10 maja 2021

Wymagająca mania

 


Są takie uczelnie, szkoły wyższe ("gotowania na gazie"?), których pracownicy chyba wstydzą się tego, że nie są pracownikami naukowymi, z odpowiednim wykształceniem i koniecznymi kompetencjami do prowadzenia wykładów.

W uczelnianych gablotach, na web-stronach czy udzielając wywiadów mediom niektórzy wprowadzają odbiorców w błąd przypisując sobie wyższy status społeczny. 

Pisze o tym jeden z byłych studentów szkoły wyższej: 

W czasie studiów magisterskich, chodziłem na przedmioty z drugiej specjalizacji. Okazało się, że źle wpisałem w indeksie i zdaje się karcie egzaminacyjnej stopień naukowy wykładowcy. Otóż, w gablocie przed dziekanatem widniało, że ta osoba jest doktorem. Tak też przez dwa semestry wszyscy zwracali się do niej per "pani doktor", a ona nie protestowała, nie korygowała naszego zwrotu. 

 

Z prowadzonego przez nią przedmiotu było zaliczenie na ocenę. Dzisiaj, kiedy praktycznie wszystko można sprawdzić w Internecie, okazało się, że ta pani jest magistrem. Na stronie wydziału widnieje wykaz pracowników, gdzie przy jej nazwisku jest stopień zawodowy magistra. 

 

Absolwent pyta, czy to ma jakieś znaczenie, że sam wpisał w swoim indeksie przy nazwisku wykładowczyni stopień naukowy doktora zamiast jej właściwego stopnia zawodowego - magistra?  Jeśli tak, to czy może i powinien to próbować sprostować?

Moim zdaniem, dla lepszego samopoczucia może sam dokonać w indeksie korekty, bowiem dane o prowadzących zajęcia rejestrowali sami studenci. Takich informacji nie wpisywał pracownik dziekanatu. Mógł jednak zwrócić uwagę studentowi, że przypisuje wykładowcy niezgodny z prawdą stopień naukowy. 

Podobnie mógł zareagować na ten błąd dziekan ds. studenckich, który musiał podpisać zaliczenie semestru. Nie ulega wątpliwości, że wpisujaca ocenę wykładowczyni sama powinna dokonać korekty i poinformować studenta o swoim wykształceniu. Nie jest to przecież wstydliwe.  

Nie ma już na szczęście drukowanych indeksów. Przebieg studiów jest rejestrowany w USOS, a prowadzący drukują karty zaliczeń/egzaminacyjne, które wypełnia administracja szkoły wyższej.  Tak więc tego typu błędy lub autorskie "retusze" danych nie istnieją już od kilku lat.  

 Autor tego listu może zatem wygumkować przy tej pani stopień, którego nie posiadła, gdyż w tej rubryce on jest sprawcą danych, bez jakichkolwiek skutków prawnych. Indeks nie jest dyplomem, dowodem, legitymacją.  Jest pamiątką po latach studiów w czasach przedponowoczesnych. 

Jak doświadczamy tego zjawiska od wielu, wielu lat - bywają osoby pełniące funkcje publiczne (np. nauczyciel akademicki, poseł, polityk, dziennikarz, dyrektor, minister, itp.), które dla podwyższenia własnej samooceny i samopoczucia wprowadzają innych w błąd, oszukują, kłamią lub zezwalają innym (przymykając oczy) na przypisywanie im wyższego statusu zawodowego lub akademickiego niż jest on w rzeczywistości. 

 

Wystarczy tu przywołać odsłonę manipulacji w okresie wyborczym wyrażającej się w przypisaniu sobie stopnia zawodowego magistra przez kandydata na prezydenta RP (zresztą nim został).  Ostatnio media informują o korespondencie TVP w Berlinie, który też nie ukończył studiów ze stopniem magistra czy o ministrze, którego pracy magisterskiej strzegą chyba służby specjalne, by nie okazało się, że jest plagiatem. 

 

Mamy zatem krążących wśród nas pseudomagistrów, pseudodoktorów, pseudoprofesorów, pseudoprezesów, pseudodyrektorów itp., itd. Słyniemy na świecie z tytułomanii. A mania jest wymagająca...  .   
 

 


09 maja 2021

Niech zostawią w spokoju szkoły niepubliczne






Absolutnie nie popieram poglądów, opinii tych krytyków dyrekcji jednej z niepublicznych szkół w Białymstoku, która postanowiła wydalić ze swojego grona jedną z uczennic. Nie ma to dla mnie żadnego znaczenia, czy w grę wchodzi kwestia zaangażowania tej uczennicy w akcje protestacyjne w kraju czy w sieci.

Nakręcanie spirali hejtu wobec władz placówki jest dla mnie zdumiewające, bowiem szkoła niepubliczna, niezależnie od tego, kto jest podmiotem prowadzącym (związek wyznaniowym, organizacja pozarządowa, rodzice, osoba prywatna, podmiot gospodarczy itp.), nie jest instytucją przymusowego korzystania z jej usług. 

Za uczęszczanie do takiej szkoły płacą rodzice dziecka. Jak nie podobają się im warunki kształcenia - kadrowe, organizacyjne, programowe, wychowawcze, ideowe itp., to nie tylko mogą, ale i powinni zabrać dziecko z własnej, nieprzymuszonej woli. Po co płacić za usługę, z której jest się niezadowolonym?

Sam zabrałem dziecko ze szkoły niepublicznej, której dyrektorka jako podmiot prowadzący oszukała rodziców i ich dzieci w zakresie oferowanego programu kształcenia. Nie tylko nie zamierzała go realizować, ale i skandalicznie często wymieniała nauczycieli w ciągu jednego roku szkolnego. 

Są granice tolerancji na czarny biznes, na nieuczciwość pseudopedagogicznych cwanych ludzi, którzy otwierają i prowadzą niepubliczne placówki dla własnego zysku, aniżeli ze względu na dobro rozwoju uczniów. Są też granice podmiotu prowadzącego szkołę niepubliczną na łamanie norm wewnętrznych, które są kluczowe w kształtowaniu szeroko pojętej kultury tej placówki.   

Rozkręcanie zatem medialnej nagonki na szkołę niepubliczną, angażowanie w to Rzecznika Praw Obywatelskich czy inne osoby publiczne, jest w istocie naruszeniem prawa do  wolnorynkowej działalności podmiotów gospodarczych czy usługowych. Jak się komuś nie podoba statut szkoły niepublicznej, obowiązujące w niej normy społeczno-moralne, prawne, kadra nauczycelska itp., to do widzenia, czas się rozstać.  





Kurator oświaty małopolskiej potwierdza starą prawidłowość. W okresie PRL sekretarze PZPR też kierowali swoje córki do najlepszego Liceum Ogólnokształcącego prowadzonego przez s. Niepokolanki w Szymanowie k/Warszawy. Ciekawe, czy do niepublicznej Szkoły Podstawowej ZNP w Łodzi posyłają swoje pociechy radni prawicy czy członkowie PiS?  


Nie potrzebuję do hydraulicznej naprawy awarii w domu kogoś, kto zna się jedynie na tapetowaniu ścian. Dajcie sobie spokój z podkręcaniem spirali ideologicznej wojny w naszym społeczeństwie, bo jak tak dalej pójdzie, to rządzący chętnie powrócą do rozwiązań, jakie miały miejsce w czasach PRL. Częściowo już to uczynili i czynią. Mamy już socjalistyczną szkołę podstawową.  

Czy rzeczywiście edukacyjna sfera niepubliczna ma być upaństwowiona?       


08 maja 2021

Udostępnianie recenzji w postępowaniach habilitacyjnych

 




 

Życie odsłania nie tylko paradoksy koniecznego stosowania prawa, ale i generowane przez nie patologie. Po raz kolejny doświadczam sytuacji, w wyniku której regulacja ustawowa nie jest źródłem naprawy, wyższej jakości, ale staje się czynnikiem patogennym. 

Rzecz dotyczy procedury administracyjno-prawnej w postępowaniach habilitacyjnych. W świetle Konstytucji 2.0, która została uchwalona w 2018 roku przez Sejm m.in. w Ustawie Prawo o Szkolnictwie Wyższym i Nauce, mamy zapis (art. 222 ust. 1), który zobowiązuje podmiot habilitujący (uczelnię, instytut naukowy) do bezzwłocznego udostępniania w Biuletynie Informacji Publicznej na swojej stronie podmiotowej recenzji.

To, że trzeba opublikować wniosek habilitanta, informację o składzie komisji habilitacyjnej, uchwały zawierające opinię w sprawie nadania stopnia wraz z uzasadnieniem oraz decyzję o nadaniu stopnia albo odmowie jego nadania, nie budzi wątpliwości. Jest to bardzo dobra kontynuacja poprzedniej procedury prawnej, by postępowania w sprawie awansów naukowych były transparentne

Jednak w przypadku powołania przez powyższy podmiot czterech recenzentów musimy liczyć się z tym, że każda z nich będzie nadsyłana w różnych terminach, aczkolwiek z zachowaniem ośmiotygodniowego terminu (ten jednak może być przekraczany, bo jest to prawo instrukcyjne a nie zawite). Problem z publikowaniem recenzji pojawia się właśnie z powyższego powodu. 

Na podstawie poprzedniego prawa - ustawy o stopniach i tytule naukowym z 2003 r. (...) kierownicy jednostek akademickich udostępniali trzy recenzje osiągnięć naukowych habilitanta tak członkom komisji habilitacyjnej, jak i habilitantowi dopiero wówczas, kiedy mieli ich komplet. Pisałem o tym dylemacie jakiś czas temu.  

Ustawa z 2018 roku zobowiązuje podmioty prowadzące postępowanie habilitacyjne do tego, by nie publikować z osobna napływających do rady naukowej recenzji, ale dopiero po ich skompletowaniu. Taką wykładnię otrzymały władze Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, za co bardzo dziękuję, bo możemy być pewni, iż dzięki temu zapewnia się obiektywizm procedury recenzyjnej. 

Jak wyjaśnia Zespół ds. Komunikacji Departamentu Informacji i Promocji Ministerstwa Edukacji i  Nauki: (...) w świetle użytego przez ustawodawcę w art. 222 ust.1 ustawy z dnia 20 lipc 2018 r. (...) sformułowanie "recenzje" (l.mn.) ich upublicznienie w Biuletynie Informacji Publicznej oraz w Systemie POL-on powinno nastąpić zbiorczo., tj. po otrzymaniu przez podmiot habilitujący wszystkich recenzji. Należy zauważyć, że powyższa wykładnia przepisu zapewni obiektywizm procedury recenzyjnej poprzez brak możliwości zapoznania się z recenzjami sporządzonymi wcześniej. 

Utrzymanie zatem w mocy tej wykładni jest bardzo słuszne, gdyż w przeciwnym razie zamieszczanie treści recenzji w różnych odstępach czasu mogłoby narazić habilitanta na kierowanie się przez niektórych rzeczoznawców treścią i konkluzją opublikowanej już w BiP pierwszej recenzji - niezależnie od tego, jaką kończyłaby się konkluzją

Znając środowiska akademickie nie jestem przekonany, że opublikowanie jako pierwszej recenzji z negatywną konkluzją, nie mogłoby rzutować na treść kolejnych recenzji. Chciałbym, żeby tak nie było, bo w świetle ponad dwudziestoletnich doświadczeń recenzenckich wiem, jak różne kryteria są brane pod uwagę w ewaluacji czyichś osiągnięć naukowych. 

Nie obowiązuje już rozporządzenie o kryteriach oceniania dokonań habilitantów. Nie zostały one uwzględnione w Konstytucji 2.0, o czym dyskutowali także niedawno profesorowie prawa

Za terminowość wprowadzenia kompletu recenzji do Systemu POL-on odpowiada osoba kierująca danym podmiotem. Strona prowadząca postępowanie odpowiada karnie za niedotrzymanie powyższego warunku, bowiem musi liczyć się z tym, że jego niespełnienie może kosztować ją karą nałożoną przez ministerstwo do 50 tys. zł. 

 


07 maja 2021

Debata o sytuacji maturzystów, powrocie uczniów do szkół i ustawicznej deprecjacji nauczycielskiej profesji

 

Wczoraj wieczorem odbyła się Debata Radia Łódź, którą poprowadził redaktor Tomasz Lasota, jak zawsze dbający o rzetelny dobór uczestników. 

Gośćmi Debaty byli prezesi dwóch związków nauczycielskich/oświatowych: prezes łódzkiego oddziału ZNP - Marek Ćwiek oraz przewodniczący Sekcji Oświaty łódzkiej Solidarności -  Roman Laskowskiłódzki kurator oświaty - Waldemar Flajszer, dyrektorka Zespołu Szkół Ponadpodstawowych -  Magdalena Marciniak oraz odnotowujący swój udział profesor pedagogiki z Wydziału Nauk o Wychowaniu UŁ. 

Przedmiotem debaty były aktualne i częściowo kontrowersyjne kwestie, jak:



(Twitter - prof. Marek Konopczyński, Uniwersytet w Białymstoku) 

* sytuacja tegorocznych maturzystów w porównaniu z doświadczeniami i wynikami egzaminu dojrzałości w ubiegłym roku. Wszyscy mogli wypowiedzieć się na temat tego, jak przebiegają egzaminy w tym roku oraz jakich możemy spodziewać się wyników nie tylko matury, ale i dalszych losów młodych dorosłych. 

* Czy uczniowie dobrze przygotowali się w trakcie nauki zdalnej? 

* Co sądzimy o powrocie uczniów do nauki stacjonarnej jeszcze w tym semestrze?  Jaki jest stan nastrojów nie tylko wśród uczniów, ale i nauczycieli?  

* Jak powinien wyglądać ten come back school



(Rys. Ryszard Druch, USA) 


* Dlaczego w tym roku rząd nie przewiduje poprawy wynagrodzeń nauczycieli, co już sygnalizują oba związki zawodowe?   


Fałszującym rzeczywistość oświatową publikuję (za Fb ) majową wypłatę nauczycielki: 

 Porównajcie to z pensjami w innych zawodach osób z wyższym wykształceniem i nie mówcie o trosce rządu o nauczycieli czy o negocjacjach związków zawodowych z władzą. Od 30 lat to "zatroskanie" o poziom godnych płac nauczycieli jest widoczne (2207, 42 netto). Tyle, to zarabia dziennie absolwent szkoły zawodowej czy po maturze, ale bez wyksztalcenia wyższego przy budowie lotniska, a dawniej - elektrowni atomowej.  


Tego samego dnia pedagog - prof. UAM Jacek Pyżalski udzielił wywiadu Radiu Łódź na temat powrotu uczniów do szkół oraz ich petycji do ministra edukacji, by ów powrót nastąpił dopiero we wrześniu br. (petycję podpisało już 581 319 osób). 





06 maja 2021

Jak drJózef Wieczorek (geolog z pasją) wypomina Uniwersytetowi Jagiellońskiemu "plagi akademickie"




Dr geologii Uniwersytetu Jagiellońskiego zapomniał o składanej przysiędze, że będzie zawsze darzyć życzliwą pamięcią Uniwersytet Jagielloński, od którego otrzymał stopień doktora, a także, iż w miarę swych sił i możliwości, wspierać będziecie Jego słuszne sprawy wszędzie, gdzie to możliwe.

Dr Józef Wieczorek obraził się na swój Uniwersytet rzucając nań błotem wszem i wobec, byle tylko dać upust złej pamięci czasów PRL, kiedy to uzyskał bezpłatne, socjalistyczne wykształcenie. Nikt mu nie wypomina, jakie wówczas musiał czytać dzieła (może i sowieckich uczonych), żeby zdać obowiązujące go egzaminy. Dostał wykształcenie za darmo, a nawet stopień naukowy doktora, to jest beneficjentem socjalizmu.    

Uczelnia przytuliła go do siebie, skoro mógł obronić w niej dysertację doktorską. Żaden pedagog, socjolog czy psycholog nie docieka naukowej wartości powstałej w dobie socjalizmu dysertacji tego pana z geologii. Zapewne była wolna od bolszewickich źródeł, bo jednak nie była to radziecka psychologia czy socjologia marksistowsko-leninowska. 

Być może nie miał wykładów z wykształconymi w ZSRR profesorami, agentami SB, TW,  tylko z tymi, o których pisze, że nie stanowili żadnych elit. Te bowiem zostały wymordowane w okresie II wojny światowej, a ci, którzy przeżyli, wyemigrowali na Zachód. 

Mimo to jednak odebrał z rąk akademickiego gremium socjalistycznej Polski Ludowej dyplom doktora nauk UJ. Po doktoracie nie prowadził już badań naukowych, skoro nie uzyskał stopnia naukowego doktora habilitowanego.

Może i chciał, ale nie zdążył, bo u schyłku PRL nastąpiła - jego zdaniem - luka dydaktyczna po Wielkiej Czystce Akademickiej (s.9). Zapewne nie miał go kto nauczyć dobrego warsztatu badawczego, albo zaangażował się w działalność opozycyjną, co powinno się dzisiaj doceniać. 

Mimo danego JM Rektorowi UJ przyrzeczenia, że rozwijać będziecie badania naukowe nie z żądzy zysku i nie dla próżnej chwały, ale w celu odkrywania i upowszechnienia prawdy –największego skarbu ludzkości, postanowił bez jakichkolwiek dowodów we własnej sprawie opublikować zbiór swoich blogowych postów (rzekomo pro publico bono za wygórowaną cenę), by dopiec byłym i obecnym władzom Uniwersytetu Jagiellońskiego. 

Jak pisze: (...) relacje mistrz-uczeń od dawna legły w gruzach, po oczyszczeniu UJ z tych co dla studentów byli mistrzami, a dla władz uczelni i systemu stanowili zagrożenie (s.8).   

Zapewne powołana na UJ Komisja Weryfikacyjna (...) pod batutą PZPR i MSW, której zadaniem było oczyszczenie uczelni z niewygodnego, negatywnie (z punktu  widzenia symbiontów (SB-PZPR-władze uczelni) wpływającego na młodzież akademicką, przyczyniła się do usunięcia geologa z pasją z UJ. Współczuję. Wielu naukowców dotknęły tego typu szykany, tylko tych usuwanych w 1968 r. bloger nie żałuje.

Jak pisze:  

Działalność tej Komisji/Kapituły doprowadziła do Wielkiej Czystki Akademickiej, takiej, że beneficjenci tej czystki nie są w stanie ani jej zidentyfikować, jak nie są zidentyfikować w historii stanu wojennego (i okresu historii UJ po jego wprowadzeniu). Świadczy to, że czystka ta była bardzo głęboka i bardzo skuteczna, tak odnośnie sfery intelektualnej, jak i moralnej. Obrady tej Kapituły musiały być zatem owocne i należy jej skład i owoce obrad - poznać i ujawnić na stronach UJ (...) [s.13].  

Geolog ma rację. UJ powinien rozliczyć się ze swoją niechlubną przeszłością. Aż dziw bierze, że w polityce i w rządzie jest tylu zaangażowanych historyków, a nikt nie chce zbadać, jak to było z tą Kapitułą UJ i jej haniebnymi czynami? Przyłączam się do apelu socjalistycznego doktora nauk. Trzeba to wyjaśnić. 

Może ta Kapituła ochraniała tych, o których bloger pisze, że zapewne mieli lipne, patologiczne doktoraty? Dobrze, że jego dysertacja była na światowym poziomie. A może nawet z tego powodu postanowiono pozbyć się jego z UJ jako konkurenta dla promowanych z geologii miernot? 

Nie ulega wątpliwości, że historycy powinni szybko postarać się o grant NCN, by włączając dr "geologa z pasją" do zespołu badawczego mogli dociec, jak to było z tą Komisją.         

Dr J. Wieczorek ubolewa po trzydziestu latach transformacji, że (nie-)jego Uniwersytet Jagielloński utracił autonomię. Pyta nawet, czy ją odzyska, skoro - jak pisze z poczuciem prawdy objawionej przez siebie - (...) można rzec - porusza się po torach ustawionych przez instalatorów systemu komunistycznego i co więcej, nawet werbalni antykomuniści walczą o to, aby te tory czasem nie zostały przestawione. Czasem można odnieść wrażenie, że o obronę tych akademickich torów walczą bardziej zdecydowanie, niż o niepodległość [s.27-28]. 

Szanując toksyczne doświadczenia tego pana, których nie kwestionuję, chociaż nie ujawnia, czego one dotyczyły, trudno jest nie uznać, że szkoda ściętych drzew.    


Aneks: 

Doctorandi Clarissimi!

Dissertationibus conscriptis et publice defensis atque examinibus summa cum laude superatis, quae lege constituta sunt ad explorandam doctrinam eorum, qui doctoris nomen ac honores consequi student - adiistis nos, ut vos eo honore, quem appetivistis, in hoc sollemni consessu ornaremus.

Sed prius fides est danda vos tales semper futuros, quales vos esse iubebit dignitas, quam obtinebitis, et nos vos fore speramus.

Spondebitis igitur:


primum - vos huius Universitatis, in qua summum in scientiis vel litteris gradum ascenderitis, píam perpetuo memoriam habituros eiusque negotia, opera, rationes, quoad possitis, semper adiuturos;

deinde - eum honorem, quem in vos collaturus sum, integrum, incolumemque servaturos, ut nunquam ab eo seiungatur perfecta morum vitaeque honestas;

postremo - studia vestra impigro labore culturos ac provecturos non sordidi lucri causa, nec ad vanam captandam gloriam, sed quo magis veritas propagetur et lux eius, qua salus humani generis continetur, clarius effulgeat;

haec vos ex animi vestri sententia SPONDEBITIS AC POLLICEBIMINI?

04 maja 2021

Zjednoczona Prawica wyczyściła prawo do innowacji pedagogicznych w szkołach publicznych

 



Jestem zaskoczony, że od roku nikt nie zwraca uwagi na usunięcie przez rząd Zjednoczonej Prawicy z ustawowych regulacji dla szkolnictwa publicznego możliwości wprowadzania przez nauczycieli INNOWACJI PEDAGOGICZNYCH

Obowiązująca od dnia 1 września 2017 r. Ustawa Prawo Oświatowe z dnia 14 grudnia 2016 r. (Dz. U. z 2020 r. poz. 910 i 1378 oraz z 2021 r. poz. 4, 619 i 762) została znowelizowana w maju 2020 roku. Ministerstwo opublikowało informację o tym, że (...) wprowadza także zmiany w kilkunastu obszarach (...), w tym  12) w zakresie innowacji i eksperymentów. 

Już nie znajdziemy w Ustawie pojęcia INNOWACJE. Zniknęło z pragmatyki oświatowej rozporządzenie o innowacjach i eksperymentach pedagogicznych. Środowisko nauczycielskie przestało wypowiadać się na ten temat, przystając ostatecznie na centralistyczne formatowanie organizacji procesu pedagogicznego w szkołach. 

Jeszcze w 2016 roku inicjujący innowacje pedagogiczne nauczyciele pisali z poczuciem satysfakcji, że po zlikwidowaniu przez PiS rozporządzenia o innowacjach pedagogicznych i eksperymentach zapisana w nowej Ustawie działalność innowacyjna stanie się integralnym elementem funkcjowania szkoły. 

Zaproponowane w ustawie regulacje prawne dotyczące działalności innowacyjnej, określały wówczas: 

• konieczność zapewnienia przez system oświaty kształtowania u uczniów postaw przedsiębiorczości i kreatywności, sprzyjających aktywnemu uczestnictwu w życiu gospodarczym, w tym poprzez stosowanie w procesie kształcenia innowacyjnych rozwiązań programowych, organizacyjnych lub metodycznych (art. 1 pkt. 18), 

• obowiązek tworzenia przez szkoły i placówki warunków do rozwoju aktywności, w tym kreatywności uczniów (art. 44 ust. 2 pkt. 3), 

• możliwość wspierania nauczycieli, w ramach nadzoru pedagogicznego, w realizacji zadań służących poprawie istniejących lub wdrożeniu nowych rozwiązań w procesie kształcenia, przy zastosowaniu nowatorskich działań programowych, organizacyjnych lub metodycznych, których celem jest rozwijanie kompetencji uczniów oraz nauczycieli (art. 55 ust. 1 pkt. 4), 

4• obowiązek stwarzania przez dyrektora szkoły warunków do działania w szkole lub placówce: wolontariuszy, stowarzyszeń i innych organizacji, w szczególności organizacji harcerskich, których celem statutowym jest działalność wychowawcza lub rozszerzanie i wzbogacanie form działalności dydaktycznej, wychowawczej, opiekuńczej i innowacyjnej szkoły lub placówki (art. 68 ust. 1 pkt. 9), 

• warunki, na jakich w szkole lub placówce mogą działać, z wyjątkiem partii i organizacji politycznych, stowarzyszenia i inne organizacje, a w szczególności organizacje harcerskie, których celem statutowym jest działalność wychowawcza albo rozszerzanie i wzbogacanie form działalności dydaktycznej, wychowawczej, opiekuńczej i innowacyjnej szkoły lub placówki (art. 86 ust. 1).  

Tymczasem PiS krok po kroku zacierał ślady własnej destrukcji oświatowej. Ustawa z 2016 roku była nowelizowana do dnia dzisiejszego aż 32 razy!!! Tak oto po ponad trzydziestu latach zmian ustrojowych w Rzeczpospolitej Polskiej politycy prawicy po cichutku wyprowadzili z prawa innowacje pedagogiczne.

Tym samym rzekomo postsolidarnościowa ekipa oszukała nie tyle wszystkich nauczycieli, co przede wszystkim najbardziej kreatywnych pedagogów, dydaktyków oraz ich uczniów, pozbawiając ich prawa do oddolnych zmian. Wszyscy mają pracować na warunkach określonych przez władze, bo szkoła przestała już być placówką publiczną, tylko powróciła w koleiny nadzoru i organizacji w strategii „top-down”.

Skoro nie ma już w szkolnictwie publicznym regulacji dla innowacji pedagogicznych, to zainteresowanym oraz kompetentnym nauczycielom pozostała możliwość jedynie projektowania eksperymentów dydaktycznych. Dostęp do tej formy wewnątrzszkolnych reform mogą mieć jednak tzw. "rodzynki", a więc nauczyciele szkół, które uzyskają najpierw wsparcie środowiska akademickiego, wyższej szkoły zapewniającej im opiekę naukową, a następnie przebiją się przez formatowanie w MEiN i otrzymają zgodę tego resortu na określonych przez władze warunkach. 

    Tak oto polska szkoła publiczna powróciła do czasów etatystycznej polityki oświatowej. Prawica całkowicie zniszczyła w III RP podstawy prawnego wsparcia dla wewnątrzszkolnych reform, dla edukacji kreatywnej, innowacyjnej a zorientowanej na psychopedagogiczne czy socjopedagogiczne nowe formy, metody, techniki i mikrozmiany w procesie edukacyjnym.              

Przypomniał mi się fragment z jednej z moich książek, w którym podjąłem problem faryzeuszy innowacji. Mój tekst dotyczył destrukcji rządu SLD/PSL w latach 1993-1997, o którym pisałem, że ma w MEN faryzeuszy, a więc tych urzędników i polityków, którzy pozorując swoją otwartość, zgodę czy wolę wdrażenia oddolnych innowacji pedagogicznych (klasy, szkoły autorskie i programu autorskie) czynią wszystko, by do tego nie już nie dochodziło lub by zdeprecjonować znaczenie procesu i treści dotychczasowych przemian, zmniejszyć zapał czy euforię wokół nich. 

Faryzeusze, których tak wielu jest w otoczeniu nauczycieli-nowatorów, starają się za wszelką cenę ukryć swoją obłudę, fałszywość, hipokryzję, dwulicowość czy nieszczerość, by ostrze ich skrywanej nienawiści do tranformatywnej wolności pedagogicznej nauczycieli nie zostało rozpoznane. Jeśli zaś będzie, to po to zmienia się prawo, by innowacyjność oddolna była napiętnowana jako niepożądana przez władze. Nie przypuszczałem, że po prawie trzydziestu latach faryzeizm powróci w prawicowych barwach kontynuowania deformy szkolnej.