(Foto BŚ - z Galerii prac dyplomowych studentów Akademii Pedagogiki Specjalnej w Warszawie w 2014 roku)
Spór
o lekcje religii w szkołach czy o edukację zdrowotną ma niewiele wspólnego z
konieczną zmianą w polskiej edukacji. To są gry ideokracji politycznej u
władzy, która usiłuje odwrócić uwagę społeczeństwa od głębokiej zapaści
oświatowej, nieudolności kolejnych formacji władz w Ministerstwie Edukacji
Narodowej. Także obecne kierownictwo myśli o tym, jak przetrwać do kolejnych
wyborów, a przy okazji odbudować oraz wzmocnić własne zaplecze bytowe i
polityczne.
Refleksyjny
i odpowiedzialny dyrektor niepublicznej szkoły w Warszawie a zarazem autor
wielu trafnych analiz sytuacji oświatowej w kraju - Jarosław
Pytlak nie musi zabierać głosu na temat planowanych i stanowionych
głównie w sferze administracyjno-prawnej zmian w oświacie, bo on sobie poradzi
w każdy warunkach. Jednak czyni to zarówno w portalu społecznościowym, jak i na
łamach wydawanego przez siebie kwartalnika "Wokół
Szkoły".
Nie
musi zabierać głosu, bowiem jest w istocie sam sobie sterem i żeglarzem jako
prowadzący placówkę niepubliczną. Ma zatem znacznie większą przestrzeń wolności
i możliwości samostanowienia o tym, kto i jak ma z nim współpracować. Ja też
nie muszę zabierać w tych sprawach głosu, chyba że pytają mnie o to
dziennikarze. Jeszcze niektórym zależy nie tylko na gorącym temacie dnia, ale
także na uwrażliwieniu czytelników na patologię spraw w instytucjach
publicznych.
A
jednak... słusznie upomina się o rozwiązania systemowe, ogólnokrajowe, które
pozwoliłyby nie tyle na stabilizację, co prospektywną przewidywalność pracy
pedagogicznej. Ta bowiem nie znosi w sferze kształcenia i wychowania
ustawicznych zmian formalno-prawnych. O merytorycznych także nie powinno
decydować ministerstwo, skoro nie traktuje edukacji jako dobra wspólnego, ponad
wszelkimi różnicami społecznymi, kulturowymi, wyznaniowymi itp.
Pytlak
przede wszystkim demistyfikuje kolejny mit założycielski, także tej władzy, a
więc wciskanie opinii publicznej kitu o rzekomej reformie edukacji. "Mitem
założycielskim reformy przygotowywanej obecnie jest przeświadczenie, że to
nauczyciele odpowiadają za niemal wszystkie negatywne zjawiska, jakie dzieją
się w polskiej oświacie; nie są gotowi na wyzwania współczesności i nie radzą
sobie z nimi. Że potrzebują przewodnictwa, które wyznaczy nowoczesne kierunki
działania i wdroży pedagogiczne szeregi do ich realizacji."
Trafnie
to odczytał, bowiem do przejęcia władzy w III RP w 2023 roku doszło m.in.
dzięki zbuntowanym, zirytowanym nauczycielkom, które miały dość indoktrynacji i
arogancji poprzedniej władzy w MEN. Jednak to trochę za mało, by kolejnymi
trikami propagandowymi przekonać je do wdrażania czegoś, co one odrzucają nawet
nie dlatego, że może im się nie podobać taka czy inna zamiana treści
kształcenia, lektur obowiązkowych, itp., ale nie uległ zmianie system
zarządzania szkolnictwem i ... nauczycielstwem.
Zapewnianie
nauczycieli o tym, że kiedyś (kiedy???) będą wreszcie godnie zarabiać, bo nadal
tak nie jest, ma im wystarczyć do zaangażowania się w zmiany, które są
"kroczącymi", bezmyślnie, chaotycznie, doraźnie i
konstruowanymi na chybcika, byle lud je zaakceptował. Lud jednak ich nie
zaakceptuje, bowiem kolejna władza z tym ludem się nie liczy. Bierze pod uwagę
tylko i wyłącznie własny interes polityczny, ideologiczny, a ten już przekreśla
jakiekolwiek szanse na względnie powszechną akceptację i zaangażowanie w
zmiany.
Co
gorsza, władza zapowiadająca troskę o prestiż i szacunek dla nauczycielskiej
profesji już samej sobie zaprzeczyła, ośmieszyła się i zdewaluowała
jakiekolwiek nadzieje w niej pokładane, kiedy zaczęła w ub. roku odgórnie
stanowić o tym, jak mają pracować nauczyciele. Nadal to zresztą czyni, no i
dobrze, bo nauczyciele po raz kolejny doświadczają nie tylko naruszenia
fundamentów ich profesjonalizmu, które były niszczone w poprzednich latach, ale
też uświadamiają sobie, że nadal będzie tak, jak było, tylko może bardziej
kolorowo, cukierkowo. Oni zaś wraz z uczniami są pionkami na planszy ideologicznej kampanii
wyborczej.