Ewaluacyjny dylemat

 


Nie wiem i nie interesuje mnie to, jakie obowiązują decyzje w poszczególnych jednostkach akademickich w zakresie oceny pracownika naukowo-dydaktycznego. Każdy z nas zobowiązany jest do opublikowania w ciągu czterech lat czterech publikacji (sloty), które powinny być jak najwyżej punktowane.   Nie jest zatem ważne to, czego dotyczą, z jakich badań zdaje ktoś sprawozdanie, ale mają ukazać się w wysoko punktowanym wydawnictwie lub czasopiśmie, rzecz jasna - zagranicznym.  

W naukach humanistycznych i społecznych książkę pisze się przez kilka lat. Artykuł zaś może powstać w znacznie krótszym czasie. Nie wymaga się od autora tekstu do czasopisma rzetelnej analizy i wyjaśnień procedury badawczej, bo nie ma na to miejsca. Rozprawa teoretyczna ma być upstrzona odwołaniami do artykułów już opublikowanych w periodyku wybranym do złożenia tekstu. Ten zaś ma liczyć maksymalnie 12 stron maszynopisu z bibliografią i streszczeniem.  

Wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę. Po co pisać książkę, za którą otrzyma się 120 punktów, skoro za syntetyczny artykuł możemy uzyskać tę samą "kwotę" a nawet dwukrotnie większą, jeśli "patriotycznie" opublikujemy tekst w periodyku za 200 punktów? Niektórzy "naukowcy" twierdzą, że jest to doskonałą okazją do uniknięcie trudnych pytań recenzentów, a już na pewno merytorycznej krytyki. Po co polemizować z czyimś tekstem, skoro jego autor może stwierdzić, że przecież nie mógł napisać o tym, czego oczekuje krytyk, skoro miał formalne ograniczenia?

 

Ponad miesiąc temu zakończył się XI Ogólnopolski Zjazd Pedagogiczny w Poznaniu. Przewodniczący zespołów problemowych otrzymali propozycję zgłoszenia do druku tekstów najciekawszych wystąpień w czasie obrad. Jeszcze kilka lat temu opublikowanie artykułu w tomie pozjazdowym było traktowane jako wysoce prestiżowe. W końcu zgłaszano do niego tylko najlepsze rozprawy. 

A jak jest dzisiaj?

Nie mam odwagi zaproponować autorom najlepszych wystąpień w czasie tego Zjazdu, by przekazali swój referat do druku w tomie zbiorowym, ponieważ...  otrzymają za to "nędzne" 20 punktów. W mojej jednostce do pozytywnej oceny pracownika przyjmowane są artykuły za co najmniej 40 punktów. Lepiej zatem będzie, jak naukowcy przetłumaczą swój tekst na język angielski i wydadzą go w Anglii, Australii, Kanadzie lub USA. Ważne, by publikujące je czasopismo "zapłaciło" za to 200 punktów. Powodzenia!    


Ps.

Polecam artykuł z Rzepy na temat posiedzenia Rady Języka Polskiego o tym, jak język angielski wypycha polszczyznę z prac naukowych. "Ich zdaniem podstawowym językiem w publikacjach dotyczących polskiej historii i kultury powinna być polszczyzna, w związku z czym należy zmienić tzw. mechanizm ewaluacyjny, kładący nacisk na umiędzynarodowienie działalności naukowej". Edukacja to inkulturacja. Przypominam ignorantom, którzy traktują ją jako indoktrynację. Nic z tego.   


Komentarze

  1. Krajowi nauczyciele akademiccy i naukowcy szczególnie reprezentujący nauki humanistyczne i społeczne winni przede wszystkim publikować swoje monografie i publikacje naukowe w języku polskim, i użytecznych językach kongresowych, w tym w języku angielskim, ale wedle możliwości finansowych. Natomiast nauki internacjonalne rządzą się trochę innymi regułami, prawami. Niemniej wedle SJR-International Science Ranking Polska zajmuje 17 miejsce w skali globu, a jeśli chodzi o opublikowane i cytowane prace naukowe, co daje Nam H-index 660, jednak Austria, która zajmuje w tym rankingu 24 miejsce z H-index 783 ma wskaźnik cytacji jednej uśrednionej publikacji 25.12, a Polska 12.75. Warto sobie tutaj uświadomić jedno, iż sztuczne umiędzynarodowienie polskiej nauki poprzez systemowe pompowanie i publikowanie w języku angielskim, nie wprowadza automatycznie polskiej nauki na salony Zachodniej nauki, gdyż reprezentujemy inny krąg cywilizacyjny, kulturowy, a tym samym gramy w innej lidze niż np. nauka austriacka, niderlandzka, francuska, niemiecka czy angielska. Może w końcu ktoś to zrozumie nad Wisłą.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy naprawdę jest sens dywagować o patologicznym, zurzędniczałym podejściu do nauki, w sytuacji gdy niemała część młodego zaciągu z początku lat 2000 ma problemy z ortografią?... Dla nich to spełnienie wszystkich marzeń! Publikowanie na wagę, wypowiadanie się na każdy temat, udawanie postępowych i akceptujących uczonych. Gowin i jego poprzedniczki - dzięki grupie urzędników ministerialnych ostatecznie wykończyli polskojęzyczną naukę. Obecny system nie daje żadnych możliwości zajęcia wysokiej pozycji w nauce światowej. Gramy na cudzych zasadach, cudzą piłką, na cudzym boisku i nawet własnej publiczności już nie mamy. Ale akurat to chyba bardzo podoba się tutejszej grupie tzw. naukowców...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ma sens. Od tego są recenzenci wydawniczy i redaktorzy w oficynach naukowych, by dokonać profesjonalnej korekty. Błędy zdarzają się, często z przyczyn niezależnych od autorów. Wielokrotnie zdarzało się, że w wyniku konwersji programów czy mechanicznej korekty zmieniał się sens słowa - czeski błąd (zamiana liter np. w nazwisku). Zgadzam się, że niektórym młodym akademikom wydaje się, że są rzekomo pierwszymi, odkrywcami czegoś, a najzwyczajniej w świecie nie potrafią przeprowadzić kwerendy literatury. Być może wydaje im się, że jak czegoś nie ma w Internecie, to oni będą tymi pierwszymi. Tymczasem już starożytni filozofowie ...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Nie będą publikowane komentarze ad personam