Zaniepokoił mnie komunikat, że w planach Ministerstwa Edukacji i Nauki jest
odebranie nauczycielkom przedszkoli statusu profesjonalnych nauczycielek.
Czyżbyśmy mieli wracać do dziewiętnastowiecznych ochronek?
Przedszkole jest szczególnego typu
instytucją dla wspomnianego w tytule procesu i piszę o tym nie dlatego, że mój
tekst kierowany jest do nauczycieli przedszkoli. Nawet nie zdajemy sobie
sprawy, jak silnie to, w jaki sposób komunikujemy się z rodzicami naszych
podopiecznych sprawia, że warunkujemy tym samym postawy dorosłych wobec nas,
jak i instytucji edukacyjnych w ogóle. To nie żłobek, gdyż do niego uczęszcza
zaledwie 2% populacji dzieci do 3 roku życia, ale właśnie przedszkole jest
pierwszym, często niezwykle silnym zderzeniem socjalizacji domowej dziecka z
oczekiwaniami pedagogów, którzy są mu obcy.
Nie ma się co oszukiwać. Nauczycielka może
nie wiem jak silnie emocjonalnie angażować się w relacje ze swoimi
podopiecznymi, uwielbiać kontakt z nimi, pasjonować się ich każdym, codziennym, coraz dojrzalszym reagowaniem przez dzieci na doświadczanie świata w warunkach
organizowanych przez nią zajęć czy też w trakcie obserwowanych przez nią zachowań przedszkolaków, a i tak nie jest dla nich mamą, ani babcią czy ciocią, a więc
kimś bliskim w sensie pokrewieństwa.
Szczególny poziom zbliżonych do rodzinnych
relacji z maluchem może jednak nastąpić pod warunkiem, że nie będzie zabiegać
o to w nachalny sposób, specjalnie tego oczekiwać czy usilnie domagać się ich
zaistnienia. Wiele nauczycielek ma poczucie, że skoro angażują w kontakt z
dziećmi tyle własnego serca, czasu, uwagi, zaangażowania, to tak ono, jak i
jego rodzice czy opiekunowie powinni to dostrzec i czuć się
zobowiązanymi do odwzajemnienia uczuć oraz do podejmowania oczekiwanej od nich współpracy.
Kiedy tego nie ma lub jest, ale objawia się zbyt słabymi dla pedagożek sygnałami, może zrodzić się poczucie żalu czy rozczarowania, niedosytu nieodwzajemnionych uczuć czy trosk.
Socjalizacja
przedszkolna jest jednak szczególnego rodzaju procesem, w którym po raz
pierwszy dochodzi do silnej konfrontacji społecznej postaw dorosłych wobec dzieci, wynikającej
z rodzącej się samoświadomości dziecka, rozumienia przez nie własnej sytuacji
społecznej i poczucia własnej odrębności oraz tożsamości na miarę własnego
wieku, do rozpoznawania tego, co jest jego i z nim związane, w odróżnieniu od
tego, co jest mu obce, inne, odległe, choć także już jakoś do niego odnoszone.
Dziecko ma takie samo prawo do bycia rozżalonym, rozczarowanym z powodu
nieokazywania mu oczekiwanej akceptacji, przeżywania żalu czy poczucia
odrzucenia, kiedy pani czegoś w nim nie dostrzeże, nie potwierdzi czy nie
wzmocni. Jest to rozpoznawalne szczególnie wówczas, kiedy dziecko po dłuższej
nieobecności w przedszkolu z powodu choroby czy ferii wraca z „duszą na
ramieniu”, z niepokojem czy pani na pewno je pamięta, jak zareagują na nie inne
dzieci, czy mama znowu przyjdzie po nie i zabierze do domu itp.
Między obu stronami
toczy się swoistego rodzaju „gra” o wzajemny kontakt, więź, uczucia,
rozumienie, akceptację, bezpieczeństwo i szacunek. Jak ją poprowadzić, by
odmienne perspektywy stymulowania określonych, a przecież w zdecydowanej
większości nieznanych nauczycielkom relacji osobowych, które mają miejsce w
rodzinnym środowisku dziecka, spróbować zsynchronizować z własnymi postawami
wobec niego? Jak komunikować się ze sobą, by nie naruszyć granic, w wyniku
czego mogą stracić czyjeś zaufanie?
Nie ulega wątpliwości,
że jest to kwestia powracająca nieustannie we wszystkich możliwych
rodzajach wypowiedzi, w felietonach, esejach, rozprawach naukowych czy
reportażach. Jak rozmawiać z rodzicami dziecka o jego problemach, ale też o jego
osiągnięciach, o niepokojach i spostrzeżeniach nauczycielki? Jak „pokazać”
rodzicowi, że nauczyciel, podejmując rozmowę, jest przede wszystkim zatroskany
o dobro dziecka, a nie jest wścibski, ciekawy czy pragnący sensacji?
Gdzie jest granica
„dobrego smaku”? O co i jak pytać, aby nie naruszać sfery prywatnej
rodziny? Jak poradzić sobie z różnicą wieku między młodym
nauczycielem a rodzicami (to bardzo ważne zwłaszcza dla młodych nauczycieli!)? Wreszcie,
jak pomóc dziecku, aby nie zaszkodzić jemu w sytuacji istniejącego
niebezpieczeństwa ze strony przemocowych rodziców/opiekunów prawnych? Brak
interwencji nauczyciela w sytuację przemocową wobec dziecka w rodzinie może
skutkować naruszeniem jego dobra (zdrowia, życia). Przykładowo, w
Niemczech, w USA, Austrii, Szwajcarii szkoli się nauczycieli w rozpoznawaniu
śladów przemocy fizycznej wobec dziecka.
W moim przekonaniu
naturalna, a zatem oczywista rozbieżność między postawami rodziców wobec
własnych dzieci a postawami nauczycieli wobec nich może rzutować w istotny
sposób na wzajemne relacje. W wielu przypadkach wcześniejsza znajomość rodziców
dziecka odgrywa rolę pomocniczą. Tak jest w sytuacji, gdy do grupy trafia
dziecko z rodziny, której starsze rodzeństwo było w niej wcześniej pod opieką
danej placówki, a zatem nauczyciele mają doświadczenie minionych kontaktów z
jego rodzicami.
Ma to także miejsce wówczas, gdy jest to dziecko tzw. VIP-a, osoby powszechnie
znanej czy dziecka znajomych lub osób zaprzyjaźnionych z nauczycielką. Im
więcej pedagożki wiedzą o rodzicach dziecka, tym łatwiej jest im uwzględnić ich
jawne lub domyślne oczekiwania i kierować się nimi w kontaktach z nimi oraz z
ich dzieckiem.
Nauczycielki komunikują
się inaczej z rodzicami, którzy mają jedno dziecko, a inaczej z tymi, którzy
mają dwoje dzieci czy są rodziną wielodzietną. Stopień koncentracji na własnym
dziecku jest u każdego z nich inny, toteż nie można tego nie dostrzegać i traktować
ich tak samo.
Nie bez znaczenia jest
także to, jaki jest stosunek rodzina dziecka do wyznaniowości
religijnej czy świeckości. Nie chodzi o to, by wywierać na nią jakiś wpływ,
gdyż czynić tego nie wolno, ale nie mając świadomości w tym względzie można
niechcący sprawić komuś przykrość. Nie należy włączać dziecka z rodziny
chrześcijańskiej w obrzędy czy uroczystości, które dotyczą osób
świeckich.
Nie jest bez znaczenia
także to, w jakiej sytuacji materialnej znajdują się rodzice każdego
przedszkolaka. W większości przypadków nacznie obniża się standard
życia rodziny wraz z narodzinami trzeciego i kolejnego dziecka, a wydatki
na żywność przekraczają 40% ogółu wszystkich wydatków. Są one na tyle znacznym
obciążeniem, że mimo prowadzenia daleko idących ograniczeń np. kupowania tylko
najtańszej żywności, ograniczane są możliwości spożytkowania środków
finansowych na zaspokajanie potrzeb rozwojowych dziecka w takich sferach
codziennego życia, jak kultura, wypoczynek, rekreacja, zajęcia w klubach czy
kołach zainteresowań itp. Często bolesne jest dla rodziców opłacenie
dziecku biletu na wejście do muzeum, kina, na pójście z grupą przedszkolną do
teatru lalek itp.
W co piątej z tych
rodzin pieniędzy nie wystarcza czasem nawet na żywność. W
większości dotyczy to tych rodzin, które żyją na granicy minimum
socjalnego, gdyż brakuje im środków na prorozwojowe wydatki czy na
oszczędzanie, by dysponować środkami w sytuacji pojawienia się np. choroby,
kalectwa itp. Codzienność zaś tych rodzin jest bardziej oparta na
wyrzeczeniach niż pragnieniach i potencjalnych osiągnięciach dziecka.
Najważniejsze wydaje się przetrwanie. Kierowanie zatem do rodziców oczekiwań
takich, jak w stosunku do pozostałych, ,znajdujacych się w lepszej sytuacji
ekonomicznej, może wywoływać w nich konfuzję, agresję itp.
Problemem rodzin wielodzietnych są w większości przypadków trudności mieszkaniowe. Chociaż przeważnie posiadają one własne lokum, to jednak jego zagęszczenie bardzo pogarsza warunki życia dzieci. Jak wykazują diagnozy socjologów w 40 % tych rodzin dzieci nie mają własnego miejsca do zabawy i nauki, a w ponad 30 % nie mają nawet własnego miejsca spania. Wyraźna różnica między warunkami rozwojowymi dzieci z rodzin mało- i wielodzietnych rysuje się w środowiskach miejskich na niekorzyść rodzin wielodzietnych.
Dzieci z wielodzietnych rodzin rzadziej uczestniczą w dodatkowych zajęciach edukacyjnych czy nawet
korekcyjnych. Nie wynika to wyłącznie z braku środków finansowych na
ten cel, lecz także z faktu, iż dzieci te częściej obarczane są pracą na rzecz
rodziny, czy sprawowaniem opieki nad młodszym rodzeństwem.
Fundacja "Dajmy Dzieciom Siłę" opublikowała cykl raportów z badań, które sfinansowało Ministerstwo Sprawiedliwości, pod wspólnym tytułem: "Dzieci się liczą 2022". Raport „Dzieci się liczą 2022” opisuje problem krzywdzenia dzieci oraz obszary zagrożeń bezpieczeństwa i rozwoju dzieci opierając się na statystykach gromadzonych przez instytucje państwowe oraz na danych badawczych.
Jeden z tych raportów dotyczy ubóstwa dzieci w Polsce w roku 2020. Autorzy uczulają na potrzebę rozróżniania minimum egzystencjalne od minimum socjalnego, w tym ubóstwa relatywnego i ubóstwa absolutnego rodzin. Ubóstwo absolutne wynosiło w 2020 roku ponad 5 proc., zaś relatywne - ponad 11 proc. osób. Na granicy ubóstwa było ponad 9 proc. osób. Zasięg ubóstwa osób poniżej 18 roku życia był wyższy, bo na poziomioe minimum egzystencji żyło prawie 6 proc. dzieci, zaś na poziomie ubóstwa relatywnego ponad 12 proc. dzieci do 18 r.ż. (dane GUS, 2021, za: Ubóstwo dzieci, s. 92).
Nadal, bo ponad 1,6 mln. rodzin z dziećmi otrzymuje świadczenia w postaci zasiłku rodzinnego, niezależnie od przyznawanego im dodatku z programu "500+". Deprywacja materialna dzieci rzutuje na ich sytuację społeczną, w tym także związaną z możliwością indywidualnego rozwoju i uczenia się. Nie bez znaczenia jest też stan przeludnienia mieszkaniowego, które dotyczy prawie 50 proc. polskich rodzin z dziećmi poniżej 18 roku życia.
Tak piszą autorzy o konsekwencjach powyższego stanu:
Ubóstwo dzieci jest zagadnieniem szczególnym z co najmniej kilku przyczyn. Po pierwsze, jak pokazują przytoczone wcześniej dane, dzieci są w Polsce grupą relatywnie najbardziej dotkniętą ubóstwem. Po drugie dzieciństwo jest kluczowym okresem w rozwoju człowieka i niedobór zasobów w tej fazie życia może mieć szczególnie poważne skutki dla dalszego rozwoju człowieka. Po trzecie, jak słusznie zauważa badaczka zagadnienia Warzywoda-Kruszyńska (2008), dzieci nie są zazwyczaj prawdziwymi adresatami państwowych działań zwalczających biedę, gdyż te sprowadzają się przeważnie do transferów pieniężnych bądź programów aktywizacji zawodowej. Najbardziej oczywistym i bezpośrednim skutkiem ubóstwa dzieci jest zagrożenie dla ich zdrowia wynikające z niedożywienia, złych warunków mieszkaniowych i niedostatecznej higieny, a także braku odpowiednich ubrań (s. 103-104).