13 marca 2014

Wyklikaj Ministerstwo Edukacji Narodowej


Propagandowa akcja Ministerstwa Edukacji Narodowej w sprawie sześciolatków trwa nadal. Jak widać, władze tego resortu wolą korzystać z opinii specjalistów od public relations, niż pedagogów szkolnych. Być może propagandziści MEN dysponują gotowymi formami, technikami, narzędziami, które sprawdzają się w promowaniu nowego proszku do prania, ale w przypadku edukacji mają one sens tylko wówczas, kiedy potrafi się je łączyć z meritum sprawy.

Trzeba najpierw znać szkołę od środka, by wiedzieć, w jaki sposób ją promować, nawet jeśli na to nie zasługuje, kiedy oferowana usługa jest tandetna. Jeśli pamięta się szkołę z własnego dzieciństwa, a doradcy MEN dowodzą swoimi działaniami, że uczęszczali do kiepskich szkół (chyba do placówek pozorowania pracy, kamuflażu prawdy o mających w niej miejsce patologiach, ćwiczonego w nich konformizmu i hipokryzji), to tworzą rozwiązania, które wydają się wciąż jeszcze możliwymi do upowszechniania w naszym społeczeństwie. Tymczasem one tylko tę władzę kompromitują.

Mam tu na myśli uruchomioną kolejną akcję "Sprawdź szkołę swojego dziecka". Nic głupszego nie można było już wymyśleć. Jeśli bowiem pani minister, która podpisuje się także swoją fotografią pod tym propagandowym manewrem, sądzi, że mamy tak bezmyślnych i niewykształconych rodziców, że po kliknięciu na mapie Polski i wyszukaniu rejonowej szkoły ich dziecka, zachwycą się dawką informacji na temat stopnia i jakości przygotowania się na przyjęcie maluchów do placówki, to jest w błędzie. Być może musiała uruchomić kolejny moduł medialny na stronie resortu edukacji z środków unijnych, by dać komuś zarobić na tym rozwiązaniu, ale to tym gorsze wystawia świadectwo władzy, jak i jego wykonawcom.

Joanna Kluzik-Rostkowska pisze w liście do rodziców sześciolatków m.in.: "Wspólnie z Wami, dyrektorami szkół i samorządami, chcemy mieć pewność, że zrobiono wszystko, by jak najlepiej przygotować podstawówki na przyjęcie pierwszoklasistów, w tym sześciolatków. Wierzymy, że tak już jest w przypadku placówki, którą Państwo wybraliście dla swojego dziecka. Możecie ocenić to sami, odnajdując wybraną szkołę na zamieszczonej mapie Polski. Znajdziecie tu podstawowe informacje o placówce oraz link prowadzący do jej strony internetowej. W tym samym miejscu sukcesywnie będą zamieszczane ankiety, w których dyrektorzy, rady rodziców i wizytatorzy, ocenią stan przygotowania podstawówek na przyjęcie Waszych dzieci, w tym na przyjęcie sześciolatków. Ankiety pomogą sprawdzić, czy szkoły są już gotowe, czy też są zadania, które dyrektorzy, nauczyciele i samorządy muszą dopracować, jak najlepiej wykorzystując czas do 1 września."

Wybrałem więc szkołę dla swojego dziecka w pobliżu miejsca mojego zamieszkania. Kliknąłem i zapoznałem się z treścią, która ponoć ma mnie przekonać, że warto do tej szkoły posłać swoje dziecko, albo donieść władzy - jak Pawka Morozow - na znajomą dyrektorkę. Otóż treść ankiet, do których mogłem zajrzeć, przekonała mnie, że nie warto posłać dziecka ani do tej, ani do innej szkoły.

Zaczynam od Ankiety wypełnionej przez Radę Rodziców – "Przygotowanie mojej szkoły do przyjęcia sześciolatków".

W związku z tym, że o odpowiedzi na ankietowe pytania poproszono anonimowych rodziców, anonimową dyrekcję szkoły i anonimowego wizytatora, to opublikowane dane są niczym bańka mydlana. Ulatują po nadmuchaniu w górę i szybko pękają. Oto pierwsze pytanie ankiety:

1. W jakim stopniu, Państwa zdaniem, szkoła ma przygotowane pomieszczenia i pomoce dydaktyczne do pracy z 6 latkami w klasie pierwszej?
a. w stopniu bardzo dobrym
b. w stopniu dobrym
c. w stopniu dostatecznym
d. nie jest przygotowana

Ciekaw jestem, co myślał sobie rodzic na temat stopnia przygotowania pomieszczenia i pomocy dydaktycznych do pracy z sześciolatkami? Za tak sformułowane pytanie mój student otrzymałby ocenę niedostateczną. Dlaczego? Z bardzo prostego powodu: nie wolno w jednym pytaniu pytać o dwie kwestie, a w tym przypadku o pomieszczenie i o pomoce dydaktyczne, gdyż nie wiemy, czy odpowiedź np. "w stopniu bardzo dobrym" dotyczy obu tych kwestii, czy tylko jednej z nich, a jeśli jednej, to której?

Mam nadzieję, że tych pytań ankietowych nie tworzyli socjolodzy z podległego resortowi Instytutu Badań Edukacyjnych. Chociaż powinni przynajmniej się z nimi zapoznać, by ostrzec panią minister przez totalną ignorancją twórców owych ankiet. Głupota wprawdzie nie boli, ale kto wie...

Mamy w tym zbiorze jeszcze inne tego typu błędne pytania:

3. W jakim stopniu, Państwa zdaniem, szkoła ma przygotowane miejsca do zabawy i wypoczynku (część rekreacyjna, boisko, świetlica itp.)?
a. w stopniu bardzo dobrym
b. w stopniu dobrym
c. w stopniu dostatecznym
d. nie jest przygotowane

Rodzice "szkoły mojego wyboru" podkreślili kategorię "d", czyli do ... , ale co mieli na myśli, dokonując takiego wyboru? Brak boiska, brak świetlicy, fatalne miejsce do wypoczynku w czasie przerwy międzylekcyjnej? Co? Tego nie wie nikt.

Podobnie rzecz ma się z błędnym, a dodatkowo najmniej wartościowym poznawczo, pytaniem typu rozstrzygnięcia:

6. Czy Państwa zdaniem świetlica szkolna sprzyja rozwojowi dziecka 6 letniego i jest uzupełnieniem procesu edukacyjnego w szkole?
a. tak
b. nie

Jak Państwo sądzicie: czy odpowiedź "a" lub "b" uwzględnia rolę świetlicy w sprzyjaniu rozwojowi dziecka czy to, że świetlica jest uzupełnieniem procesu edukacyjnego w szkole? A może i jedno i drugie? A jak dziecko nie uczęszcza na świetlicę?

Spójrzmy na kolejne pytanie z tej pseudoankietki:

2. W jakim stopniu, Państwa zdaniem, szkoła ma przygotowanych nauczycieli do pracy w klasie pierwszej?
a. w stopniu bardzo dobrym
b. w stopniu dobrym
c. w stopniu dostatecznym
d. nie jest przygotowana

Na jakiej podstawie mają wypowiedzieć się rodzice na ten temat - o, pardon, nie wypowiedzieć się tylko dokonać wyboru z gotowych odpowiedzi - skoro nie mają żadnego wglądu w dokumentację personalną zatrudnionych w danej szkole nauczycieli? Inna kwestia, to co każdy z nas rozumie pod pojęciem "przygotowanie do pracy w klasie pierwszej"? Dla kogoś każdy, kto został zatrudniony w szkole podstawowej, musi być przygotowany do pracy w klasie pierwszej, gdyż do tego zobowiązuje prawo. Jak jednak dokonać rozróżnienia stopnia przygotowania biorąc pod uwagę wszystkich nauczycieli? Dla jednego rodzica być może nauczycielka klasy Ia jest bardzo dobrze przygotowana, ale ta z klasy Ib już tylko dobrze. Co jest wskaźnikiem owego stopnia przygotowania? NIC! Subiektywny wybór na zasadzie - "wydaje mi się". I to ma być rzetelna informacja o stopniu przygotowania szkoły?


Jest też jakże "ambitne" pytanie, na "najwyższym poziomie kompetencji", które zawiera alternatywne odpowiedzi, a mianowicie:

4. Jak nauczyciele prowadzą zajęcia edukacyjne w klasach pierwszych?
a. w sposób tradycyjny (zajęcia w ławkach, lekcje 45 minutowe itp.)
b. w sposób elastyczny – różny czas zajęć edukacyjnych

To dopiero mieli problem rodzice z Rady Rodziców, bo przecież, nawet jeśli zajęcia są prowadzone w sposób elastyczny, to przecież dzieci siedzą codziennie w ławkach i wykonują jakieś prace. Co zatem powinni podkreślić - odpowiedź "a" czy "b"? A swoją drogą, który rodzic widział, jak nauczyciel prowadzi w klasie zajęcia, skoro nigdy w nich nie uczestniczył? Drzwi od klasy są dla rodziców przecież zamknięte na czas lekcji. Zajęcia prowadzone w ławkach i w ramach 45 minutowych lekcji nie mogą być elastyczne? Oj, oj,... to może niech już wróci K. Szumilas, bo ta b. minister chyba kiedyś pracowała we wczesnej edukacji, to może coś pamięta z pedagogiki wczesnoszkolnej?

Kto i komu zapłacił za ten program, za ten bubel propagandowy z pieniędzy podatników?

Doprawdy, czas wyklikać Ministerstwo Edukacji Narodowej. Ktoś powinien skończyć z tą kompromitacją, z tym kiczem, ignorancją, za którą muszą płacić najwyższą cenę nasze dzieci. Ich rodzice jako podatnicy utrzymują takich ignorantów przy władzy. To wstyd. Ja zaś mogę moich studentów uczyć na przykładzie tych pseudo ankietek, jak nie należy konstruować tego typu narzędzi. Będą mieli ubaw, po pachy! Tylko z kogo, z czego i jak długo jeszcze musimy śmiać się na co dzień?