Przekazuję komunikat PTP, by dotarł do osób zainteresowanych XI Zjazdem Pedagogicznym:
Konferencja przedzjazdowa pt. Przesilenie w kulturze jako przedmiot badań pedagogicznych odbędzie się 25 października 2021 r. (MS Teams).
Przekazuję komunikat PTP, by dotarł do osób zainteresowanych XI Zjazdem Pedagogicznym:
Konferencja przedzjazdowa pt. Przesilenie w kulturze jako przedmiot badań pedagogicznych odbędzie się 25 października 2021 r. (MS Teams).
W ubiegłym tygodniu miały miejsce uroczyste inauguracje roku akademickiego 2021/2022. Przywołam w tym miejscu dwie z nich, gdyż miałem zaszczyt bezpośredniego w nich udziału. Pierwszą w dniu 8 października było otwarcie roku w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie. Pełny przebieg tej uroczystości znajduje się na YouTube (poniżej), ale jeśli ktoś chciałby wysłuchać wykładu wybitnego filozofa - etyka profesora Jacka Hołówki (1:03:53). Profesor poświęcił swój wykład inspiracji współczesnych myśli/doktryn/idei w naukach humanistycznych i społecznych, jakimi są - jego zdaniem KONTESTACJA i KONWENCJONALIZM (KONSERWATYZM).
Natomiast kilka godzin później odbył się wykład inauguracyjny pt. Pasja i tożsamość naukowca. O władzy i
wolności umysłu w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie, który
wygłosił Prorektor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, pedagog
porównawczy i socjolog edukacji - prof. dr hab. Zbyszko Melosik, dhc.
Warto wysłuchać obu wystąpień jako inspiracji
zarówno dla doktorantów oraz dojrzałych naukowców, jak i dla studentów oraz
nauczycieli akademickich w dziedzinie nauk humanistycznych i społecznych.
Publicyści prasy prawicowej usiłują
wmawiać opinii publicznej, że w III Rzeczpospolitej mamy do czynienia z
niewydolnością obecnego systemu akademickiego, a więc jego głębokim kryzysem.
Tym samym krytykują politykę rządu prawicowej koalicji w latach 2015-2021.
Jednym z nich jest dr Józef Wieczorek, który nie powołuje się w
swoim ostatnim artykule pt. Skąd się wzięły obecne kadry
akademickie? (WNET 2021 nr 10, s. 17) na chociażby
scjentometryczne raporty w tym zakresie (zob. badania prof. Marka Kwieka) czy
na sprawozdania MEiN.
Być może nie wie, że do pisania o
środowisku akademickim i jego naukowych osiągnięciach lub porażkach trzeba
najpierw rzeczowo się przygotować, poznać realia, by nie tworzyć o nim
fałszywego obrazu. Nie wystarczą bowiem utyskiwania na rzekomy stan
fatalnych kadr z okresu PRL, skoro te już dawno nie mają dla obecnego rozwoju
polskiej nauki szczególnego znaczenia. Większość odeszła z uczelni na
emeryturę, a wśród nich także wybitni uczeni.
Mamy w Polsce kadry odpowiadające stanowi ok.10 proc. naukowców jak w najlepszych uniwersytetach świata, których
publikacje są najwyżej oceniane, o czym wielokrotnie pisałem w blogu,
przywołując wyniki międzynarodowych badań.
Tymczasem publicysta J.
Wieczorek narzeka na akademickie kadry, które musiały mieć jakiś wpływ
na jego drogę naukową w okresie PRL, skoro dzięki nim uzyskał stopień doktora
na Uniwersytecie Jagiellońskim. W PRL musiał mieć bowiem PRL-owskiego
promotora, recenzentów i członków rady wydziału. Nie wypadł zatem "spod
ogona" przedwojennych kadr profesorskich, gdyż te, jak trafnie o tym
pisze, zostały albo wymordowane przez Niemców, albo wykończone przez
bolszewickie rządy okresu stalinowskiego.
Ma też zapewne osobiste doświadczenie i
być może nawet bolesną pamięć tego okresu, której pod koniec artykułu
jednak sam zaprzecza pisząc: W PRL wydatki na naukę były wielokrotnie
mniejsze, zarabialiśmy jakieś 100 razy mniej niż obecnie (kilkanaście -
kilkadziesiąt dolarów miesięcznie), a poziom nauki był podobny, a nawet w wielu
dziedzinach lepszy.
To w końcu, jak to było z tym
PRL-em, skoro najpierw stwierdza, że: Polska domena akademicka poniosła
ogromne starty osobowe i materialne podczas II wojny światowej, i to zarówno ze
strony okupanta niemieckiego jak i "wyzwoliciela" sowieckiego.
Niestety w zniewolonej PRL tych strat nie zdołała odbudować. Kadry akademickie,
które uchroniły się przed zagładą, podlegały procesom
"oczyszczającym" od samego początku Polski Ludowej, aby nie wpływały
negatywnie na młodzież akademicką, która maiła budować nowy, postępowy
ustrój.
Czytelnicy mają być przekonani, że w
okresie transformacji III RP, mimo iż ta trwa już trzydziesty drugi rok,
została zachowana ciągłość prawna i personalna w środowiskach akademickich. Ma
rację, że [n]ie dokonano lustracji ani tym bardziej
dekomunizacji, poza swoistą dekomunizacją uczelnianych historii poprzez
usuwanie z nich terminów "komunizm" czy "PZPR", a także
takich wydarzeń jak stan wojenny. Pisałem o tym, że tak
historycy, socjolodzy, filozofowie, jak i psycholodzy nadal ukrywają
destrukcyjną partyjnie aktywność swoich promotorów, recenzentów czy
popleczników ich karier.
No i co z tego? Czy to znaczy, że stali
się reproduktorami bolszewickiej nauki humanistycznej lub ideologicznej/socjalistycznej
doktryny? Jego zdaniem współcześni młodzi naukowcy odtwarzają sowiecką myśl
naukową, przez co nie są uznawani na świecie. Co za bzdura.
Artykuł J. Wieczorka jest potoczną
publicystyką, narzekactwem, które nie znajduje poważnych argumentów, skoro nie
przytacza się w nim konkretnych faktów. Ogólnikowe poglądy tego autora są w tym
artykule niespójne, pozbawione rzeczowej argumentacji. Autorowi nie podoba się,
że naukowcy, dzisiejsi nauczyciele akademiccy, których rzekomo
postsocjalistycznych karier sam nie przywołuje, nie egzemplifikuje, nie powinni
upominać się o godne płace, o środki na badania naukowe, bo... są to jeszcze
gorsze kadry, niż te w ... PRL!
Ba, J. Wieczorek sugeruje, by w związku z
powyższym przestać troszczyć się o finansowanie szkolnictwa wyższego: Co
ciekawe, polskie uczelnie nie są otwarte na naukowców, którzy przy nikłym
finansowaniu budżetowym, a nawet bez finansowania potrafią osiągnąć w nauce
więcej niż etatowi pracownicy. Dr J. Wieczorek nie wie, że powstały
szkoły doktorskie, w których doktoranci otrzymują nie tylko stypendia, ale
także mogą ubiegać się o konieczne środki na badania własne? Nie muszą już
żebrać na ulicy, ale też nie powinni być nisko opłacani.
Po co mydlić społeczeństwu oczy takimi
bzdurami? Gdzie są ci wybitni naukowcy, młodzi, nieskażeni PRL i jego
reprodukcją, którzy są gotowi pracować naukowo za darmo? Poproszę o ich adres.
Chętnie włączę ich do procesu badawczego, skoro są gotowi pracować dla idei,
jak obecna prawicowa władza.
Podejście do rzekomego kryzysu kadrowego w
szkołach wyższych przypomina mi nieco wypowiedź prof. Ryszarda Legutki, który w
swoim artykule pt. Profesorowie i prokuratorzy ("Życie" z dn.
19-20 grudnia 1998, s. 7) pisał: (…) w opinii tych, którzy pamiętają
przeszłe czyny, za dużo jest w historii ich życia pychy, a za mało żalu, za
dużo poczucia misji, a za mało pokory. Jednocześnie te same cechy sprawiają, iż
stali się oni, przynajmniej niektórzy z nich, akademickimi gwiazdami
uwodzącymi kolejne pokolenia młodzieży. (…) Jest skądinąd zastanawiające,
że młodsze pokolenie – głosząc pochwałę buntu – wcale nie zbuntowało się
przeciw swoim nauczycielom., lecz zawsze lojalnie przy nich trwa.
Może zatem, zamiast narzekać na stan
obecnych kadr akademickich, autor tak fałszowanej rzeczywistości akademickiej
skupi się na faktach i od nich zacznie rzetelną analizę. W Polsce A.D. 2021 nie
finansuje się akademickiej patologii. Natomiast zapewne płaci się za takie
publicystyczne teksty w dofinansowywanej z budżetu państwa prasie.
Wydawałoby się, że odpowiedź na to pytanie: Kto jest
kompetentny w zakresie kształcenia i wychowania młodych pokoleń? jest
jednoznaczna - NAUCZYCIELE, profesjonaliści w zakresie dydaktyki przedmiotowej
np. nauczyciele matematyki, fizyki, chemii itp. czy nauczyciele dydaktyki
kierunkowej np. w zakresie edukacji przedszkolnej,
zintegrowanej/wczesnoszkolnej.
Otóż, nie. Ten, kto tak uważa, jest w błędzie, jeśli
ma na uwadze sytuację w Polsce, gdzie o procesie kształcenia, jego
organizacji, strukturze, treściach i metodach postępowania decydują politycy, a
od czasu do czasu uruchamiani przez nich także prawnicy. Nauczyciel ma być
narzędziem, środkiem do transmisyjnego, kierunkowego (światopoglądowego)
przekazu władzy bez względu na to, czy mu się to podoba, czy nie. Nie po to
sprawujący władzę sięgnęli po nią, by zostawić szkolnictwo poza sferą własnych
wpływów oraz ich mocy.
Takie będą szanse na dostanie się z najwyższych lokat
do krajowego czy europejskiego parlamentu, jakie będzie oświatą zarządzanie.
Nie ma zatem znaczenia źródło i typ ideologii edukacyjnej, która leży u podstaw
zmieniającej się co kilka lat polityki oświatowej. Od 1993 r., kiedy do władzy
doszła postkomunistyczna formacja (SLD i PSL), przywrócono modelową dla państwa
PRL etatystyczną strategię zarządzania szkolnictwem, nadając tzw. reformom
szkolnym jednoznacznie światopoglądowy charakter. Potem już była tylko
ideologicznie (światopoglądowo) naprzemienna kontynuacja tej strategii.
Od tamtego czasu aż po dziś nauczyciele mają być
heteronomiczni, a nie autonomiczni, a jeszcze lepiej, gdyby w ogóle przestali
kierować się własnymi normami społeczno-moralnymi, zapomnieli o wykształceniu w
zakresie filozofii, socjologii, psychologii dydaktyki, historii szkolnictwa, a
nawet kultury fizycznej i zdrowotnej, tylko przekazywali uczniom odgórnie
adresowane do nich treści. Nauczyciel ma być nośnikiem ideologicznych
przesłanek. Tym bardziej nie wolno mu czegokolwiek podważać, krytykować
polityki edukacyjnej władz, gdyż każda z formacji rządzących utrzymuje "penitencjarny"
- jak się okazuje nie tylko w nazwie - system nadzoru pedagogicznego.
Nauczyciele, którzy mają już za sobą pełnienie roli
dyrektora przedszkola czy szkoły dowolnego typu zapewne pamiętają, że każda
władza obejmująca po wyborach parlamentarnych resort edukacji zaczyna od zmian
kadrowych (poprawnych politycznie, czyli gotowych bezwzględnie realizować linię
partii władzy), w tym reguł sprawowania nadzoru pedagogicznego, od zmian treści
kształcenia oraz systemu egzaminacyjnego.
Nauczyciele zatem albo mają bać się swoich
koleżanek czy kolegów z rady pedagogicznej, albo obawiać się restrykcji ze
strony nadzoru, który z pedagogiką od lat nie ma już wiele wspólnego. Urzędnicy
resortu i kuratoriów oświaty są od tego, by biurokratycznie zarządzać tym procesem,
samemu wyzwalając się z obowiązku partyjnie warunkowanego kształcenia. Zawsze
lepiej jest kogoś kontrolować niż być kontrolowanym, lepiej zarabiać "na
górze" niż „na dole".
Można jeszcze uciec do związku zawodowego, bo tak
konstruowana polityka jest samograjem także dla tej nomenklatury, która dzięki
owej zmienności, chaosowi, brakowi ciągłości i odpowiedzialności reformowania
szkolnictwa może znakomicie funkcjonować - jak ów nadzór - z poczuciem
konieczności własnego istnienia. Jak rządzi lewica, to w opozycji jest NSZZ
"Solidarność" ze swoją Komisją Oświaty. Jak rządzi prawica, to w
opozycji jest ZNP. Był już nawet taki okres, kiedy to z tylnego fotela kierował
rządem przewodniczący NSZZ "Solidarność", zapominając zresztą o
zobowiązaniach pierwszej fali Solidarności.
Polityka oświatowa jest zatem od 28 lat zarządzana
nieprofesjonalnie, gdyż sprawujący władzę dobierają sobie takich ekspertów,
którzy nie będą kierować się nauką, ale wytycznymi programu partii politycznej
uzasadniając stosowne rozwiązania i regulacje prawne. Polityka nie jest już
racjonalną troską o dobro wspólne (chociaż ponoć wszystkie dzieci są
"nasze"), ale sprawowaniem władzy lub dążeniem do jej zdobycia przez
formacje partyjne.
Polityka nie jest już - jak pięknie pisał o tym ks. prof. Czesław Bartnik - (...) rodzajem sztuki antropologicznej, która polega na optymalnym nachyleniu rzeczywistości państwowej – i międzypaństwowej – ku wspólnemu dobru obywateli, jednostek i całego ogółu, żeby wznieść Idealny Dom Rodziny Ludzkiej. Nie ma w Polsce miejsca na tak humanistyczne i integralne podejście do polityki oświatowej, by edukacja stała się DOBREM WSPÓLNYM, podzielnym, a więc dostępnym dla wszystkich bez względu na naturalne, kulturowe i ontogenetyczne różnice między uczącymi się (dziećmi, młodzieżą) i ich rodzicami.
Publiczna edukacja szkolna ma być jeszcze jedną dziedziną życia społecznego do tworzenia i podtrzymywania w nim podziałów, wzmagania konfliktów, a tym samym dewastowania szans kolejnych pokoleń na edukację adekwatną do zawartych w Konstytucji m.in. wartości chrześcijańskich. One bowiem upominają się o edukację jako DOBRO WSPÓLNE, a nie dobro niepodzielne. Nie usprawiedliwia takiego podejścia fakt, iż w swej większości elity władzy i politycy kształcą własne dzieci poza granicami kraju lub w elitarnych szkołach niepublicznych w naszym kraju.
Jak słusznie pisał o tym przed laty prof. Aleksander
Nalaskowski: (...) żaden z ministrów edukacji narodowej nie był fachowcem. W
ostatnich latach na tym stanowisku byli historyk mediewista, chemik, astronom,
budowniczy okrętów, prawnik-specjalista od prawa rolnego, politolog, matematyk,
prawnik-specjalista od ubezpieczeń, elektryk, filozof, etc. Wiedza
naukowa ministrów edukacji narodowej w żaden sposób nie pozostawała w związkach
z pełnioną funkcją, a praktyka szkolna ograniczała się do własnych wspomnień
sztubackich bądź krótkich i odległych w czasie epizodów nauczycielskich.
Kiedy czytam kolejny raport dotyczący pierwszych zarobków absolwentów szkół wyższych, to muszę zapytać: Dzięki komu dotarli oni na wyższe uczelnie? Jaki był wkład w ich rozwój nauczycieli przedszkoli, szkół podstawowych, gimnazjów/liceów czy techników? Jak wynagradzani są ich nauczyciele akademiccy?
Nie wstyd związkowcom, politykom i rządzącym utrzymywać płace nauczycieli zaczynających pracę w tym zawodzie na trzykrotnie niższym poziomie, skoro także przez nich wykształceni młodzi dorośli dostali się na najlepsze rynkowo kierunki studiów, po których mają godne ich wykształcenia płace? Cytuję:
Bezsprzecznym liderem zestawienia jest informatyka. Absolwenci tego kierunku na Uniwersytecie Jagiellońskim osiągają po wejściu na rynek pracy stawkę 12 tys. zł brutto. Po ukończeniu studiów na innych uniwersytetach zarobki sięgają średnio 9 tys. zł. Drugim najbardziej dochodowym kierunkiem studiów jest górnictwo i geologia. Studenci, którzy ukończyli ten kierunek na Politechnice Wrocławskiej zarabiają nawet 9,5 tys. zł miesięcznie. Podium zamyka teleinformatyka, której absolwenci po Akademii Górniczo-Hutniczej otrzymują pensje sięgające 8,5 tys. zł.
Jak to dobrze, że są takie oddziały Polskiej Akademii Nauk, przy których powołano do życia m.in. Komisję Nauk Pedagogicznych, bo przykładowo w łódzkim Oddziale PAN nie ma takiego środowiska. Tymczasem pedagogom i uczonym innych dyscyplin czy dziedzin nauki potrzebna jest konfrontacja, wgląd w wyniki ich badań. Niektórzy znają edukację, szkolnictwo, politykę oświatową przede wszystkim z własnej kariery szkolnej (od przedszkola po szkołę wyższą) oraz z mediów, gdzie o kształceniu i wychowaniu najczęściej pisze się źle.
W czasie wczorajszej dyskusji po moim referacie na temat konieczności zmian w edukacji padło nawet określenie "dydaktyka paliatywna", mające wskazać na odchodzącą już do innego świata edukację tradycyjną, szkołę z kredą i tablicą. Tuż po spotkaniu z uczonymi, nauczycielami i studentami, a po przywrócenia do życia Facebooka, trafiła do mnie ilustracja, która okazała się ściśle związana z przedmiotem naszej dyskusji.
Pedagog może być z innej epoki, ale ważne jest to, jak i czym promieniuje na innych. Jak przypomnę sobie jedną z wielu szkół waldorfskich, w których obserwowałem zajęcia, to chciałbym, by dzieci miały nauczycieli posługujących się pięknem własnej narracji, którą ilustrują kolorowymi kredami na czarnej tablicy.
Jednak sprowadzana do kredy i tablicy tradycyjnie pojmowana edukacja szkolna nie odeszła i nie odejdzie
w zaświaty, bo wystarczy, że zabraknie przez jakiś czas dostępu do energii
elektrycznej, a owe przedmioty powrócą na swoje miejsce. Kiedy idziemy z
uczniami do lasu, to przecież nie korzystamy z interaktywnej tablicy, chyba, że
zamiast rozwijania naturalnej orientacji w terenie, prowadzimy ich zgodnie
z trasą wyznaczaną i monitorowaną przez nawigację GPS. Czy wówczas czujemy las? Czy
odbieramy wszystkimi zmysłami jego barwy, odcienie, dźwięki,
zapach, poszycie i substancję przyrodniczą?
W spotkaniu uczestniczyli filozofowie,
historycy, psycholodzy, pedagodzy, nauczyciele różnych przedmiotów, a nad
całością czuwał prof. Akademii WSB Janusz Morbitzer nadając treści i dyskusji
skoncentrowaną na temacie głębię i znaczenie wymiany myśli. O czym
rozmawialiśmy?
O tym, co było pierwsze: państwo i jego
oświatowa administracja, czy może szkoła? Czy szkoła powinna należeć do państwa
(a zatem być szkołą państwową, a niektórzy by chcieli - jedynie narodową), czy
może zgodnie z konstytucją i prawem oświatowym powinna należeć do społeczeństwa?
Każda reforma edukacji powinna zaczynać się w umysłach nauczycieli, a nie
urzędników partii władzy. Przywoływano przykłady ustrojów szkolnych w Finlandii
(centralistyczny) i Szwajcarii (zdecentralizowany), a jakże znakomicie
służących kształceniu i wychowywaniu młodych pokoleń.
Cytowano istotną myśl prof. Michała
Kleibera, który otrzymał właśnie najwyższą godność akademicką doktora honoris
causa Akademii WSB w Dąbrowie Górniczej: "Albo zapanujemy nad terażniejszym chaosem, albo chaotyczna przyszłość zapanuje nad nami". Przyszłość
zatem możemy i powinniśmy kształtować właśnie teraz, razem z młodym pokoleniem.
Przewijał się w trakcie wymiany myśli pesymistyczny realizm. W zdecydowanej większości nie ulegliśmy jemu, gdyż pedagog nie może być pesymistą, nie powinien nikogo straszyć, osłabiać ludzkiej woli, obniżać poczucie sensu życia, budzić lęki tylko po to, by panować nad innymi. W takich sytuacjach przypomina się anegdota o kimś, kto nie wiedział, że czegoś się nie da, że czegoś nie wolno lub jest to niemożliwe, więc wprowadził zmianę.
Nie należy też generalizować trafnej i słusznej krytyki marginalnych a patologicznych zdarzeń, by nie tworzyć w społeczeństwie opinii o tym, że efektem szkolnej edukacji jest rzekomo jedynie czy głownie głupota, ignorancja, analfabetyzm, a wprowadzane w oświacie zmiany są celem samym w sobie. Owszem, padały przykłady toksycznych praktyk nauczycielskich czy niegodnych postaw niektórych uczniów, ale tych pierwszych jest ponad 600 tysięcy, zaś ich podopiecznych ponad 4 miliony.
Nie można zatem kreować na tej podstawie fałszywego obrazu szkoły, bo tych instytucji jest ponad dwadzieścia tysięcy w naszym kraju. Pracują w nich niepoliczalni statystycznie ci, którzy przecież uwielbiają ten zawód, pracę z dziećmi czy młodzieżą niezależnie od warunków, klimatu społeczno-politycznego czy wewnątrzszkolnej kultury i częściowego jej braku. O oddolnych kreatorach zmian w edukacji szkolnej piszę od lat i podziwiam ich wyjatkowy zapał oraz zaangażowanie. Tak więc nie tylko dzieci powinniśmy otaczać szczególną ochroną, ale i innowacyjnych nauczycieli.
To prawda, że od początku września dyrektorzy szkół, a nawet niektóre poradnie psychologiczno-pedagogiczne zmagają się z brakiem specjalistycznie wykształconych i psychopedagogicznie wykwalifikowanych kadr. Czym to grozi? Lokalnie tym, że matematyki, informatyki, języków obcych, chemii, biologii czy fizyki będą uczyć ignoranci na zastępstwach, wypaleni zawodowo emerytowani nauczyciele, albo "z braku laku" każdy, kto zachwyci się „wysokością” płacy.
Psycholodzy będą otwierać prywatne gabinety a psychiatrzy już wymówili pracę w jednym z państwowych instytutów. Jesteśmy bowiem gotowi zapłacić tyle, ile zażąda od nas hydraulik, budowniczy, mechanik, weterynarz, szef stacji benzynowej, itd., ale godzimy się jako społeczeństwo na upokarzający system płac dla tych, którzy troszczą się o bio-psycho-społeczny i duchowy rozwój naszych dzieci.
Wspomniano też o potrzebie powołania do
życia Samorządu Zawodowego Nauczycieli, żeby sami profesjonaliści określali,
jakie muszą być spełnione wymagania na wejściu do zawodu, jak należy ich
wspierać merytorycznie i psychologicznie, jak wykluczać ze
szkół tych, którzy brakiem kompetencji czy zaburzeniami własnej osobowości
niszczą przyszłość swoich uczniów itp. Są bowiem tacy, którzy nie tylko nie mają
czym promieniować na innych, ale - co gorsza - ich promieniowanie jest
osobowościowo toksyczne, "rakotwórcze".
W nawiązaniu do mojego referatu wciąż
aktualne stało się niedowierzanie, że po 30 latach transformacji ustrojowej o
losach dzieci, młodzieży, nauczycieli, ale także finansujących publiczną
oświatę rodziców, nie ma w Polsce Komisji Edukacji Narodowej/Krajowej Rady
Oświatowej. Tak długo, jak o kształceniu i wychowaniu będą decydować politycy
zainteresowani instrumentalnym traktowaniem szkoły jako przedłużonego ramienia
partii władzy, tak długo nie będziemy ani Drugą Japonią, ani Drugą Finlandią a
już na pewno nie będziemy Drugą Szwajcarią w
profesjonalnym, kompetentnym i ponadpartyjnym zarządzaniu
szkolnictwem.
W ciągu trzydziestolecia RP zdewastowano
system kształcenia zawodowego, zniszczono kilkunastoletnie doświadczenia i
osiągnięcia dydaktyczne nauczycieli polskich gimnazjów, zrujnowano system
kształcenia i doradztwa zawodowego, a co gorsza zlikwidowano w uniwersytetach
kształcenie na kierunkach nauczycielskich, cedując zdobywanie kwalifikacji do
pracy w szkolnictwie na kursy, szkolenia, studia podyplomowe, parcjalne
tematycznie moduły, itp.
Wieczorem dotarł do mnie List Otwarty części członków Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN.