24 października 2020

Poważny kryzys naukowy w pedagogice społecznej





 Konkurs Łódzkiego Towarzystwa Naukowego im. Profesor Ireny Lepalczyk na najlepszą rozprawę naukową z pedagogiki społecznej po raz trzeci w jego dziejach nie został rozstrzygnięty.  

Członkowie Kapituły obecni w siedzibie ŁTN (ze zdumiewającą niemożnością przeprowadzenia obrad w pełnym składzie  Kapituły, których część musiała pozostać w domu ze względu na radykalny wzrost osób objętych infekcją Covid-19), po zapoznaniu się z opiniami i przedyskutowaniu ich w węższym gronie, podjęli uchwałę o nieprzyznaniu nagrody żadnemu z autorów zgłoszonych  na Konkurs rozpraw.

Piszę o tym, przyjmując do wiadomości to rozstrzygnięcie. Od wielu lat zwracam uwagę na radykalny  spadek jakości publikacji naukowych w pedagogice społecznej. O tej dyscyplinie piszę w tym miejscu ze względu na warunki Konkursu. O kryzysie w pedagogice wczesnoszkolnej, a szczególnie w dydaktyce ogólnej, pisze od lat profesor Dorota Klus-Stańska w innych publikacjach i miejscach. 

 



Niestety, nic tak dobrze nie reprodukuje się jak niewiedza. „Analfabetyzm” naukowy - także w tej dyscyplinie - odtwarzają mierni, ale nieuctwu wierni. Niektórzy uzyskali stopnie doktora czy doktora habilitowanego - w tym jedni w kraju, inni na Słowacji, ale od jego "uzyskania" zatroszczyli się przede wszystkim o stanowiska, funkcje administracyjne. Czyżby to miało być celem ich awansu? 

Kogo kształcą, jak kształcą, skoro sami niewiele wiedzą i potrafią? Są tacy, którzy kierują nawet jednostkami akademickimi  nie mającymi nic wspólnego ani z ich wykształceniem, ani nawet z dyplomem słowackiego docenta czy doktora habilitowanego. 

Nic nie pomogą Szkoły Doktorskie, kolejne reformy i Konstytucje dla Nauki, gdyż i tak w uczelniach zarządzają niektórymi jednostkami osoby o niskich kompetencjach i miernym dorobku, a są akceptowane m.in. przez klasyków polskiej pedagogiki, także członków Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN czy rad dyscyplin naukowych na uniwersytetach.

Źle się bawią profesorowie "załatwiając" stopnie naukowe "analfabetom" akademickim, nieodpowiedzialnie pisząc pozytywne recenzje wydawnicze autorom rozpraw, które nie spełniają nawet minimalnych wymogów naukowych. Coraz częściej komisje habilitacyjne zderzają się z koniecznością dostrzeżenia i zrozumienia, z jak banalnymi, pseudonaukowymi publikacjami wystąpili niektórzy nauczyciele akademiccy z wnioskiem o uzyskanie stopnia doktora habilitowanego. 

Jeden ze znakomitych profesorów pedagogiki prosił, by już nie zlecać mu do recenzji nędzy pedagogicznej, bo przestanie wierzyć, że w naszej dyscyplinie ktoś traktuje ją odpowiedzialnie i poważnie. 

Skąd jednak mamy wiedzieć, że przyjdzie nam oceniać słabizny, mielizny. Nikt nie przewidzi, że wirus zostanie przyjęty bez maski, nawet przez szacowne uniwersyteckie rady dyscypliny naukowej. Niektórzy już nawet nie zasłaniają twarzy głosując ZA.       

Niszczenie pedagogiki trwa mimo głębokich i jakościowo znaczących zmian kadrowych. Powstały dziesiątki znakomitych rozpraw, także przekładów z klasyki zachodnioeuropejskiej, amerykańskiej, kanadyjskiej, tylko kto je czyta? 

Dlaczego brak jest rzetelnych recenzji analityczno-syntetycznych, refleksyjnych, krytycznych, polemicznych? Wiadomo. Gdyby można było je publikować pod pseudonimem, to pewnie byłby ich wysyp, tylko wówczas nie można byłoby ich wykazać we własnym dorobku.   


 

Kolejne reformy w szkolnictwie wyższym wyzwoliły pozoranctwo, także w sferze rzekomej wartości części publikacji, które ukazują się w zagranicznych czasopismach. Trwa walka o punkty, o scjentomertycznie udokumentowane wzrosty twórczości naukowej (a w części będącej tfurczością - jak pisał o tym przed laty stołeczny satyryk), powstają konsorcja "załatwiające" opublikowanie artykułu czy dopisanie współautorstwa w czyjejś publikacji za odpowiednią sumę. 

Poziom niszczenia kodu etycznego i naukowego postępuje  nie tylko w naukach społecznych, w pedagogice, psychologii, socjologii, naukach o polityce, ale i w naukach humanistycznych, bo Polak obejdzie każdy przepis, załatwi sobie na każdą okoliczność dowód bycia "przydatnym". 

Przykro jest o tym pisać, ale trzeba przypominać i pisać o tych patologiach, bo najłatwiej jest zakładać filtr "pedagogicznego raju".   

Jaki jest stan innych dyscyplin nauk pedagogicznych? Nie ma takich konkursów, które weryfikowałyby poziom publikacji. Nie pozostaje nic innego, jak zachęcać wykształconych do publikowania recenzji. Nie ma innego wyjścia. Trzeba dokumentować nie tylko to, co znakomite, ale także to, co zaprzecza nauce.