17 marca 2020

Uniwersytety jako przedsiębiorstwa produkcyjne


Profesor Marek Kwiek stawia w swoim artykule w Nauka i Szkolnictwo Wyższe (1-2/2019) pytanie: Kim są najbardziej produktywni polscy naukowcy w niezróżnicowanym i niekonkurencyjnym systemie nauki? Jedno nie ulega wątpliwości, a mianowicie to, że opublikowanie tekstu na łamach tego periodyku radykalnie obniża poziom produktywności autora, gdyż NiSW nie znajduje się w wykazie czasopism punktowanych. Jeszcze do końca 2018 r. czasopismo to znajdowało się w wykazie B, co skutkowało przyznaniem autorom 6 punktów. Od 20019 r. jest już tylko marne 5 punktów.

No tak, ale tekst M. Kwieka nie jest marny, co tylko potwierdza paradoks, z którym muszą żyć naukowcy w naszym kraju (w odróżnieniu np. od uczonych z innych krajów UE). Ci, którzy są tytanami pracy naukowej, mają wysoką produktywność publikacyjną, mogą pozwolić sobie na zamieszczanie artykułów nawet w takich czasopismach jak powyższe. I całe szczęście, że to czynią, bo inaczej musielibyśmy poszukiwać analiz tego badacza w periodykach zagranicznych (np. Scientometrics 2018).

To, czym zajmuje się prof. M. Kwiek ma charakter analiz danych statystycznych, których dokonuje na polskiej próbie liczącej 3700 osób – na tle porównawczym z produktywnością naukowców z pozostałych 10 krajów europejskich (17000 osób). Do badań pobrał górne 10 procent polskich naukowców akademickich pod kątem ich produktywności, by poszukać predyktorów przynależności do tej grupy. Zastanawia się nad tym, co ich wszystkich łączy? Jak pracują? Czym różnią się od pozostałych naukowców? "Produktywność jest tu funkcją liczby publikacji i ich jakości (quantity and quality)."

Wniosek z badań płynie dość oczywisty, a mianowicie, że ci, którzy piszą dużo i dużo publikują są najczęściej cytowani (ich rozkład jest zawsze wysoce asymetryczny), podobnie jak ci, którzy mało piszą i niewiele publikują nie osiągają większych sukcesów w nauce, gdyż nie są cytowani. Nie jest to jednak gra o sumie zerowej, jak sugeruje to w swoich wnioskach prof. M. Kwiek, bowiem w nauce nie ma blokad na publikacje. Wydaje się nawet fatalne naukowo rozprawy, obciążone poważnymi, fundamentalnymi wprost błędami metodologicznymi czy/i teoretycznymi. Nie jest zatem tak, że jak pseudonaukową książkę opublikuje jeden uczony, to już pozbawi wydania książki drugiego. Ta zasada ma rzecz jasna miejsce jedynie w czasopismach, i to głównie ze względu na ich objętościowy limit. Te także publikują buble.

Poznański pedagog uważa jednak, że mała produktywność jednych powoduje z czasem pogłębianie się nierówności w dostępie do zasobów (środków, ludzi, infrastruktury i czasu przeznaczonego na badania), a dalej także prowadzi do nierównomiernej dystrybucji zasobów, co – pogłębia początkową nierównomierność osiągnięć. Trzeba zatem coś uczynić w naszych uczelniach, by słabszych "wyciągać za uszy" do góry, by nie pogłębiali nierówności, tylko stawali się akademickimi stachanowcami. Tyle tylko, że niektórzy nie potrafią, nie mogą, nie chcą, nie są w stanie. Produkcyjnie biedni stają się coraz biedniejsi. I co z tego?

Ano nic. Rektorzy, dziekani czy dyrektorzy instytutów naukowych - zainfekowani polityką socjalną i relacjami towarzyskimi z nieproduktywnymi nauczycielami akademickimi - utrzymują "proletariuszy" na stanowiskach adiunktów, a nawet awansują ich na stanowiska profesorów uczelnianych, gdyż nie chcą, by uniwersytet stawał się przedsiębiorstwem produkcyjnym. Pomogła im w tym nowelizacja ustawy prawo o szkolnictwie wyższym i nauce (KDN), w wyniku której produktywność naukowa została radykalnie i strukturalnie zmniejszona!

W artykule M. Kwieka zawarte są interesujące dane. Okazuje się bowiem, że wśród naukowców (...) połowa z tych, którzy nie współpracują międzynarodowo, również nie współpracuje w kraju. Efekt ten jest zróżnicowany w różnych dziedzinach; około dwóch trzecich miejscowych w naukach humanistycznych i społecznych nie współpracuje ze sobą również w kraju – innymi słowy, w miękkich dyscyplinach akademickich dominuje model „samotnego uczonego” (63,3% miejscowych w tych dyscyplinach nie prowadzi również współpracy krajowej w badaniach). Największy odsetek naukowców współpracujących ze sobą na poziomie krajowym dotyczy nauk przyrodniczych (71,6%). (s. 75) Jest to skorelowane z publikowaniem własnych rozpraw w języku obcym.

Naukowcy nie mają publikować dużo, tylko jeden tekst rocznie, ale za to w wysoko punktowanym wydawnictwie lub czasopiśmie naukowym. Co z tym faktem uczyni prof. M. Kwiek za kilka lat? Zapewne dojdzie do wniosku, że w wyniku "reformy" nastąpił totalny krach na giełdzie akademickiej produkcji.

Inna kwestia, to problem indywidualnego awansu naukowego. Ten wymaga wysokiej produktywności i cytowalności rozpraw. Jak zarządzający uczelniami sięgną do artykułu M. Kwieka, to być może czeka nas poważna zmiana w akademickiej polityce kadrowej oraz zwiększenia nakładów na badania naukowe w fazie preparacyjnej, konceptualizacyjnej. Autor łamie istniejące błędne przeświadczenia na temat tego, że im młodszy naukowiec, tym jest większy poziom internacjonalizacji jego badań.

Tak nie jest. Co jest równie ciekawe, to uchwycenie empiryczne zależności między wiekiem, a nawet płcią uczonego a także jego produktywnością. Otóż przechodzenie na emeryturę profesorów w wieku 65/67 lat pogłębi kryzys w sferze produktywności i internacjonalizacji nauki.Poza uczelniami, na emeryturze prowadzą badania na własny koszt lub kształcą w szkołach prywatnych, ale nie liczą się już w ocenie i prestiżu uczelni państwowych, z której odeszli. Kto na tym traci?