17 stycznia 2025

Mobbing w szkolnictwie wyższym

 



Uczelnie publiczne i wyższe szkoły prywatne, niestety, nie są wolne od zjawiska, które w jednostkach odpowiedzialnych za kształcenie przyszłych pedagogów czy psychologów nie powinny mieć miejsca. Nie muszę pisać, że mobbing jest zaprzeczeniem człowieczeństwa, niszczeniem ludzkiej godności przez tych, którym wydaje się, że z racji pozycji społecznej, instytucjonalnego władztwa mają jakieś wyjątkowe prawo do zachowywania się w relacjach z innymi, najczęściej podwładnymi w degradujący ich sposób. To zdumiewające, że w XXI wieku trzeba pisać o tego typu postawach i praktykach w środowisku, które powinno być przykładem wysokiej kultury, a nie jej zaprzeczeniem.

Sprawcą mobbingu może być zarówno akademicki zwierzchnik, jak i inni nauczyciele akademiccy. Zdarza się, że ci ostatni wykorzystują relacje z przełożonymi do tego, by odegrać się na porażkach poniesionych w relacjach jednostkowych w instytutach, katedrach, zakładach czy pracowniach naukowych. Mobbing najczęściej jest zamierzonym zachowaniem przemocowym wobec kogoś, chociaż zdarza się, że jest ono incydentalne, przypadkowe, sytuacyjne, dochodzi do niego w wyniku nieumyślnego bezprawnego zachowania. 

Wskaźnikiem MOBBINGU jest emocjonalne natężenie takich zdarzeń, jak krytyczne uwagi o czyjejś pracy, sposób traktowania danej osoby na tle pozostałych pracowników akademickich, niewłaściwe przekazywanie poleceń, dyscyplinowanie pracownika, zasady jego awansowania lub też uniemożliwianie mu tego czy przyznawania zadań. Czasami dochodzi już do tak ekstremalnych sytuacji, że doktorant całkowicie zdany na swojego opiekuna naukowego jest "zmuszany" do zachowań stricte niewolniczych, często upokarzających, a nie mających nic wspólnego z obowiązkami w szkole wyższej.

Powinniśmy zatem wiedzieć, że zgodnie z art. 94 § 2 Kodeksu Pracy na mobbing składają się działania lub zachowania dotyczące pracownika lub skierowane przeciwko niemu, polegające na jego uporczywym i długotrwałym nękaniu lub zastraszaniu, wywołujące u niego zaniżoną ocenę przydatności zawodowej, powodujące lub mające na celu poniżenie lub ośmieszenie, izolowanie go lub wyeliminowanie z zespołu współpracowników. Spotykamy się w środowisku z wyrażaniem przez jednych o innych ocen czy z podejmowaniem działań lub zachowań, które mają na celu i mogą lub doprowadzają do zaniżenia oceny przydatności naukowej pracownika, do jego poniżenia, ośmieszenia, izolacji czy nawet wyeliminowania go/jej z zespołu współpracowników.

Kiedy ktoś ma poczucie, że jest poddawany mobbingowi, musi udokumentować rozstrój zdrowia w znaczeniu medycznym (poza negatywnymi emocjami psychicznymi) oraz w szczególności, czy doszło do jego zaniżonej samooceny czy oceny przydatności zawodowej w sensie obiektywnym. Skierowanie sprawy do sądu sprawia, że tam analizuje się niniejsze kwestie na podstawie innych dowodów niż wrażenia samego poszkodowanego. 

Sąd musi rozstrzygnąć, czy rozstrój zdrowia nauczyciela został spowodowany jego nadwrażliwością oceny sytuacji, czy też doszło w istocie do zachowań jego zwierzchnika, które przekraczały przyjęte standardy społeczne w stopniu wskazującym na mobbing. Dlatego tak ważne jest posiadanie świadków, którzy w momencie składania oskarżenia, podpiszą zgodę na podzielenie się z sądem swoimi obserwacjami czy innymi dowodami. Zdarza się bowiem, że w naszym środowisku ktoś popiera osobę opresjonowaną przez profesor/-a czy doktor/-a, ale w obawie przed skutkami świadczenia prawdy (zemsta oskarżanej/-go w białych rękawiczkach) może nagle się wycofać.

Sąd Najwyższy w wyroku z 16 marca 2010 (I PK 203/09) wskazał jednak na możliwość wystąpienia mobbingu także w postaci mimowolnej. Uznał, że za mobbing mogą być uznane wszelkie bezprawne także nieumyślne działania lub zachowania mobbera dotyczące lub skierowane przeciwko pracownikowi, które wyczerpują ustawowe znamiona mobbingu, a w szczególności wywołały rozstrój zdrowia u pracownika. Podobnie w uzasadnieniu wyroku z 7 maja 2009 (III PK 2/09) SN podkreślił, że uznanie określonego działania za mobbing nie wymaga ani stwierdzenia po stronie prześladowcy działania ukierunkowanego na osiągnięcie celu, ani wystąpienia skutku.

Jeśli dziekan czy rektor nie zareaguje zgodnie z prawem na skargę nauczyciela akademickiego o dopuszczanie się przez jego przełożonego naruszania jego godności, stosowania wobec niego mobbingu, to musi liczyć się z tym, że sam zostanie pozwany o współdziałanie ze sprawcą i może być pociągnięty do odpowiedzialności karnej z tego tytułu. Na bezpośrednim przełożonym spoczywa bowiem obowiązek ochrony dóbr osobistych obejmuje także zapobieganie i przeciwdziałanie ich naruszaniu przez innych pracowników podległych pracodawcy. 

Tolerowanie takich naruszeń to równocześnie przyczynienie się do wynikającej z nich szkody. Każda próba przykrycia, "zamiecenia pod dywan" może skutkować oskarżeniem o współsprawstwo. Zgodnie bowiem z art.111 w/w Kodeksu obowiązkiem pracodawcy jest zapewnienie poszanowania godności i innych dóbr osobistych pracownika. Ochronie podlegają takie dobra osobiste zatrudnionych, jak w szczególności: zdrowie, wolność, cześć, swoboda sumienia, nazwisko lub pseudonim, wizerunek, tajemnica korespondencji, nietykalność mieszkania, twórczość naukowa, artystyczna, wynalazcza i racjonalizatorska

Z trudem przebijają się do świadomości społecznej zjawiska mobbingu w szkolnictwie wyższym, toteż należy je badać, byle kompetentnie.


(foto: BŚ)


16 stycznia 2025

Podziękowałem za "zaszczytną nominację"


 

Wczoraj trafił do mojej skrzynki poczty elektronicznej list następującej treści: 

"Dzień dobry, w imieniu Marka Krzciuka, Redaktora Naczelnego „Dziennika Łódzkiego” i „Expressu Ilustrowanego” mam przyjemność poinformować, że Pan
prof. dr hab. Bogusław Śliwerski otrzymał nominację Kolegium Redakcyjnego do tytułu Osobowość Roku 2024 w kategorii Nauka
List potwierdzający przyznanie nominacji można zobaczyć poniżej:

(...) Jednocześnie informuję, że udział w akcji jest dobrowolny".

1. Głosowanie w Konkursie Plebiscytowym będzie odbywało się na dwa sposoby: za pomocą SMS Premium oraz za pomocą tzw. KLIK-a oddanego na stronie wybranego Serwisu.

2. W przypadku głosowania za pomocą SMS Premium:

a) Głosowania SMS dokonuje się poprzez przesłanie SMS na numer 7303 w treści wpisując prefiks. numer kandydata, np. ABC.1

b) W odpowiedzi na SMS, poza zaliczeniem głosu, Głosujący otrzymuje również kod dostępu do e-wydania Gazety, w której Konkursie Plebiscytowym zagłosował (dalej jako „e-wydanie”). Kod dostępu dotyczy tylko e-wydania z dnia, w którym został oddany głos. Nabycie e-wydania następuje zgodnie z treścią regulaminu dostępnego pod adresem Prasa24.pl. Głosujący za pomocą SMS Premium oświadcza jednocześnie, że zapoznał się z tym regulaminem i akceptuje jego treść.


c) Koszt wysłania jednego SMS-a do 160 znaków wynosi 3,69 zł z VAT (3 zł + VAT).

d) Jeden wysłany SMS to 1 głos w Konkursie Plebiscytowym na jednego Kandydata.

e) Głosujący w Konkursie Plebiscytowym za pomocą SMS Premium może oddać dowolną liczbę głosów i tym samym uzyskać dostęp do dowolnej liczby e-wydańprzy czym każdorazowe kolejne wysłanie SMS pod numer 7303 powoduje ponowne pobranie opłaty w wysokości 3,69 zł brutto.


f) W przypadku wysłania SMS o treści, która nie spełnia wymogów niniejszego Regulaminu na numer, z którego przesłano taki SMS zostanie odesłany SMS z informacją, że wiadomość nie została poprawnie rozpoznana; SMS niespełniający wymogów Regulaminu nie będzie wliczony do sumy oddanych głosów, mimo że systemowo może zostać pobrana należna opłata, która w takim wypadku nie podlega zwrotowi" (podkreślenia - moje).

*** 


W związku z tym, że wiele nominowanych osób mogło zapoznać się z wykazem zgłoszonych do Plebiscytu osobowości, nie mogę nie odpowiedzieć nań także publicznie, bowiem po zapoznaniu się z treścią Regulaminu tego Plebiscytu podziękowałem za zaszczytną nominację dobrowolnie odmówiłem udziału w tym wydarzeniu.  

Nie widzę powodu, by płatnymi sms-ami rozstrzygano o moich zasługach w danym roku. I tak wydane przeze mnie w ub. roku publikacje zdenerwowały pewną panią, która od lat nie potrafi przekonać członków rad naukowych polskich uniwersytetów, że zasługuje na habilitację. 

Wiem, jaką mam osobowość, a niektórzy też się o tym przekonali, więc nie zamierzam kosztem finansowym innych osób ubiegać się o powyższe "wyróżnienie". Lepiej będzie, jak wpłacą na WOŚP, zamiast popierać moją kandydaturę.   

W pełni szanuję różnego rodzaju inicjatywy, toteż życzę wszystkim tym, którzy chcą w tym uczestniczyć, by mieli dużo satysfakcji i uzyskali sukces! Nie ulega wątpliwości, że opublikowanie biogramów osób zaangażowanych w różnych dziedzinach życia funkcjonowania miasta - regionu - kraju jest ważnym i pożytecznym przekazem medialnym, dzięki któremu wielu czytelników prasy po raz pierwszy może dowiedzieć się o ich ciekawych i ważnych osiągnięciach.       

*** 


Mnie wystarczy docenienie w trwającym od 2006 roku plebiscycie na najbardziej hejtowanego uczonego w środowisku akademickiej pedagogiki, który organizują nie-do-uczeni frustraci. Dla nich powinna być stworzona odrębna kategoria: "Akademiccy hejterzy".     

*** 

O godz. 20.30 otrzymałem z Redakcji potwierdzenie: 

"Szanowny Panie, potwierdzam, że zgodnie z Pana żądaniem, Pana kandydatura została usunięta z materiałów Konkursu Plebiscytowego. Potwierdzam, że Organizator nie będzie przetwarzał Pana danych osobowych w związku z prowadzonym Konkursem Plebiscytowym".

Bardzo dziękuję Redakcji za rzetelne i profesjonalne podejście do tego wydarzenia. Życzę udanej akcji, dzięki której możliwe jest promowanie znaczących postaci z mojego miasta i województwa.   

 


(źródła foto: list z DŁ z dn.15.01.2025)
 


   

 

15 stycznia 2025

O kruchości studentów

 


Polscy studenci są twardzi. Właśnie jeden z nich wygrał w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym proces przeciwko macierzystemu uniwersytetowi, którego profesor oblał go na egzaminie, a nie powinien. Udowodnił, że zadania egzaminacyjne były inne od zapowiedzianych w sylabusie.  Teraz drżą profesorowie, by ich rektor nie obciążył kosztami kolejnych pozwów, skoro zapisane przez nich w sylabusach kryteria ocen wprawdzie zostały przez nich zoperacjonalizowane, ale i tak zastosują inne.

 Na taką odwagę nie stać amerykańskich studentów, bo - jak Greg Lukianoff i Jonathan Haidt piszą w swojej książce "Rozpieszczony umysł" (2023) młodzi w ich kraju są krusi. Przyjęli założenie, że studenci są krusi, tylko trzeba było je jakoś udowodnić, skoro jest nowe (s.21). Jeden z nich - Greg - jest słaby od jakiegoś czasu, bo boryka się z nawracającą depresją, ponoć podobnie jak miliony ludzi na świecie. Trochę to dziwna przesłanka, gdyż nikt nie wie, jak inni doświadczają depresji.

Amerykańscy autorzy wiedzą, choć nie podają źródła, że "Na studia przychodzą osoby, które doświadczyły w życiu dyskryminacji, biedy, przeszły traumy lub miały styczność z chorobami psychicznymi" (s.22). Zapewne dotyczy to nie tylko amerykańskich studentów psychologii, skoro przetłumaczono książkę na język polski, żeby i im nauczyciele akademiccy stworzyli przyjazną, inkluzyjną atmosferę.

Życie jednak to nie bajka, jest niesprawiedliwe, twierdzą autorzy w poszukiwaniu mądrości. Uniwersytet stanie się najlepszym poligonem doświadczania życia, jeśli nie będzie "bańką bezpieczeństwa", edukowaniem ich niejako pod kloszem, nadopiekuńczo. "Wielu studentów uczy się myśleć w zniekształcony sposób, co zwiększa prawdopodobieństwo, że staną się krusi, nerwowi i wrażliwi" (s. 23). 

No, ale nie nasi studenci. Nasi muszą być twardzi jak Roman Bratny. O ile amerykańskim studentom psychologii wpaja się zniekształcenia poznawcze, o tyle polscy nie są rozpieszczani, co udowodnił wspomniany student. Straszna jest socjalizacja i edukacja w USA, skoro "(...) rodzice, nauczyciele w szkołach podstawowych i ponadpodstawowych, profesorowie uniwersyteccy oraz administracja uczelni nieświadomie wpajają całym pokoleniom studentów nawyki mentalne, które obserwuje się u osób cierpiących na nerwicę i depresję. (...) nauczono ich wyolbrzymiać zagrożenia, stosować myślenie dychotomiczne (inaczej binarne), ufać pierwszym reakcjom kierowanym przez emocje i wzmacniać je, a także ulegać licznym zniekształceniom poznawczym (...)".

Współczuję amerykańskiemu narodowi, że doczekał się tak kruchego pokolenia Z.  Proponuję zwiększyć nabór na studia w Polsce, to od razu odzyskają równowagę psychiczną. Publicysta Haidt nie może darować nauczycielkom przedszkola, do którego posyłał swoje dziecko, że zabraniały mu spożywania orzeszków ziemnych. 

Gdyby Haidt posłał swojego syna Maxa do polskiego przedszkola, to nie przeżyłby pierwszej traumy jako rodzic i może studiowałby coś innego niż psychologię. A tak, miliony czytelników przekładu tej książki może popaść w traumę. Tylko patrzeć, jak książka ukaże się w Czechach, gdzie od lat dzieci jedzą fistaszki. Zgroza. Może być im wówczas zabronione.

Lukianoff i Haidt uważają, że przesadza się z ochroną dzieci przed zagrożeniami, chociaż nie mają nic przeciwko nakazowi przewożenia dzieci w samochodach w fotelikach. Nadmierna empatia wobec studentów jest - ich zdaniem - niewłaściwa, choć nie wiadomo, jak wskaźnikować jej poziom. Sami stosują binarne kody komunikacyjne, czego dowodem jest podany przez nich na s.47 problem używania zaimka w zwracaniu się do studentów.

Książka psychologów jest zbiorem opowiastek a nie naukowych analiz, chociaż rzadko, bo rzadko, ale przywołują niektóre koncepcje naukowe czy idee.  Odwołują się też miejscami do czyjejś pracy np. Jean Twengen na temat internetowej generacji, która ponoć ma obsesję na punkcie bezpieczeństwa. 

Odnoszę wrażenie po przeczytaniu tej książki, że psychoterapeutom chodzi o powiększenie akademickiej klienteli, by mieli zapewnione zyski. Jak wmówi się studentom, że mają ze sobą problemy, co nie jest trudnym zadaniem, to nie będą widzieć "(...) niczego złego w wizycie u psychologa" (s. 59). Oni wiedzą bez badań naukowych, że myśl, iż wszystko jest bez sensu, "(...) pojawia się przelotnie u bardzo wielu ludzi(...) (s.64).

W tej książce roi się od pseudonaukowych zwrotów, mających czegoś dowodzić, jak: 

- "niektórzy profesorowie (oraz członkowie władz uczelni) ..." (s.69);

- "(...) wciąż bardzo wiele ludzi..."(s.70);

- "Tymczasem wiele przykładów podanych przez..." (s.71);

- "Większość ludzi właśnie w taki sposób postrzega..."... "Jednak niektórzy aktywiści..."(s.75);

- "Nie ulega wątpliwości, że wiele osób na całym świecie..."(s.76),

- "Inny student powiedział: Myślę, że z 90% tego, co chciałbym powiedzieć...";

-" Każdy profesor, jak każdy człowiek, ma zaburzony proces myślenia... " (s. 167), itp., itd.

Rzekomo wybitni psycholodzy formułują generalne wnioski na podstawie sondażu opinii studentów jednego uniwersytetu (s. 81) lub indywidualnych przypadków (np.s.88). Słaba to argumentacja, bo nienaukowa. Gdyby tak napisał student w pracy licencjackiej, to nie zaliczyłby seminarium. Muszę ów błąd wpisać do sylabusa, by nie skierował pozwu do sądu albo by jako sygnalista nie skierował sprawy do rektora. Chyba wpiszę też tę książkę na listę prac zbytecznych, a nawet toksycznych. 

   Dobrze, że autorzy tej książki czytali filozofię, bo miejscami powołują się na Sokratesa, by prowokować studentów, żądlić ich, kwestionować ich postrzeganie świata. Tylko, czy w ten sposób sami nie będą sprzyjać wpadaniu kruchych osobników w depresję? W podsumowaniu jednego z rozdziałów cytują Epikteta: "nie samo wydarzenie (...) gnębi (człowieka), ale mniemanie, jakie ten człowiek ma o nim" (s. 84). Z samego posiadania przez kogoś mniemania o innym nie wynika fakt jego gnębienia.

Lukianoff i Haidt o tym nie wiedzą? Wiedzą, ale tylko tak napisana popsychologia dobrze się sprzedaje. Tylko, czy Polaków obchodzą wydarzenia na kampusach amerykańskich uniwersytetów? Autorzy przywołują dziennikarskie artykuły na temat wydarzeń przemocowych w tych środowiskach tak, jakby miały one dowodzić jakichś uniwersalnych  prawidłowości społecznych. Dziennikarskie kroniki wypadków niczego nie dowodzą nawet wówczas, kiedy nada im się określenie typu: "call-out" (s. 115, 121).

Autorzy wielokrotnie powracają do przemocowych wydarzeń w kilku amerykańskich uniwersytetach tak, jakby miały one świadczyć o ich uniwersalnym charakterze. Tytuł jednego z podrozdziałów (s.182) strawestuję na koniec mojej opinii: Książka wielkich nieprawd.

Można przypuszczać, że autorom zależało także na tym, by poinformować czytelników, iż amerykańskie (wszystkie?) uniwersytety są siedliskiem lewicy a prawica jest poza ich kampusami. Zdaje się, że wkrótce to się zmieni zgodnie z amerykańskim pragmatyzmem.


14 stycznia 2025

Zmarł profesor historii i komparatystyki pedagogicznej ks. Profesor Edward Walewander

 

(źródło fotografii ks. prof. Edwarda Walewandra: KUL, autor: Leszek Wójtowicz) 

Coraz trudniej jest komunikować odejście tytularnego profesora nauk społecznych, gdy współczesny świat wychowania wraz z jego dziejami wymaga kompetentnych badaczy. Niezwykle potrzebne są od początku odzyskania przez Polskę niepodległości badania dziejów oświaty i wychowania w Rzeczypospolitej. 

Wprawdzie historia oświaty i wychowania należy w Polsce do jednej z podstawowych subdyscyplin pedagogicznych w kształceniu akademickim przyszłych pedagogów i nauczycieli wczesnej edukacji, ale jej metodologicznie hybrydowy charakter  sprawia, że nie ma w kraju zbyt wielu samodzielnych pracowników naukowych, którzy chcieliby rozwijać historię pedagogiki. Konieczna jest bowiem wiedza i umiejętności do prowadzenia badań stricte historycznych, które mają własną metodologię badań wywodzących się z nauk humanistycznych, ale też, w zależności od przedmiotu badań, potrzebna jest jeszcze wiedza z teorii wychowania, pedagogiki specjalnej, porównawczej, szkolnej czy polityki oświatowej. 

Zmarły ks. Profesor dr hab. Edward Walewander spełniał w tym zakresie najwyższe standardy. Od 2009 roku był tytularnym profesorem nauk społecznych w dyscyplinie pedagogika, toteż krajowe uniwersytety i organy centralne jak CK czy RDN rekomendowały ks. Profesora do komisji habilitacyjnych czy do oceny wniosków na tytuł profesora, jeśli dotyczyły powyższej problematyki. W latach 1998-2016 ks. prof. E. Walewander wypromował 10 doktorów nauk społecznych w dyscyplinie pedagogika. Był recenzentem 24 dysertacji doktorskich z historii oświaty w wielu uniwersytetach polskich i rozpraw habilitacyjnych, w tym m.in. dr. hab. Wiesława Partyki.  

Odejście śp. prof. E. Walewandra bardzo osłabia środowisko akademickiej historii wychowania. Doktorzy habilitowani i doktoranci potrzebują mistrzów, a ks. Profesor do takich należał. Prowadził badania porównawcze oraz z pedagogiki ogólnej, które dotyczyły wychowania chrześcijańskiego i pedagogiki katolickiej w zderzeniu ze zmianami kulturowymi i politycznymi na świecie, które na przełomie lat 80. i 90. XX wieku musiały odnaleźć swoje miejsce w ponowoczesności. 

Drogę do kapłaństwa i nauki przedstawia bardzo syntetycznie ks. Zygmunt Jagiełło z Diecezji Zamojsko-Lubaczowskej, toteż przytoczę poniżej obszerny fragment z Jego "Karty żałobnej":  

"Ks. prof. dr. hab. Edward Walewander urodził się 6 grudnia 1947 r. w Niemirówku koło Tomaszowa Lubelskiego, zaś zmarł 13 stycznia 2025 roku w Lublinie. Święcenia kapłańskie przyjął 25 stycznia 1974 r. w Innsbrucku z rąk Opilio Rossiego, wówczas arcybiskupa, później kardynała, nuncjusza apostolskiego w Austrii. W tym samym roku uzyskał na Leopold – Franzens – Universität magisterium z teologii; tam też w 1978 r. obronił doktorat (druk: Echa Powstania Styczniowego w prasie austriackiej, ODiSS, Warszawa 1989, oraz Die österreichische Presse und der polnische Januaraufstand, Wydawnictwo Peter Lang, Frankfurt a/M.–Bern–New York–Paris 1991).

Po ukończeniu studiów powrócił do Polski. Został wikariuszem w parafii katedralnej w Lublinie. Od 1979 do 1983 r. pracował jako prefekt studiów w Wyższym Seminarium Duchownym w Lublinie. W latach 1979–1982 pełnił obowiązki referenta do spraw misji w diecezji lubelskiej, a od 1982 do 1986 r. – referenta do spraw ekumenizmu. Jednocześnie (1984–1986) był diecezjalnym duszpasterzem rodzin. Przez wiele lat (od 1984 r.) pełnił funkcję sekretarza biskupa lubelskiego do spraw kontaktów z zagranicą. 

Dnia 1 października 1980 r. rozpoczął pracę naukowo – dydaktyczną na KUL, prowadząc wykłady z historii Kościoła. W latach 1983–1985 był starszym asystentem w Instytucie Badań nad Polonią i Duszpasterstwem Polonijnym KUL, a następnie, do 1995 r. – adiunktem. W tym też roku habilitował się na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim na podstawie rozprawy pt. Wychowanie chrześcijańskie w nauczaniu i praktyce Kościoła katolickiego na ziemiach polskich w II połowie XIX wieku (TN KUL, Lublin 1994; wyd. II tamże – 1996). 

W 1997 r. został profesorem KUL; w 2009 r. otrzymał tytuł naukowy profesora nauk humanistycznych. Od 1997 r. ks. prof. E Walewander był kierownikiem Katedry Pedagogiki Porównawczej w Instytucie Pedagogiki Wydziału Nauk Społecznych KUL. Od września 1990 do marca 2005 r. był dyrektorem międzywydziałowego Instytutu Badań nad Polonią i Duszpasterstwem Polonijnym KUL. Przygotowywał się tutaj do późniejszej pracy naukowej w dziedzinie pedagogiki porównawczej".   

Ks. Profesor E. Walewander przeszedł na emeryturę w 2018 roku, ale nadal był bardzo aktywny, czemu dał wyraz na własnej stronie umieszczonej na portalu blogerów, którą otwiera dostępna dla czytelników jego autobiografia. Warto sięgnąć do interesującej autonarracji, która  zawiera refleksyjne, zdystansowane także do siebie wspomnienia z życia ks. Profesora w najważniejszych dla niego okresach i sferach aktywności. 

Jak pisze we wstępie;  

"Księża nieczęsto publikują swoje wspomnienia. Przyczyn tego jest z pewnością wiele. Pierwszą jednak i zasadniczą jest bodaj ta, że kapłan, bardziej niż ktokolwiek inny, bywa związany tajemnicą, a granica, której przekroczenie grozi jej naruszeniem, jest nader często niezwykle płynna. Wspomnienia zaś bez wypowiadania wyraźnych opinii o sobie i o bliźnich tracą życiowy konkret i przez to w wielu wypadkach przestają być wiarygodne. To pewnie zniechęca kapłanów do chwytania za pióro i pisania o całkiem osobistych sprawach. Dochodzi do tego niechęć do eksponowania siebie, a to przecież w jakimś sensie należy do istoty pamiętnika. Bywają jednak takie sytuacje, kiedy wspomnienia kapłana są świadectwem, które trzeba złożyć" (2023, s.7).  


      https://edwardwalewander.blogspot.com/    


Dla ks. Profesora pedagogika była - jak wspomina - "wielką przygodą jego życia". Wydał dla pedagogiki m.in. tak znaczące monografie naukowe, jak: 

E. Walewander, Wychowanie chrześcijańskie w nauczaniu i praktyce Kościoła katolickiego na ziemiach polskich w II połowie XIX w. (wyd. 2, Lublin 1996). 




E. Walewander, Problematyka wychowawcza w środowiskach emigracyjnych (1999, wyd. II – 2000).




E. Walewander (red.). Katolicka a liberalna myśl wychowawcza w Polsce w okresie międzywojennym. Zagadnienia wybrane (2000).



E. Walewander (red.). Polacy na uniwersytecie w Innsbrucku (2001). 

E. Walewander (red.). Oblicze ideologiczne szkoły polskiej w latach 1944-1956 (2002). 

E. Walewander, Pedagogia katolicka w diecezji lubelskiej 1918-1939 (2007). 

E. Walewander, Działalność wychowawcza Kościoła lubelskiego 1939-1945 (2009).




E. Walewander (red.). Biskup Marian Leon Fulman – pedagog trudnych lat (2010). 




E. Walewander, Postmodernizm a pedagogia katolicka (2011). 


E. Walewander, O duszy nauczycielstwa – przed stu laty i dziś, (2011). 


E. Walewander, Belgia we wspomnieniach pracowników KUL po drugiej wojnie światowej (2011). 



E. Walewander, Katedra Pedagogiki Porównawczej Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, (2013). 

E. Walewander, Człowiek i książka (2020). 

E. Walewander, Szkoła w dobie eksperymentu (2021). 

Instruktorom ruchu harcerskiego gorąco polecam artykuł: E. Walewander, Kontekst ideologiczny i społeczny powstania i rozwoju skautingu katolickiego w: Skauting katolicki. Idea o. Jakuba Sevina SJ, red. B. Migut, 2002, s. 12-22.

 

Ks. Prof. E. Walewander wspierał swoim naukowym doświadczeniem rady naukowe takich czasopism pedagogicznych, które są w wykazie ministra nauki, jak: 

*  „Rocznik Wydziału Nauk Społecznych KUL – Pedagogika” (red. naczelny w latach 1997 - 2002, a od 2002 r. członek Rady Naukowej).



* „Przegląd Historyczno-Oświatowy” (od 2008). 

 


Żegnam zasłużonego dla nauki, członka Zespołu Pedagogiki Chrześcijańskiej przy Komitecie Nauk Pedagogicznych PAN  - ks. prof. dr. hab. Edwarda Walewandra przekazując Wspólnocie Akademickiej KUL Jana Pawła II w Lublinie  oraz Rodzinie wyrazy głębokiego smutku i współczucia.  

"Wieczny odpoczynek racz Mu dać Panie!"

Msza św. żałobna zostanie odprawiona w środę 15 stycznia 2025 r. o godz. 17.00 w Domu Księży w Lublinie (ul Bernardyńska 7). 

Msza św. pogrzebowa odbędzie się 16 stycznia o godzinie 11:00 w Archikatedrze Lubelskiej. Po Mszy św. złożenie ciała na cmentarzu przy ulicy Lipowej.


13 stycznia 2025

Nauczycielski świat Stefana Mellera

 


 


Profesor Stefan Meller, były minister spraw zagranicznych w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza (2005-2006), historyk, dyplomata - ambasador RP we Francji i w Rosji, eseista, autor rozpraw z historii XVIII i XIX wieku, który jako jeden z nielicznych w polskich rządach III RP podał się do dymisji, wspomina m.in. swoje lata szkolnej edukacji, by "(...) pokazać młodym ludziom, dlaczego tak trudno rzetelnie opowiedzieć  przeszłość" (Świat według Mellera. Życie i historia ku wolności, Warszawa: 2008, s.5). Po latach uświadomił sobie, że to, co, co dla niego było czy nadal jest oczywiste, nie jest zrozumiałe dla młodego pokolenia.  

Mimo zmian społeczno-politycznych, kulturowych i gospodarczych naturalny jest stan różnic w postrzeganiu i przeżywaniu świata przez różne generacje, w którym to jednak najstarsze pokolenie broni wyjątkowości swojej tożsamości, przypisując młodszym grzeszenie niewiedzą  i brakiem dojrzałości. Nie ma się co dziwić dostrzeganym różnicom międzypokoleniowym, toteż pozostaje z odległych dziejów pamięć m.in. o tych nauczycielach, których udział w rozwoju osobowym najbardziej docenia  się po latach.

Pisarz i scenarzysta filmowy Michał Komar zachęcił S. Mellera do rozmowy, którą otwiera wspomnienie czternastoletniej edukacji w szkole podstawowej i liceum ogólnokształcącym im. Klementa Gottwalda (w przedwojennym budynku liceum Staszica) w Warszawie w latach 50. XX wieku. Uczęszczały do niej dzieci z rodzin akowskich i komunistycznych, z rodzin inteligenckich i robotniczych, co nie rzutowało na wzajemne relacje. Zróżnicowana była także kadra nauczycielska, o której wpływie na ich osobowość tak mówi S. Meller:

"(...)nie ulega wątpliwości, że zostałem w dużym stopniu uformowany przez moich nauczycieli ze szkoły podstawowej - przedwojennych inteligentów o świetnym wykształceniu i wyjątkowo wysokim poziomie kultury osobistej. (...) Po kilku  latach, zaczęli się pojawiać jacyś nauczyciele nie z tej ziemi, półinteligenci. Niestety, przede wszystkim historycy - tych wymieniano najszybciej, chodziło przecież o rząd dusz. 

Kontrast między przedwojenną elegancją i kulturą (dyrektorem szkoły był jeszcze przedwojenny harcmistrz) a ponurym knajactwem nowej kadry pedagogicznej był olbrzymi - to rzucało się w oczy. Trzeci rodzaj pedagogów - to przedwojenni, komunizujący inteligenci, którzy po wojnie zmienili się w sfanatyzowanych nadzorców ideologicznych. Tak jak pewna dama, zresztą również historyczka, która w naszej szkole zamierzała nie tylko budować nowy ustrój, ale i nowego człowieka, a my mieliśmy być tworzywem. 

Otóż ci przedwojenni nauczyciele oczywiście milczeli w wielu sprawach, ale sama ich obecność była tonizująca: łagodziła i obyczaje, i nacisk ideologiczny. (...) W moim liceum (...) podział wśród nauczycieli był już wyraźny: jeszcze duża grupa nauczycieli starej daty, ale już co najmniej równie liczna gromada półinteligentów" (s. 8-9).

Jak będą wspominać dzisiejszych nauczycieli nastolatkowie pokolenia X-Y-Z? Czy też będą pamiętać tych, którzy ciągle się kogoś i/lub czegoś bali, albo zapamiętają ich jako ideologicznie zaangażowanych w wojnę polsko-(nie-)polską, jako nomenklaturę związkową, partyjną czy może  zaangażowanych  w spory światopoglądowe aktywistów, zwolenników określonej władzy lub opozycji wobec niej? Być może będą klasyfikować swoich byłych nauczycieli według poziomu ich inteligencji, postaw wobec zawodu, uczniów i ich rodziców, czy może ze względu na ich dydaktyczną ignorancję, kreatywność lub tumiwisizm. 

   

 

12 stycznia 2025

Dostojeństwo czy habilitacyjny turyzm

 





Na patologię centralistycznej reformy szkolnictwa wyższego i nauki zwracał uwagę w 2011 roku i nie przestał po dzień dzisiejszy profesor filozofii Tadeusz Gadacz. Upomniał się w artykule zatytułowanym "Hołd pokoleniom straconym" ("Tygodnik Powszechny" n 16/2011, s. 12) o pokolenie mistrzów w uczelniach państwowych, którym trudno było zaakceptować upadek humboldtowskiego modelu kształcenia kadr naukowych na rzecz korporacyjnego przedsiębiorstwa, gdzie mają produkować naukę zgodnie z kryteriami rynkowej przydatności, efektywności, a więc mechanizmami wilczego kapitalizmu. 

Jak pisał o sytuacji mistrzów nauk humanistycznych: "(...)w myśleniu nie należy się spieszyć, bo dzieło musi dojrzeć. Hegel pisał, że "Sowa Minerwy wylatuje o zmierzchu", nie jest zatem ptakiem wyścigowym. Nie rozumieją, dlaczego mają publikować jedynie po angielsku i zamiast twórczo myśleć - produkować punkty. (...) Wszak wartością jest to, co jest wartością samą w sobie, nawet gdy nikt nie chce za nią zapłacić. To nie cena jest bowiem miernikiem wartości. Rynek nie może więc decydować o tym, co i jak należy myśleć.

Przedstawiciele tego pokolenia obawiają się, że ci, którzy nie zostali profesorami tytularnymi, już nimi nie zostaną. Nie spełniają bowiem wymogów ustawy, gdyż nie mają doświadczenia w kierowaniu zespołami badawczymi krajowymi i zagranicznymi. Ich mistrzowie tworzyli szkoły, a nie zespoły badawcze, a ich największe dzieła nie powstawały jako wynik pracy zespołowej czy naukowych grantów" (tamże).             

Tak oto rynkowe pseudoreformy nauki sprawiły, że pojawił się w szkolnictwie wyższym, głównie prywatnym, ale także państwowym - jak to trafnie określił Marek Wroński w artykule w "Polityce" (nr 20/2011, s. 78-80) - "Profesor doktor kserowany". 

Trafnie ów ścigacz nieuczciwych nauczycieli akademickich (w tym także nierzetelnych rektorów, dziekanów) przewidywał, że wprowadzony w 2011 roku obowiązek nostryfikacji dyplomów naukowych uzyskiwanych w zagranicznych uczelniach  będzie bezskuteczny. W Ministerstwie zatrudniona była bowiem urzędniczka, która (być może interesownie) zatwierdzała turystom habilitacyjnym równoważność polskiej habilitacji a nawet tytułu profesora bez jakiejkolwiek weryfikacji ich wiarygodności. 

Były rektor Uniwersytetu Wrocławskiego, wybitny informatyk profesor Leszek Pacholski tak pisał w artykule "Dostojeństwo czy użyteczność" (DGP nr 146/2021, s.A26):  "Rozpoczął się trwający ponad 50 lat proces powolnego gotowania żaby, rozmontowywania wspólnoty pasjonatów nauki i przekształcania uczelni w racjonalnie zarządzane przedsiębiorstwo zaspokajające zapotrzebowanie gospodarki na absolwentów wyposażonych w użyteczną wiedzę i na takież odkrycia naukowe. Zmiany były nie tylko konsekwencją dalekosiężnej wizji. Wynikały także z trudnej sytuacji finansowej uczelni. (...) 

Prawie 100 lat temu prof. Twardowski pisał: " (Uniwersytet) Musi odgradzać się od wszystkiego, co nie służy zdobywaniu prawdy naukowej, musi przestrzegać należytego dystansu między sobą a nurtem, którym mknie około jego murów życie dnia potocznego, zgiełk ścierających się prądów społecznych, ekonomicznych, politycznych i wszelkich innych. I nie trzeba też od ludzi nauki (...) wymagać, aby poruszali się po terenach nielicujących z dostojeństwem.  

Rzeczywiście, nauką w uczelniach zarządzają tylko nieliczni kapłani wiedzy, uczeni z naukowym autorytetem, a rady uczelni odwzajemniają się jedynie swoim rektorom godną płacą, bo to oni ich powołują na to stanowisko. Mierni na stanowiskach kierowniczych w uczelniach sami troszczą się  o godne dla siebie wynagrodzenia. Jest jednak jakiś pozytyw reformy Gowina. 

Po pierwsze, podpisał unieważnienie automatycznego uznawania przez urzędnika MNiSW dyplomów docentów słowackich i profesorskich za równoważne polskiej habilitacji czy tytułowi profesora, czego nie chciała uczynić ministra rządu D. Tuska; 

Po drugie, zobowiązał ustawą do nostryfikowania dyplomów naukowych przez Radę Doskonałości Naukowej. Dzięki temu, to eksperci, profesorowie konkretnych dyscyplin naukowych analizują przedłożone wnioski i potwierdzają lub falsyfikują ich równoważność z polskim odpowiednikiem stopnia naukowego. 

Pojawiła się luka w prawie, bo oto osoby, które uzyskały tytuł profesora w Czechach, nie muszą nostryfikować swoich nominacji, gdyż J. Gowin nie unieważnił bilateralnej umowy z tym krajem, na podstawie której osoba nominowana przez prezydenta Czech jest profesorem tytularnym w Polsce. Ustawa nie przewiduje nostryfikacji tytułu profesora. Bilateralne porozumienie z Czeską Republika nadal jest ważne. Co na to nasz Prezydent i minister? Ano, nic. W końcu to tylko nauka... a nie strefa bezpieczeństwa państwowego. 

         

(foto-BŚ)

11 stycznia 2025

Wykształcenie a bycie jedynie świadomym

 

 

 

W 1905 roku zostały wydane w przekładzie na język polski "Nowe Szkice" Ellen Key, którą pedagodzy znają głównie z różnych opracowań o niej, bo "Stulecie Dziecka" jej autorstwa było objęte cenzurą przez ponad czterdzieści lat, a w okresie III RP do jej myśli nawiązywali jedynie historycy wychowania i teoretycy nurtu pajdocentrycznego. 

Szwedzka nauczycielka była jednak nie tylko znakomicie wykształconą humanistką, ale także wyjątkowo wrażliwą na piękno obserwatorką codziennego życia, dzieląc się z innymi swoimi myślami, wrażliwością estetyczną, społeczną, moralną, psychologiczną i pedagogiczną. 

Zawodowo, oświatowo i literacko jest zaliczana do pokolenia wybitnych postaci pedagogiki reform przełomu XIX i XX wieku, jak Janusz Korczak, ale i częściowo jak Maria Montessori, Peter Petersen, Georg Kerschensteiner czy Rudolf Steiner. W stosunku do wszystkich tu wymienionych przedstawicieli tej pedagogiki E. Key nie tworzyła własnego przedszkola czy szkoły, nie prowadziła domu sierot, natomiast swoim piśmiennictwem promieniowała na pedagogiczną myśl ówczesnych elit.    

"Nowe Szkice" nie straciły na swojej aktualności, a minęło od ich wydania 120 lat. Jedynie język polski uległ tak głębokim przekształceniom, że może nieco zniechęcać młode pokolenie do czytania tego typu prac. Może, ale nie musi, bowiem od tamtego czasu właściwie niewiele się zmieniło zarówno w poziomie postaw społeczno-moralnych, komunikacji międzyludzkiej, w relacjach pokoleniowych, w nastawieniu społeczeństw do znaczenia uczenia się, w stosunku do ludzi wykształconych czy roli edukacji szkolnej. 

Przysłowiowego "konia z rzędem" temu, kto czytał te szkice, a już na pewno, kto by przejął się zawartym w nich przesłaniem pedagogicznym. Jednak w tej rozprawce znajdą znakomite analizy i refleksje pedagodzy lasu czy pedagodzy kultury, a szczególnie osoby zainteresowane teorią i praktyką wychowania estetycznego.   

Świat zapewne wyglądałby gorzej, gdyby zaniechać oświecenia ludu, zlikwidować szkoły, nie wydawać książek, nie reagować na postawy nekrofilne tych, którzy z różnych przyczyn nie potrafią panować nad sobą i wykorzystują najniższe instynkty do zaznaczenia swojej obecności w społeczności lokalnej czy medialnej.    

Nadal aktualny jest pogląd E. Key, że: "Zdolność do osiągnięcia wykształcenia - jak wszystkie dary natury -  można rozwinąć lub też przytłumić. Ostatnie zdarza się zazwyczaj pod wpływem panującego obecnie systemu szkolnego. Mnóstwo sprzecznych ze sobą wrażeń , jakich jeden tylko dzień szkolny dostarcza, usypia siłę myślenia zarówno jak uczucie i fantazyę. 

Z całej rozmaitości materyału, tylko bardzo nieznaczna część zostaje przyswojona, na własność przez dzieci, albo, innemi słowy, staje się środkiem wykształcenia dla nich. Niezbędna dla rozwoju osobistego samodzielność zasadza się tylko na kuciu lekcyi, gdyż prawie nigdy nie starczy czasu, aby czytać książki, tj. czerpać ze źródeł wiedzy, którą zwykle w ciągu piętnastu lat życia udzielają uczniom łyżeczkami, jak miksturę, w codziennych dawkach" (s. 76). 

Niewiele zmieniło się od 120 lat w kwestii mitu o rzekomej możliwości wykształcenia wszystkich na tym samym poziomie. Jak napisała wykształcenie wymaga osiągnięcia integralnego stanu rozwoju wszystkich sfer osobowych, a nie tylko jednej czy kilku z nich. Wykształconym może być osoba, która nie uczęszczała do szkoły, a swoje  wykształcenie zawdzięcza samokształceniu. 

Zdaniem E. Key:

"(...) najgorętsze serce nie pomaga do wniknięcia w znaczenie dzieł naukowych, literackich lub artystycznych, ani do zrozumienia nawet naszych najbliższych, poświęcających się działalności umysłowej, jeśli nie posiadamy dość kultury, by w pewnej mierze pojmować dzieła ducha i z nich korzystać; gdy zmuszeni jesteśmy zgodzić się na to, że nawet najbogatszy zasób wiadomości, najświatlejszy umysł nie może nas postawić w godnym kulturalnego człowieka stosunku do teraźniejszości i ludzkości, jeśli umysłu naszego nie rozpali uczucie i fantazya; gdy widzimy, że ani rozwój umysłu, ani serce nie zastąpi wykształcenia zmysłów, jakie nam daje smak dobry, - to zaczynamy pojmować, dlaczego niewłaściwem jest mówić o wykształceniu  serca albo umysłu, albo zmysłu piękna. 

Rozmaite nasze zdolności mogą się rozwijać osobno i osiągać wiele sprawności, a jednak nie zdobywamy jeszcze przez to wykształcenia.  Gdyż ostatnie jest  zlaniem się różnych momentów kształcenia się w jedną całość; jest ono wywołane wzajemnem współdziałaniem wszystkich zdolności. Im mniej się oddzielają od siebie przejawy serca, umysłu i zmysłu piękna, im doskonałej każdy materyał kształcący pochłania i przerabia w sobie cała osobowość, tem rzeczywistsze i dojrzalsze jest wykształcenie" (s. 74-75). 

Kim zatem jest człowiek wykształcony? Nie tym, który uważa, że świadczy o tym zdobyte formalne wykształcenie, które zostało potwierdzone przyznanym mu świadectwem, dyplomem, certyfikatem czy innego rodzaju dokumentem. Bywa, że bardziej wykształconą jest osoba bez tych dokumentów, gdyż wykształconego wyróżnia od "świadomego" to, że "(...) żyje bogatem życiem wewnętrznem przez tę rozkosz dla oczu i duszy, jakiej mu dostarcza sztuka. (...) 

Wykształcony ceni klucze tylko o tyle,  ile mu otwierają nowe światy, do których pociąga go myśl, uczucie i wyobraźnia. (...) Im  człowiek jest bardziej wykształcony, tem mocniejszy ma przeświadczenie, że wszystkiego wiedzieć nie może; tem skromniej mówić o tem, czego nie wiem, tem otwarciej prosi o objaśnienie tego, czego nie pojmuje; tem mniej obłudnym jest w pojęciach i zasadach, - zupełnie  jak milioner może sobie pozwolić na przyzwyczajenia skromniejsze, niż człowiek tylko zamożny" (s. 90-91).