Do zbiorowego tomu p. t. "Tyrania postępu", o
którym wczoraj pisałem, włączył się Profesor
Aleksander Nalaskowski, co nie powinno wzbudzać czyjegokolwiek zdumienia. Od
ponad roku jest już na wcześniejszej emeryturze, by nie zajmować się nauką,
tylko cieszyć się życiem.
W swoich felietonach czy esejach powraca jednak do
problemów edukacji, bo trudno jest wyzwolić się od komentowania rodzimej
rzeczywistości. Tę zaś postrzega już przez inne "okulary" niż czynił
to jako uczony UMK.
Już nie chce, nie musi angażować się w zmianę edukacyjną, nie
musi publikować w punktowanych czasopismach, by uzbierać 4 sloty do ewaluacji.
Teraz może komentować w odmiennej ideowo narracji politykę oświatową także
obecnej formacji politycznej u władzy.
W swoim artykule "Szkoła barbarzyńców" znakomicie
posługuje się krytyką, choć jej ostrze skierowane jest na wybiórcze obiekty
poznania. Pedagog słynął z tego, że czasami wyostrzał sądy o rzeczywistości
edukacyjnej, by poruszyć czyjeś sumienie, postrzeganie świata, innych, samego
siebie czy zachęcić do dostrzeżenia alternatywnych rozwiązań.
Artykuł otwiera zdaniem, którym smaga także obecną formację
kierującą państwem. Pisze bowiem o ośmioletnich rządach Zjednoczonej Prawicy:
"Kolejną już dekadę przeżywamy Polskę jako swoistą
tragifarsę. Bez wątpienia nagromadzenie zdarzeń, wypowiedzi, rozmaitych
zachowań, akcji, manifestacji, lapsusów już dawno przekroczyło barierę
krytyczną i mocno przesłoniło to, co rozsądne, normalne, niebudzące
wątpliwości. Są takie obszary, w których bez opamiętania rozkwita radosna
twórczość" (s.183).
W ocenie zdarzeń politycznych każdy Polak może mieć inne
zdanie, a że każdy ma takowe, toteż trudno z nim polemizować. Zapewne
różnilibyśmy się w ocenie kondycji polskiego stanu nauczycielskiego. Profesor podważa
bowiem udział nauczycieli w strajku z 2019 roku nie dostrzegając, a raczej
przemilczając, bo nie jest możliwe, by nie był tego świadom, skandalicznie
niski poziom wynagrodzeń tych, którzy kształcą i wychowują młode pokolenia.
Niczym nie usprawiedliwia Go w tej krytyce, jakże
słusznego moim zdaniem nauczycielskiego buntu, fakt zniewalającego niekiedy
niskiego poziomu u niektórych aktorów tego wydarzenia „(...) znajomości
języka ojczystego, panujących w nim reguł gramatycznych, a nierzadko
ortograficznych (...)”, skoro wszyscy ponosimy za to odpowiedzialność wraz z
rządzącymi.
Niepotrzebnie zatem eksponuje incydentalne, a zapewne uzasadnione
arogancją władzy, zachowania nielicznych, skoro kilka akapitów dalej pisze:
"Wśród nauczycieli mamy bowiem zarówno osoby głęboko
wierzące, jak i ateistów, bywają pedagodzy innych wyznań niż powszechny
katolicyzm, bywają osoby samotne i pozostające w związku małżeńskim, pary
żyjące w konkubinacie, osoby w separacji i rozwiedzione. Są nauczyciele
bezdzietni i tacy, którzy wychowują całą gromadkę swoich dzieci, osoby
szczęśliwe i nieszczęśliwe. W ponad półmilionowej rzeszy nauczycieli znajdziemy
przedstawicieli niemal każdej z możliwych grup. Czy można o nich myśleć i mówić
jako o grupie jednorodnej, której członkowie bez względu na ich losy życiowe w
sposób identyczny wykonują swoją pracę?"
Profesor formułuje w swoim artykule sądy ideologicznie
poprawne, by zaprzeczyć ich znaczeniu, kiedy powraca do naukowej
diagnozy. Nie zajmuję się w tej recenzji Jego polemiką z krytykami podręcznika
szkolnego HiT autorstwa Wojciecha Roszkowskiego, bo nie jest to zadanie dla
pedagoga, tylko dla historyka i dydaktyka historii. Nie jestem historykiem, podobnie
jak A. Nalaskowski, więc pozostawiam tę kwestię ekspertom. Wolę profesjonalizm
od potocznych sporów.
Całość tekstu wieńczy refleksja Autora na temat "nowej
barbarii". Jak przystało na przedstawiciela nauk społecznych, wieńczy ją
typowe dla odchodzącego pokolenia narzekanie nie tylko na młode pokolenie, ale
także na polityków wszystkich formacji:
"Nowa Barbaria zajmuje dzisiaj sporo poselskich foteli,
senatorskich lóż i dyrektorskich gabinetów. Jest wszechobecna w redakcjach
studiach telewizyjnych, dobrze umoszczona i utytułowana na uczelniach, wśród
artystów, duchownych i celebrytów. Omija tylko domy starców, hospicja i
jadłodajnie Caritasu" (s.205).
Ma rację. Jednak ostatnie zdanie nie jest zgodne z faktami. Wiemy bowiem, kto okradał kilka lat temu Caritas, w których hospicjach znęcano się nad osobami terminalnie chorymi i gdzie poniżano ich godność. Co do pozostałej Barbarii... ma rację. Zalewa nasze życie społeczne, kulturowe, polityczne, oświatowe i gospodarcze. Ryba psuje się od góry, od wewnątrz i od dołu. Co gorsza, śmierdzi od lat.
W mojej opinii problem niskiej płacy nauczycieli jest uciążliwy i nie wpływa pozytywnie na ich motywację i komfort pracy, trwanie w zawodzie i unikanie wypalenia, ale także i zarazem w mojej opinii preludium do zmiany tego stanu rzeczy będzie zmiana podejścia nauczycieli do wykonywanego zawodu i sposobność odnajdywania się w tej roli, metody nauczania i cel, który chcą osiągnąć, którym nie jest w głównej mierze wypłata, aby z góry przed rozpoczęciem kształcenia w kierunku zawodu nauczyciela nie "zdobyć wykształcenia" w taki sposób, aby zetknąć się z szarą rzeczywistością, idealizując najpierw ten zawód, a po zetknięciu fatalizując go, jak i siebie w roli nauczyciela, gdzie niska płaca jest dokładką do ogólnego stanu oświaty w kraju, a także wszelkich innych problemów mikro i makro z którymi borykają się Polacy w swojej mentalności. Ten sam problem płacy dotyka lekarzy i policji. Nauczyciel i lekarz mogą pójść w stronę prywatnych placówek, korepetycji, własnego gabinetu. Moim zdaniem powinniśmy zaprzestać użalać się nad sobą, bo to tak, jak przyzwolić na wchodzenie sobie na głowę, a zacząć podejmować racjonalne kroki zanim realny problem wyeskaluje rangą bardziej, niż odrębna składowa całej gamy problemów z systemem edukacji na różnych jego szczeblach, po czym stanie się od samego początku wymówką bycia słabym nauczycielem. Grono słabych nauczycieli ma walczyć o swoją płacę? Jak, skoro są słabi, nie potrafią nauczać, a co dopiero walczyć o swoje, jeśli nie cieszą się szacunkiem społecznym?
OdpowiedzUsuńAdrian Merchelski
Garść osobistych wspomnień
OdpowiedzUsuńProf. Aleksandra Nalaskowskiego poznałem w latach 90.XX wieku w prywatnej szkole wyższej w Olecku. Wszechnica Mazurska była znaną i cenioną w owym czasie na tamtym terenie uczelnią, której właścicielem i rektorem był dr Józef Krajewski. Olek dojeżdżał tam na zajęcia z Torunia. Już wtedy posiadał znaczący dorobek naukowy, ale nie o tym chciałbym tutaj napisać. Olka zapamiętałem z tamtych kontaktów, jako człowieka otwartego na ludzkie sprawy, spontanicznego i życzliwego. To erudyta, z którym można był porozmawiać na różne tematy. Po uważnym wysłuchaniu rozmówcy dawał swój celny i wartościowy komentarz na temat poruszonego tematu. W tamtych czasach, po zmianach ustrojowych, w olsztyńskiej WSP zacząłem realizować na seminariach magisterskich tematy związane ze szkolnictwem ukraińskim. Były różne tematy. Akurat pamiętam dwa z nich: „Losy absolwentów szkół podstawowych z ukraińskim językiem nauczania”, „Religijność ukraińskiej młodzieży licealnej w Polsce”. Ich recenzentem był często wówczas ks. dr Jarosław Moskałyk, dzisiaj prof. zw. teologii UAM w Poznaniu. Uważałem, że to temat istotny i dlatego podzieliłem się nim z Olkiem i prosiłem o pewne rady odnośnie metodologii badań. Na następnej przerwie, gdy weszliśmy do pokoju nauczycielskiego, Olek spontanicznie „wypalił”: - Czy wy wiecie, że Stefan jest Ukraińcem? Akurat w pokoju były dwie moje dobre koleżanki i inni pracownicy. Zapadło milczenie. Miałem wrażenie, że stwierdzenie Olka spowododowało zakłopotanie u niektórych i nie potrafili się do niego odnieść. To tylko moje wrażenie.
Trochę o innej sytuacji. Kiedyś w olsztyńskiej WSP pracę mojej magistrantki, Ukrainki,na temat zespołu artystycznego „Dumka”, który do dzisiaj istnieje w zespole szkół ukraińskich w Górowie Iławeckim, recenzował prof. Józef Górniewicz, również człowiek otwarty i życzliwy, późniejszy rektor olsztyńskiej uczelni. Magistrantka omawiając wyniki badań żaliła się, że zespół w swojej działalności napotykał na liczne trudności ludzi, którzy – jak stwierdziła – nie byli życzliwi Ukraińcom. Wtedy prof. J. Górniewicz, który uważnie przysłuchiwał się tej wypowiedzi, w pewnym momencie z cechującą go naturalną życzliwością i spokojem zwrócił się do referującej: - A profesor Łaszyn jakoś się wykształcił. Sytuacja została rozładowana.
Proszę wybaczyć te osobiste wynurzenia. Napisałem o nich tutaj dlatego, że wspominam je z sympatią, a nawet wzruszeniem. Tak przyjąłem wypowiedzi i komentarze tych dwóch uczonych i wielkich Humanistów. Obaj pochodzą z Torunia, czy jego okolic, urodzeni w okolicach Polskiego Października. Nie wiem na ile bliskie są im sprawy ukraińskie, ale ich postawa była, i pewnie jest do dzisiaj, godna odnotowania. Takie rzeczy się pamięta.
Stefan Łaszyn
Nie zgadzam się z tezą A. Merchelskiego, że skoro część nauczycieli nie realizuje rzetelnie swojego powołania, to wszyscy muszą zarabiać jak najmniej.
OdpowiedzUsuń