10 lutego 2023

Nie każdy certyfikat jest dowodem uzyskania konkretnych kwalifikacji

 




Rozumiem biznes oświatowy, akademicki, który prowadzony jest przez podmioty prywatne, ale wciskanie już w tytule oferty: wychodząc naprzeciw oczekiwaniom X-a, Y-a itd., proponujemy certyfikowane szkolenia dla kadry zarządzającej, pracowników naukowych, administracyjnych, doktorantów i studentów w zakresie X,Y, Z... .

Ładnie brzmi. Jakże poważnie. Kto jest wtórnym analfabetą, to pomyśli, że uczestnicząc w takim szkoleniu otrzyma certyfikat, który najczęściej dla tego typu osób wiąże się z szczególnej wagi świadectwem. Tymczasem ów certyfikat znaczy tyle, co papier, na którym został wystawiony. 

Za udział w online'owym spotkaniu należy zapłacić co najmniej jak za wizytę u lekarza ze stopniem naukowym.  To może lepiej już kupić sobie za tę kwotę 4-6 książek, z których dowiemy się więcej.

CERTYFIKAT powinien dotyczyć znajomości czegoś a nie uczestniczenia w czymś. Uczestniczył wczoraj w WOŚP każdy, kto spacerując czy robiąc zakupy w hipermarkecie wrzucił do puszki pieniądze. Jego "certyfikatem" jest otrzymane serduszko, ale ono samo w sobie nie ma znaczenia kwalifikacyjnego. Ma natomiast wartość symboliczną, bo zaświadcza, że ktoś jest darczyńcą. 

Certyfikaty rozprzestrzeniły się także na różnego rodzaju konferencjach oświatowych czy akademickich, bo nauczyciele muszą gromadzić w swoim portfolio do awansu zawodowego dowody uczestniczenia w czymś. Podobnie mają nauczyciele akademiccy, którzy są oceniani okresowo w swoich jednostkach za udział np. w konferencjach. Nie spotkałem się, by ktoś we wniosku o nadanie stopnia naukowego zarejestrował, że chodził do kina, grał w szachy czy uczestniczył w webinarze.

Jednak tego typu "świadectwa" nie są dokumentem kwalifikującym. Dla otrzymania tego typu certyfikatu, należałoby zdać egzamin potwierdzający, że czyjś udział np. w Letniej Szkole czy szkoleniu skutkował rzeczywistym nabyciem wiedzy, umiejętności lub powstaniem konkretnego wytworu.        

Być może na określony temat będą wypowiadać się osoby, które nie tylko, że nie mają sukcesów, ale są swoistego rodzaju wzorem niepowodzeń z powodu braku kompetencji czy konieczności zrozumienia, że odbiorcy reprezentują zupełnie inny typ instytucji, zarządzania nią, odmienne środowisko pracy czy uczenia się, inny przedmiot wiedzy czy dyscypliny naukowej itp. Właściwy certyfikat powinien określać uzyskany przez osobę poziom, standard wiedzy czy/i umiejętności.  

Na moim uniwersytecie nie pozoruje się zatem tego typu działań, o których wspomniałem we wstępie postu, tylko adresuje bezpłatne oferty szkoleniowe do własnego środowiska, konkretnego odbiorcy, adekwatnie do jego oczekiwań, potrzeb i kompetencji. W ubiegłym roku rektor zaproponowała, by profesorowie będący członkami Rady Doskonałości Naukowej a zaangażowani w zadania innych zespołów dziedzin nauk, poprowadzili spotkania dla zainteresowanych pracowników naukowych, doktorantów w ramach reprezentowanych przez nich dziedzin nauki. Oczywistością jest, że inaczej ocenia się osiągnięcia naukowe z nauk przyrodniczych, z nauk medycznych od osiągnięć z nauk technicznych, humanistycznych czy społecznych.    

Naszym zadaniem jest uświadamianie studentom, jak ważne jest refleksyjne, krytyczne analizowanie źródeł różnych ofert "oświatowych/szkoleniowych" w sieci, weryfikowanie ich wiarygodności i rzeczywistej przydatności z tytułu udziału w nich, za który mają zapłacić. Mogą to być bowiem stracone pieniądze, a reklamować już się nie da. Szkolenia, kursy to nie rynkowy produkt, który podlega reklamacji. A szkoda.