22 października 2014

Jak rząd wymusza likwidację szkół publicznych, by ktoś na tym zarobił




Prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomir Broniarz zwraca uwagę na problem wprowadzenia przez MEN do subwencji oświatowej mechanizmów, które mają na celu zachęcanie samorządów lokalnych do przekazywania szkół publicznych stowarzyszeniom i fundacjom. Gdyby Polska wychodziła w tym momencie z ustroju totalitarnego, to pewnie przeciwstawiłbym się niepokojowi prezesa lewoskrętnych związków zawodowych, gdyż jestem zwolennikiem pluralizmu w systemie oświatowym.

Rodzice powinni mieć wybór, do jakiej szkoły chcieliby skierować własne dziecko. Ministrowie edukacji mają to do siebie, że czynią innym to, co im samym jest niemiłe, a więc wprowadzają do szkolnictwa publicznego fatalne rozwiązania, z których to rzekomych korzyści i tak nie będą korzystać ich własne dzieci. Także obecna ministra edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska nie jest - mówiąc językiem jej koalicyjnego kolegi - frajerką i posyła własne dzieci do szkoły prywatnej, niepublicznej. Do takich też typów szkół posyłają swoje dzieci ministrowie, marszałek Sejmu, b. minister Roman Giertych, itd. itd. Doskonale wiedzą, że w szkole publicznej ich pupile niewiele się nauczą, za to dzięki edukacji w szkole prywatnej mają szansę na właściwy transfer kulturowy.

Wróciłem jednak z Rzeszowa, gdzie w dniu wczorajszym miał miejsce drugi dzień obrad pedagogów z całego kraju, którzy dzielili się wynikami swoich badań naukowych oraz doświadczeń z praktyki szkolnej, w tym dydaktyki i wiedzy o zarządzaniu małymi szkołami. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że dopiero wczoraj, kiedy uczestnicy mogli rozmawiać ze sobą w bardziej kameralnych warunkach, w małych salach dla poszczególnych zespołów problemowych, nabrali większej odwagi.


Skojarzyłem ich refleksje, a nawet żale z wypowiedzią Prezesa ZNP S. Broniarza, która została opublikowana na łamach "Głosu Nauczycielskiego":

- Niepokoi nas także zwiększanie pieniędzy dla uczniów małych szkół stowarzyszeniowych. Pojawia się nowa waga dla szkół podstawowych, w których liczba uczniów nie przekracza 70. W większości są to szkoły stowarzyszeniowe i fundacyjne. To kolejna zachęta dla samorządów, by oddawały szkoły fundacjom i stowarzyszeniom do prowadzenia – ostrzegł Broniarz. - Powtórzę: pomóżmy samorządom odpowiedzialnym konstytucyjnie za prowadzenie szkół a nie transferujmy pieniędzy do prywatnych kieszeni. Dodatni bilans szkół prowadzonych przez inne podmioty niż samorządy jest uzyskiwany w drodze wykorzystywania nauczycieli i pracowników oświaty zwiększając ich wymiar czasu pracy i nałożonych zadań.

Podobny niepokój wyrażali uczestnicy tej międzynarodowej konferencji. Otóż podali przykład jednej z wielu fundacji z obszaru oświaty niepublicznej, które niejako "skupują" w różnych województwach "małe" szkoły wiejskie, by je przejąć w swoje posiadanie. Jedna z omawianych organizacji pozarządowych uzyskała wsparcie z środków unijnych, które przeznaczyła także na działalność piarową, o czym mówił także prof. A. Nalaskowski. Wydała na kredowym papierze dość obszerny "katalog" z kolorowymi zdjęciami prowadzonych przez siebie szkół.

Każda z nich na tych fotografiach maluje się jak wyspa szczęścia. Być może dzieci, ale nie wszystkich nauczycieli. Niektórzy z nich narzekają na bardzo niskie zarobki (o ok. 40% niższe w stosunku do pedagogów o tym samym stażu pracy i poziomie awansu zawodowego, pracujących w szkołach publicznych), obciążanie ich większą liczbą godzin, dodatkowymi zadaniami pozaszkolnymi (przynieś, wynieś, pozamiataj) a co gorsza fundacja położyła "łapę" na środkach finansowych, z których świetnie żyje jej zarząd. To prawda, że od czasu do czasu sypnie jakimiś pomocami dydaktycznymi, wyposaży w pomoce dydaktyczne czy farbę do pomalowania, ale warunki pracy w niektórych z takich szkół są nie do pozazdroszczenia tak dla nauczycieli, jak i dzieci.

Jak widać, biznes zapachniał dobrym zyskiem, skoro dzięki własnemu lobbingowi (usłużna współpraca z MEN) fundacja postanowiła przechwycić już nie tylko szkoły podstawowe, ale i gimnazja. Tylko patrzeć jak zacznie przejmować szkoły ponadgimnazjalne. To prawda, że czyni to na zasadach pełnej dobrowolności samych zainteresowanych, ale jak gmina ogłasza likwidację szkoły, to nauczyciele, a przynajmniej ich część, nie mają wyjścia. Są skazani na ofertę nie do odrzucenia, na gorszych warunkach.

Prezes S. Broniarz odsłania mechanizm uwłaszczania się nowej nomenklatury na oświatowym majątku:

Związek przyjrzał się sposobowi podziału subwencji oświatowej na 2015 r. Ministerstwo edukacji opublikowało bowiem stosowny projekt rozporządzenia. Zgodnie z nim, wprowadzone zostaną nowe wagi „wiejskie”. Rośnie waga, którą „przeliczani” będą uczniowie szkół podstawowych. Ale maleje waga dla gimnazjów z terenów wiejskich. Zdaniem ZNP, wpędzi to w jeszcze większe problemy finansowe gminy, które prowadzą gimnazja.


Teraz już wiemy. Rząd przykręca samorządom "kurek" ze środkami finansowymi na oświatę, a te, szczególnie na wsi i w małych miastach, gdzie trudno jest o własne, wysokie dochody, podejmują desperacką decyzję, by zacząć zrzucać z siebie ciężar odpowiedzialności za edukację młodych pokoleń. Skoro nie ma pieniędzy, to samorządowcy nie wyjdą na ulicę i nie będą protestować, tylko zgłoszą szkołę do ewentualnego przejęcia jej przez fundację czy stowarzyszenie. Trzeba tylko dobrze zmanipulować społeczność lokalną, by uwierzyła, że jest to dla dobra ich dzieci.

Cytuję za GN:

MEN zamierza też nadal tolerować sytuacje takich gmin jak np. Hanna, gdzie samorząd pozbył się wszystkich szkół. Co jest niezgodne zarówno z Konstytucją RP, jak i z ustawą o systemie oświaty i co groziło utratą przez Hannę ok. 80 proc. subwencji oświatowej. - Ale Hannie pomogło ministerstwo: MEN wprowadził wskaźnik korygujący Di w wielkości 0,87 – zauważył prezes ZNP. Wskaźnik ten gwarantował subwencję na określonym poziomie mimo braku wymogu w postaci nauczycieli zatrudnionych w szkołach samorządowych.
(...)
W przyszłym roku MEN zamierza pójść o krok dalej w promowaniu takich praktyk samorządowych. Ministerstwo zamierza dać gminom, które - tak jak Hanna - wyzbyły się szkół samorządowych, jeszcze więcej pieniędzy. W projekcie rozporządzenia o podziale części oświatowej subwencji na rok 2015 resort edukacji dokonał dalszej zmiany wskaźnika korygującego Di w części Wa, i – ustalono go w wielkości 1 w sytuacji, gdy ogólna liczba etatów nauczycieli w danej jednostce samorządu jest równa zero (czyli nie ma w gminie żadnej szkoły samorządowej z Kartą). Jest to działanie w celu obejścia prawa, a więc działanie bezprawne. Skorzystają na nim m.in. gminy Hanna czy Leśniowice. Inne mogą brać z nich przykład. Okazuje się bowiem, że za postępowanie niezgodnie z prawem nie będzie kary, tylko nagroda finansowa!



Kiedy opuszczałem nowoczesny, piękny gmach Uniwersytetu Rzeszowskiego dostrzegłem w wydzielonej części holu zorganizowane przez jedno ze stowarzyszeń (zapewne w ramach unijnego projektu, czyli krótkotrwała konsumpcja dla nielicznych) miejsce do przeprowadzenia przez dzieci kilku eksperymentów, doświadczeń. Każde było z innej dziedziny wiedzy o świecie i człowieku. Przybyli z jednej z pobliskich szkół podstawowych uczniowie szybko opanowali stanowiska i bawili się przez 30 minut. Przestrzeń niewielka, liczba eksponatów też, w związku z czym bardzo szybko się znudzili.

Ciekawe, dlaczego nie mają takich pomocy dydaktycznych do indukcyjnego odkrywania praw natury w swojej szkole? Dlaczego muszą jechać do innego budynku, gdzie nie ma ani warunków do wprowadzenia ich w wiedzę na temat doświadczanych zjawisk, ani omówienia czy skomentowania? Nic dziwnego, że niektórzy uczniowie siedzieli na ławce ze znudzeniem przyglądając się pozostałym. Także emerytowana nauczycielka z tego stowarzyszenia-organizatora siedziała przy stoliku i zapewne pilnowała, by dzieci nie ukradły lub nie zniszczyły organów wewnętrznych człowieka, które należało ulokować we właściwym miejscu.


Reforma polskiej edukacji polega na tym, że tworzy się takie "okazje dydaktyczne" dla nielicznych. Jeszcze mogą pojechać do Warszawy, na cały dzień, by pobawić się w Centrum Nauki "Kopernik" częścią jeszcze niezdezelowanych przyrządów, bez odpowiedniego przygotowania do tego nauczycieli. Widziałem, jak rozpuszcza się klasę w środku gmachu, by wyhasała się, wyżyła, a że pozostaną w pamięci błyskotki... to nie szkodzi. Ważne, że "biznesik" się kręci, ale nie w szkole publicznej.