Minister
Przemysław Czarnek nawet nie wie, że do pracy w szkołach kształci się w różnych
firmach i firemkach, które za kilka tysięcy złotych wydają dyplomy ukończenia
studiów podyplomowych nadających rzekomo uzyskane kwalifikacje pedagogiczne. Zapewne jest na to
przyzwolenie, skoro owe firmy informują na swojej web-stronie, że prowadzone
przez nie kursy umożliwiają uzyskanie pełnoprawnych kwalifikacji
zawodowych, zgodnych z rozporządzeniem MEiN.
Zainteresowani mogą być przekonani, że zdobędą wiedzę
i umiejętności, które zwiększą ich szanse także na uzyskanie awansu zawodowego. Rzecz
jasna one tylko zwiększą szanse, ale... nie mogą niczego zagwarantować.
Słusznie. Tak zachęca się płatników quasi szkoleń. W szkołach brakuje nauczycieli, więc co za problem, by wesprzeć
tych, którym się chce pracować za 3,6 tys. brutto?
Czy kursanci zdobędą wiedzę na wybranym przez siebie
kursie? Zapewne tak, jakąś zdobędą, chociaż i w to zaczynam wątpić, o czym
nieco dalej. Natomiast zapewnia się ich, że nabędą umiejętności praktyczne w ramach
kursów, które są prowadzone ... zdalnie. Nie żartuję. Wszystko dla dobra klienta.
W czym problem, skoro nie o realne umiejętności tu
chodzi? Organizatorzy trafnie zakładają, że w istocie ich klientom nie są
one potrzebne, gdyż zapewne już je posiadają, a jak nie, to muszą radzić sobie sami. Skoro potrzebny jest im dyplom, to mają zapłacić za jego wydanie.
Napisała do mnie jedna z potencjalnych klientek takiej firmy:
"Dzień dobry,
Pozwoliłam sobie do Pana napisać ponownie. Mam pytanie odnośnie
przygotowania pedagogicznego, czy kurs kwalifikacyjny pedagogiczny ukończony
pod tym adresem daje przygotowanie pedagogiczne zgodne z obowiązującym prawem
czy to również naciąganie ludzi?"
Dalej podała adres strony internetowej oświatowej firmy, którego tu nie
przytoczę, bo nie mam zamiaru reklamować pozornych szkoleń.
Zapytałem jednak o to, jakie są jej oczekiwania i jakie ma wykształcenie, że poszukuje odpowiedniego kursu. Byłem pewien, że nie otrzymam listu zapewniającego mnie o tym, że już od dziecka marzyła zostać nauczycielką, tylko wybrany przez nią i ukończony kierunek studiów licencjackich okazał się lipą. W nazwie miał pedagogika opiekuńcza i szkolna, ale... - jak napisała - "okazuje się, że studia nie dawały przygotowania pedagogicznego" do pracy w szkole".
Taka to była pedagogika szkolna :)
Nie jestem instytucją akredytującą placówki doskonalenia nauczycieli, bo
gdybym taką reprezentował, to wskazana przez nadawczynię listu firma musiałaby
utracić uprawnienia. Dlaczego? Odpowiedź jest w liście tej pani:
" taki kurs kwalifikacyjny dla nauczycieli (270 godzin teorii+ 150
godzin praktyk) będzie akceptowany przez kuratorium i ma ponoć dać mi
przygotowanie pedagogiczne. Podkreślę, że można zrobić to w miesiąc a praktyka
zaliczana jest na podstawie zatrudnienia w szkole (jeżeli ktoś pracuje
oczywiście)".
Howgh!