(źródło fotografii: Adam Słodowy)
Gdyby traktować zapowiedzi ministry i jej
wiceministry edukacji w kategoriach powagi deklarowanych zmian w szkolnictwie
publicznym, to należałoby obie panie natychmiast odwołać i zlikwidować resort
edukacji. Wiadomo, że tego trójkolorowa koalicja nie uczyni, bo przecież nie
chodzi tu o jakość kształcenia i wychowania młodych pokoleń, tylko o zachowanie
urzędów, a wraz z nimi stanowisk dla kolejnej grupy urzędników.
Na
podstawie publikowanych wypowiedzi Barbary Nowackiej i Katarzyny Lubnauer można
napisać świetny scenariusz dla kabaretu, bo to, co opowiadają, tylko tam
znajduje rację swojego zastosowania. Tak to niestety jest w naszym kraju, że za
oświatę publiczną zabierają się osoby, które kierują się, podobnie jak
poprzednicy od czasów minionych, sondażami i wpływem różnych lobbystów.
Teraz
dopiero jest szansa dla wielu osób, by mieć swoje pięć minut w mediach,
przypodobać się obu paniom, sugerując, że za nimi stoją tysiące nauczycieli,
albo rodziców i zachęcić je do wprowadzenia określonych zmian. Najlepiej
wprowadzić je już, natychmiast, bez względu na ich dydaktyczny sens, by opinia
publiczna zorientowała się, że w tym resorcie nie traci się na nic czasu, tylko
ciężko pracuje, by spełnić w ciągu 100 dni rządzenia obietnice wyborcze.
Po
raz kolejny okazuje się, że na edukacji, na tym, jak kształcić dzieci i
młodzież, zna się każdy, bo przecież każdy kiedyś uczęszczał do szkoły.
Dodatkowo jest wielu sfrustrowanych nauczycieli, którzy nie zamierzają rozwijać
swoich kompetencji dydaktycznych, tylko oczekują ułatwień w ich trudnej
służbie, a więc MEN już zapowiada gotowość do tego, by:
-
"odchudzić" podstawy programowe kształcenia ogólnego;
-
ograniczyć liczbę uczniów w klasie do 18 osób;
-
zlikwidować egzamin ósmoklasisty (a może i maturę (?);
-
zwiększyć płacę nauczycielską natychmiast o 30 proc. i 33 proc. dla początkujących
(naprawdę, to Wam wystarczy?);
-
zlikwidować zadawanie prac domowych;
-
zlikwidować tzw. "godzinę Czarnkową";
-
usunąć podręcznik HiT;
-
zlikwidować lekcje religii;
-
zmienić wykaz lektur szkolnych;
-
odwołać kuratorów oświaty i zastąpić ich innymi.
Co
to ma wspólnego z dydaktyką? W sensie naukowym - nic. Totalna
ignorancja, dydaktyczny analfabetyzm funkcjonalny. To populizm, z którym ponoć
miniona opozycja zamierzała walczyć, by decyzje w strategicznych dziedzinach
życia społeczeństwa zapadały na podstawie wiedzy naukowej, kompetentnie.
No
tak, ale ministra B. Nowacka nie była nauczycielką, nie kształciła i nie była
przygotowana do pracy w tym zawodzie, więc musi zdać się na podpowiedzi innych,
co wcale nie znaczy, że bardziej od niej kompetentnych. Ważne, by to byli swoi
podpowiadacze, życzliwi władzy. Nie wnikam w biografię edukacyjną wiceministry
K. Lubnauer, która jest matematyczką z wykształcenia. Mieliśmy już jedną panią
z tym wykształceniem na stanowisku ministry edukacji - Krystynę Łybacką, która
nie prowadziła racjonalnej polityki oświatowej.
Tak
więc, drogi nauczycielu, zrób sobie sam edukację! Nie licz na MEN, bo
podejmowane tam decyzje niewiele mają wspólnego z racjonalnością, kompetentnym
zarządzaniem szkolnictwem. Nadal będzie tak jak było, tylko troszkę luźniej.
Gorset zostanie nieco poluzowany, ale nie licz na autonomię, bo ta wymaga
autoodpowiedzialności, a przecież łatwiej się żyje, jak za wszystko, co złe,
patologiczne, odpowiada władza.
Jest
jeszcze jeden postulat, który ma rację bytu, jeśli radykalnie zmieni się ustrój
szkolny, a mianowicie nastąpi tak konieczne zlikwidowanie kuratoriów
oświaty. To by oznaczało przejście na decentralizację szkolnictwa, a tym
samym zobowiązanie do odpowiedzialności za proces kształcenia autonomicznych szkół - ich dyrektorów, nauczycieli i uczniów,
zobowiązując zarazem do objęcia tego procesu kontrolą społeczną i naukowym
pomiarem efektów kształcenia oraz wychowania. Wówczas należałoby całkowicie
zmienić strukturę zakres władztwa centralnego MEN oraz wyjąć spod jego kontroli
Instytut Badań Edukacyjnych, by pomiarem edukacyjnym zajmowała się specjalnie
powołana placówka, w której pracowaliby specjaliści od diagnozy edukacyjnej,
psychospołecznej i kulturowej.
Deforma szkolnictwa publicznego trwa. Zaczął ją Mirosław Handke, Anna Zalewska - Dariusz Piątkowski - Przemysław Czarnek. Teraz czas na dalszą destrukcję w wydaniu Barbary Nowackiej. Niech kolejna władza, nie tylko w tym resorcie, odpowie na pytanie, po co w Polsce rozwija się naukę? Po co są uniwersytety, akademie pedagogiczne, instytuty badawcze, komitety nauk PAN?