05 stycznia 2016

Polskie szkoły internetowe... ale w przeważającej mierze nie w Polsce, czyli edukacja domowa dla emigracji


Każda polska szkoła, która działa na terenie naszego kraju, ma dyrektora - osobę odpowiedzialną za infrastrukturę oraz za zgodność procesu kształcenia i wychowania z podstawami kształcenia ogólnego, które ustanawia MEN. Są jednak takie polskie szkoły, które mają ukrytych dyrektorów. Niby są, ale ich nie ma. Może są tak samo wirtualni, jak oferowany przez nich proces kształcenia, bo trudno pisać o wychowaniu na dystans.

Początkowo sądziłem, że powołana do życia nowoczesna, bo internetowa forma kształcenia dla polonijnych dzieci ma rzeczywiście sprzyjać temu, żeby nie straciły one poza granicami własnego kraju kontaktu z językiem ojczystym. Kiedy kilka lat temu czytałem o tym rozwiązaniu, nie trzeba było mnie przekonywać, jak ważny jest dostęp do polskiej edukacji młodym Polakom, których rodzice wyjechali "za chlebem".

Szybko jednak okazało się, że skoro pojawiło się zainteresowanie nauką na odległość, w której resortowi jej kreatorzy dostrzegli także świetny biznes, zaczęto o niej pisać dalece wykraczając poza funkcje założone. Nagle okazało się, że edukacja na odległość (...) w dobie Internetu wreszcie stała się możliwa i niemal równie wartościowa, jak kształcenie w szkołach stacjonarnych w kraju. Świadczy o tym powstanie i rozwój projektu edukacyjnego Polskie Szkoły Internetowe Libratus, kierowanego do dzieci Polaków przebywających poza granicami kraju. Przy wykorzystaniu nowoczesnych technologii i Internetu umożliwia on realizację polskiej podstawy programowej w trybie tzw. nauczania domowego, w którym to rodzic staje się nauczycielem dla swojego dziecka. Wśród Polonii na całym świecie, nauka w domu nie jest nowością. Wielu rodziców pracuje w ten sposób ze swoimi dziećmi i udaje im się wspólnie realizować wymagany materiał, również przy wsparciu szkół sobotnio-niedzielnych. Często rodzice próbują na własną rękę być nauczycielem dla swojego dziecka, co nie jest łatwe."

Co to oznacza? Nic innego, jak możliwość ukończenia szkoły podstawowej lub gimnazjum w kraju w ogóle w nim nie przebywając i nie uczęszczając do polskich szkół. Wystarczy zarejestrować dziecko w Polskiej Szkole Internetowej (a już konkuruje ich kilka na naszym rynku), żeby móc zalegalizować im edukację domową bez konieczności realizowania obowiązku szkolnego poza granicami kraju. Zapewne muszą być na to przydzielane środki budżetowe, bo niepubliczna firma wydaje państwowe świadectwa. Dzieci polskich emigrantów są zatem zarejestrowane u nas tak, jakby uczęszczały w kraju do naszych szkół. Tymczasem nie uczęszczają, bo i po co.

Dlaczego dzieci polskich emigrantów mają zafundowaną edukację na odległość, a NIE miliony, które pozostały jeszcze w kraju? Być może nie wszyscy rodzice, ba, nawet większość rodziców w naszym kraju byliby tym zainteresowani, by edukować domowo swoje pociechy, nawet z wykorzystaniem platformy do e-learningowego uczenia się, ale zapewne jej powstanie tu i teraz, dla polskich dzieci w kraju mogłoby stać się alternatywą nie do pogardzenia? Po co chodzić do szkoły, nudnej, nieatrakcyjnej, statycznej, gdzie nauczyciele czegoś wymagają, sprawdzają, oceniają, moralizują itp., skoro można uczyć się w domu, wtedy, kiedy ma się na to ochotę. Powstałe dzięki budżetowaniu MEN prywatne firmy, w ramach start-up'ów, mogłyby zatrudniać bezrobotnych, a przecież wykształconych u nas nauczycieli?

Jak piszą twórcy takiego portalu: Celem Polskich Szkół Internetowych Libratus jest więc ułatwienie im tego zadania poprzez Internetową Platformę Edukacyjną, na której umieszczone są wskazówki, krok po kroku, jak pracować z dzieckiem, jakie zadawać pytania oraz w jaki sposób sprawdzić, czy dziecko przyswoiło wymaganą wiedzę. Udostępnione materiały zawierają scenariusze lekcyjne oraz repetytoria z przedmiotów objętych polską podstawą programową. Projekt istnieje od pięciu lat i obecnie uczestniczy w nim ponad tysiąc uczniów z osiemdziesięciu czterech krajów świata.

(...) Ważnym elementem nauki są Webinaria, czyli odbywające się na żywo lekcje on-line, przeniesione ze szkolnej ławki do Internetu. Zajęcia składają się z wykładu wzbogaconego o interesujące prezentacje, filmy edukacyjne, interaktywną tablicę oraz gry i zabawy dla najmłodszych. Uczniowie aktywnie biorą udział w zajęciach poprzez wspólne rozwiązywanie zadań, rebusów i łamigłówek. Bardzo chętnie odpowiadają na pytania zadane przez nauczyciela. Na końcu każdej lekcji istnieje możliwość omówienia problemów napotkanych podczas realizowania materiału zamieszczonego na platformie, z czego korzystają zarówno uczniowie jak i ich rodzice. Dla bardziej ambitnych uczniów, nauczyciele przygotowują szereg konkursów oraz zadań domowych, które są prezentowane oraz omawiane na kolejnych spotkaniach. Jest to ciekawa forma kontaktu nie tylko z nauczycielem, ale również z rówieśnikami z całego świata, co dodatkowo motywuje do pracy.


Minister edukacji narodowej zarejestrowała MIĘDZYNARODOWY ZESPÓŁ PLACÓWEK OŚWIATOWYCH w Krakowie, ale nie wiemy, komu należy pogratulować tej inicjatywy, gdyż nazwisko dyrektora tej placówki jest ukryte. Jego właściciel - jak pisze jeden z moich rozmówców - (dziś już chyba - o ile miał na to czas - absolwent prawa z Krakowa), skorzystał na lukach prawnych, w dodatku konsultując się (dla zabezpieczenia) z MEN (sic!), stąd działa legalnie, oferując swe usługi polonusom (wedle jednej z relacji egzaminy klasyfikacyjne organizuje w domach rodzin edukacji domowej, lecąc do nich np. do Australii).

Natomiast chętnie prezentuje się na stronie PSIL krótkie biogramy "zatrudnionych" w tym Zespole nauczycielek. Spełnia się zatem idea Ivana Illicha i Hubertusa von Schoenebecka zanikania tradycyjnych szkół na rzecz wirtualnych sieci osób uczących się. Czyżby zatem przykręcenia kurka przez szefową MEN dla edukacji domowej miało dotyczyć także dzieci polskiej emigracji? Może jest to sposób na zmuszenie ją do powrotu do kraju? Kto wie, może jest to też zachęta do opuszczania naszego kraju bez obaw, że dziecko straci ciągłość edukacji szkolnej?

Chyba kraj został podzielony na dwie frakcje, bo powstała jeszcze Polska Szkoła Internetowa Alfa i Omega w Białymstoku, której założyciel (?) pisze: to gwarancja pełnego wsparcia kadry nauczycielskiej oraz najlepszych materiałów przystosowanych do tak zwanego "nauczania domowego". Zapisując dziecko do naszej szkoły, nie musisz martwić się o to, że będzie ono miało braki w nauce w przypadku powrotu do Polski, ani o to, że będzie miało za dużo obowiązków. Lekcje w szkole Alfa i Omega to popołudniowa przyjemność!

Twórcy tej "szkoły" poszli na rękę naszym dzieciom, bo nie muszą zdawać egzamin klasyfikacyjny poza granicami kraju. Jak stwierdzają: " W przypadku, gdy nie ma możliwości dotarcia na egzamin w podanym terminie, istnieje możliwość przystąpienia do niego w późniejszym czasie, lecz maksymalnie do 20 sierpnia. W tym przypadku odbywać się on będzie na terenie Polski, w miejscu i czasie uzgodnionym ze Szkołą. Po zdaniu egzaminu dziecko otrzymuje promocję do kolejnej klasy oraz świadectwo MEN. Miech żałują ci, co nie mają jeszcze świadectwa MEN.

Z dotacji budżetowej na tzw. edukację domową korzysta zapewne b. ministra edukacji Katarzyna Hall. Powołane przez nią Stowarzyszenie i utworzona sieć szkół prywatnych pod hasłem "Dobra Edukacja' jest zaprzeczeniem tego, co urządzała w szkolnictwie publicznym. Tak to już jest. Nawet prawo zmieniła pod warunki własnego biznesu (w 2009 r. zatroszczyła się o lekką korektę art. 16 ust. 8 ustawy o systemie oświaty), która pozwoliła na to, by pobierać środki na edukację domową, o czym informuje w swoim blogu: "W proponowanej przez nas ofercie edukacyjnej możliwe jest zarówno bezpośrednie korzystanie z pełnej oferty zajęć, jak i ograniczenie się do korzystania z konsultacji internetowych. W tym drugim wypadku większą część odpowiedzialności za kierowanie uczeniem się dziecka przejmują rodzice. Czesne wówczas wynosi 50% stawki za ofertę pełną."