08 września 2019
Fenomen samozakłamania i manipulacji pseudonaukowców
Czym innym jest nauka,a czym innym jej zaprzeczenie, pseudonauka, podobnie jak bycie naukowcem i pseudonaukowcem. Posiadanie dyplomu doktora czy doktora habilitowanego nie jest tu świadectwem rozstrzygającym. Po owocach poznaje się jednych i drugich. Jeśli red. Marek Wroński pisze o plagiatorach, to upomina się o odsłonięcie prawdy o kłamstwie, na którym ktoś budował swoją pozycję. Taka prawda jest niewygodna, podobnie jak prawda o tym, że komuś słusznie odmówiono nadania stopnia naukowego. Krytyk pseudonaukowej rozprawy wchodzi w pewien porządek egzystencjalno-moralny, który wymaga pokonania przeszkód w sobie i w szkolnictwie wyższym.
Niestety, nasila się w środowisku akademickim liczba pseudonaukowców, którzy w obronie zawyżonej samooceny, nieadekwatnej do ich rzeczywistych osiągnięć, usiłują manipulować opinią publiczną, kierując atak na rzetelnych naukowo krytyków pożałowania godnych publikacji owych akademików. Odmawiają przyjęcia prawdy , gdyż jest ona trudna i wymagająca. Zakres manipulacji w formułowanych przez nich na różnych stronach internetowych ("pseudoakademickich szczujniach") czy w pismach odwoławczych próbach ucieczki od prawdy osiąga już szczyty śmieszności.
Dają się na to nabrać niektórzy młodzi adepci nauki, gdyż w ten sposób i dzięki takim pseudonaukowym wypowiedziom doktorów mogą usprawiedliwić własne nieróbstwo, brak kompetencji, w tym szczególnie z zakresu metodologii badań w naukach społecznych i humanistycznych. Im większy jest poziom zawiści w szkolnictwie wyższym, tym bardziej sprzyja to intrygom, samousprawiedliwieniu własnej marności itp.
Manipulacje ze strony pseudonaukowców to nic innego jak ich machinacje, gierki, knucie, matactwo, intryganctwo, oszukaństwo, kanciarstwo, krętactwo, oszukaństwo, a więc zdrada wartości, które powinny konstytuować proces akademickiego kształcenia, prowadzenia badań naukowych i publikowania ich wyników. W naukach społecznych obowiązuje metodologiczny kanon. Nie da się uniknąć jego pryncypiów, a jeśli ma to miejsce, bo - jak mówi przysłowie: "Czego Jaś (doktorant a nawet doktor) się nie nauczył, to tego Jan (doktor, a zdarza się, że i dr hab.) nie będzie umiał", nie potrafi, a co gorsza - nawet nie wie, że nie umie i nie potrafi.
Pseudonaukowiec wycisza własne sumienie jako instancję kontrolną, poszukując usprawiedliwienia dla własnego postępowania wbrew obowiązującym normom naukowym. Uśrednia swoją odpowiedzialność moralną tezą: „Inni też tak postępują" albo "Skoro osoba X ma habilitację, to dlaczego nie ja" itp., a więc generują w sobie samowiedzę w stylu: "moja sytuacja nie jest wyjątkowa”. Kwestionowanie norm sprowadza się do przeświadczenia, iż w ucieczce od własnej wolności „nie ma nic złego”.
Uważajcie na szalbierców w polskiej nauce, na intrygantów, którzy nie przyjmują do wiadomość rzetelnych opinii krytycznych ich naukowych "osiągnięć", gdyż nie są w stanie zmierzyć się z prawdą o sobie. Niektórzy pełnili lub nadal sprawują w uczelniach kierownicze funkcje, więc odrzucenie przez komisje doktorskie, habilitacyjne czy rady jednostek ich pseudonaukowych osiągnięć staje się bardzo często ucieczką od autoodpowiedzialności za taki stan rzeczy. Sięgają wówczas po metody manipulacji opinią własnego środowiska, wykorzystując do tego celu swoich dotychczasowych czy uprzednich opiekunów itp., byle tylko zachować twarz, którą i tak już stracili.
Ich pseudonaukowe publikacje są dostępne na rynku. Muszą jednak przyjąć do wiadomości, że opublikowanie nędznej pracy w renomowanej oficynie naukowej, uniwersyteckiej itp. nie jest gwarancją naukowego poziomu. Każdy dobrze wykształcony doktorant, a tym bardziej z porządnym warsztatem metodologicznym adiunkt, samodzielny pracownik naukowy czy profesor nie będzie miał żadnych wątpliwości, kiedy skonfrontuje treść fundamentalnie błędnych rozpraw z naukowym standardem. Stanie wówczas przed koniecznością zajęcia wobec nich postawy, która powinna wyrażać troskę o jakość własnej dyscypliny naukowej, a nie wynikać z pozanaukowych kontekstów.
Manipulacje pseudonaukowców są, jak w przypadku każdej tego typu aktywności, takim sposobem oddziaływania na środowisko, którego rzeczywiste przyczyny i mechanizmy są przed nim przez niego utajone, podobnie jak przed przed osobami poddawanymi manipulacji. Ukrywane bywają nie tylko procedury działania manipulacyjnego, ale także cele działania, które zdeterminowane są osobistym interesem zachowania nieadekwatnej samooceny. Manipulatorzy uruchamiają zamiar przechytrzenia innych, by ich pozyskiwać do współsprawstwa w nieuczciwej grze, gdyż dzięki temu rozmywa się ich odpowiedzialność za ferowanie kłamstwem, insynuacje i demagogię.
Na szczęście w pedagogice akademickiej spotkałem już wielu adiunktów, którzy po doświadczeniu odmowy nadania im stopnia doktora habilitowanego dokonali rachunku naukowego sumienia, zrozumieli popełnione błędy i podjęli działania na rzecz ich naprawy. Dzisiaj są już samodzielnymi pracownikami naukowymi z dumą kształcąc młode pokolenia i reprezentując wartości prawdy, a nie kłamstwa. Podjęli trud samokształcenia, zweryfikowali swoje dotychczasowe praktyki badawcze, by uniknąć w przyszłości rozczarowań.
Niestety, muszę o tym także napisać, że część samodzielnych pracowników naukowych w roli recenzentów wydawniczych czy w postępowaniach o stopnie naukowe woli stracić własną twarz, zaprzeczyć własnym osiągnięciom i naukowym standardom, by "otworzyć drzwi" do naukowej samodzielności pseudonaukowcom. To się zdarza, ale jest to już widoczne, gdyż treść ich recenzji w procesach awansowych jest dostępna publicznie. Zamiast pomóc tym, którzy wciąż nie wiedzą, nie potrafią, nie rozumieją, a nawet nie wiedzą, że nie wiedzą, wolą iść z nimi na skróty przepychając manipulacyjnie przez awansowe "sito".
Jest też coś dobrego, o czym dowiaduję się w tych dniach, a mianowicie, że wyhabilitowany przed dwoma miesiącami naukowiec dr hab. Sławomir Krzychała, który od pierwszego października będzie na stanowisku profesora na Wydziale Nauk Pedagogicznych DSW we Wrocławiu - opublikował artykuł w topowym globalnym czasopiśmie American Educational Research Journal (200 punktów w świetle nowej listy MNiSW). Ogromnie to cieszy. Gratuluję i życzę kolejnych sukcesów! Na szczęście w polskiej pedagogice jest zdecydowanie więcej naukowców, aniżeli pseudonaukowców.
07 września 2019
Habilitanci ostatniej fali (po-)czekają
Do 30 kwietnia 2019 r. można było składać do Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów wnioski o wszczęcie postępowania habilitacyjnego na obowiązujących od 1.10.2011 r. zasadach prawno-administracyjnych. Pisałem o wyjątkowej "fali" wpływu wniosków, które podlegają dalszemu procedowaniu.
Każdy wniosek jest zarejestrowany w CK i zgodnie z obowiązującym prawem został skierowany do wskazanej przez habilitantów jednostki akademickiej, która dysponuje stosownym uprawnieniem. Niektórzy już się niepokoją, że mamy wrzesień, a oni składali wniosek wiosną br. i zapanowała cisza. Powinni skierować zapytanie do władz wskazanej w swoim wniosku jednostki:
- po pierwsze, czy rozpatrzyła ich wniosek pozytywnie i postanowiła rekomendować do komisji habilitacyjnej trzech członków: sekretarza, recenzenta i członka komisji, bo przecież może być tak, że rada odmawia procedowania danego wniosku;
- po drugie, jeśli odmówiła przeprowadzenia postępowania habilitacyjnego, to zapewne przekazała Centralnej Komisji stosowną uchwałę. Wówczas CK wyznaczy inną jednostkę.
Jeżeli jednostka akademicka przyjęła wniosek habilitanta i podjęła uchwałę o rekomendowaniu do komisji trzech członków, to trzeba będzie poczekać, aż odpowiednia dla danej dyscypliny naukowej Sekcja CK powoła pełen skład komisji habilitacyjnej. Ta musi liczyć siedmiu członków: przewodniczącego, trzech recenzentów, sekretarza i dwóch członków.
Niestety, coraz częściej zdarza się, że jednostki akademickie rekomendują do składu komisji habilitacyjnej samodzielnych pracowników naukowych, ale niespełniających ustawowe wymogi. Muszą bowiem być to naukowcy, których afiliacja w dyscyplinie naukowej jest zgodna z wskazanymi przez habilitanta osiągnięciami w określonym zakresie przedmiotowym. Trudno bowiem, by wniosek doktora np. z pedagogiki specjalnej oceniali w komisji habilitacyjnej wskazani przez jednostkę uczeni, którzy nie są specjalistami w tej subdyscyplinie naukowej lub dyscyplinie pogranicza (np. psycholog kliniczny, socjolog zdrowia, metodolog badan społecznych itp.).
Niektórym kierownikom jednostek wciąż jeszcze wydaje się, że sekretarzem komisji czy jej członkiem może być dowolnej specjalności nauczyciel akademicki, bo nie jest w tej komisji recenzentem. Nic bardziej mylnego i sprzecznego z prawem. Sekretarz komisji habilitacyjnej nie jest sekretarką, a członek komisji nie jest "piątym kołem o wozu". Każdy z siedmiu członków komisji habilitacyjnej ocenia i głosuje na równych prawach w kwestii merytorycznej, a nie organizacyjnej czy dydaktycznej. Rekomendowanie do komisji osoby bez stosownych kwalifikacji naukowych skutkuje wnioskiem CK o jej zmianę. To wydłuża procedurę w danym postępowaniu, gdyż rada jednostki musi ponownie podjąć uchwałę o zmianie i rekomendować już właściwego naukowca.
Centralna Komisja będzie w swoich sekcjach wyznaczać składy komisji przez najbliższych kilka miesięcy, podobnie jak miało to miejsce w okresie poprzedniej zmiany ustawy o stopniach naukowych i tytułach naukowych. Habilitanci zatem musza uzbroić się w cierpliwość.
06 września 2019
"Teraźniejszość- Człowiek - Edukacja"
Kto by przypuszczał, że tytuł jednego z najlepszych w Polsce kwartalników naukowych, który wydawany jest przez Dolnośląską Szkołę Wyższą we Wrocławiu od ponad dwudziestu lat, zostanie pośrednio skazany na formalną marginalizację, podobnie jak wiele innych czasopism pedagogicznych. Powód? Można się go jedynie domyślać, bo przecież kryteria analiz Komisji Ewaluacji Naukowej są ukryte, niedostępne. Żadna z polskich redakcji czasopism nie otrzymała szczegółowych wyliczeń i uzasadnień dla podjętej przez KEN decyzji.
Członek KEN - dr hab. Emanuel Kulczycki z UAM na stronie "Warsztat badacza. Emanuel Kulczycki" opublikował artykuł "Pozorne umiędzynarodowienie – jak polskie czasopisma grały o punkty", w którym odsłania swój stosunek do oceniania polskich pism naukowych. To, że jest on nadużyciem interpretacyjnym nikogo nie interesuje poza urzędnikami MNiSW. Za tym jednak kryją się rozstrzygnięcia, które z nauką niewiele mają wspólnego. Wnioski, jakie ten pan wyciągnął ze swoich analiz ilościowych, a nie jakościowych, są zdumiewające, a ponadto uwieńczone insynuacją o rzekomej nierzetelności redakcji naukowych czasopism. Pisze bowiem:
"W polskim systemie istnieją dwa typy czasopism z nauk humanistycznych i społecznych. Pierwszy typ obejmuje czasopisma zorientowane międzynarodowo, spełniające kryteria międzynarodowych baz danych, przyciągające autorów i odbiorców z różnych krajów. Drugi typ obejmuje czasopisma zorientowane lokalnie, a więc skierowane do publiczności krajowej. Ich redakcje są zdeterminowane, aby uzyskiwać jak najwyższą liczbę punktów w ewaluacji krajowej, która zapewni im ciągłość finansowania (przez macierzystą instytucję). To może popychać redakcje do manipulowania wskaźnikami". |
Na skutek protestów wielu środowisk naukowych w dn. 3 września br. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego raczyło złożyć wyjaśnienie w kwestii ostatnio przeprowadzonej oceny parametrycznej czasopism przez KEN, w wyniku której te o wielokrotnie niższym potencjale jakościowym i tak otrzymały 20 pkt., podobnie jak te z tzw. najwyższej półki naukowej. Sposób wyjaśnienia jest klasyczną manipulacją danymi statystycznymi. KEN nie tłumaczy się np. dlaczego nie uwzględnił w ocenie wszystkich czasopism listy ERIH, tylko te, których redakcje ubiegały się o dofinansowanie w ramach programu "Wsparcie dla czasopism naukowych" oraz je uzyskały.
Oto fragment komunikatu:
"Wszystkie listy czasopism z poszczególnych dyscyplin naukowych wraz z punktacją proponowaną przez poszczególne zespoły zostały przekazane do Komisji Ewaluacji Nauki. KEN analizował listy przekazane przez zespoły doradcze i opiniował (na podstawie przede wszystkim przedstawionych uzasadnień) propozycje zespołów dotyczące:
• zmian wstępnej punktacji (podwyższenie lub obniżenie proponowane przez zespoły)
• propozycji ujęcia na wykazie czasopism z bazy ERIH+.
KEN mógł uwzględnić lub odrzucić propozycje poszczególnych zespołów.
Na ogólną liczbę 7917 zmian punktacji proponowanych przez zespoły doradcze KEN (do jednego czasopisma mogło być proponowanych kilka zmian punktacji jeśli czasopismo było przypisane do kilku dyscyplin):
• zaakceptował 6726 propozycji
• nie zaakceptował 1191 propozycji.
Oznacza to, że 84,96% propozycji zespołów uzyskało akceptację Komisji. Proponowane zmiany dotyczyły 6046 czasopism naukowych (dla jednego czasopisma naukowego zespoły mogło być kilka zmian jeśli czasopismo było przypisane do kilku dyscyplin naukowych). W efekcie końcowym KEN zaakceptował zmiany punktacji w co najmniej jednej dyscyplinie dla 5282 czasopism. Natomiast odrzucono propozycje zmiany punktacji w co najmniej jednej dyscyplinie dla 983 czasopism.
(...) Ponadto KEN rozpatrzył 978 czasopism naukowych z bazy ERIH+ zaopiniowanych pozytywnie przez zespoły doradcze. Akceptację Komisji uzyskało 746 czasopism, czyli 76,28%.
Co to za nierzetelne kombinacje? Dlaczego ministerstwo zmarnotrawiło dziesiątki tysięcy złotych, które wypłaciło ekspertom wszystkich dyscyplin naukowych za przeprowadzenie jakościowej oceny czasopism, skoro w ogóle nie uwzględniło ich rekomendacji? Manipulacja danymi statystycznymi polega na tym, że wśród tych rzekomo rzetelnie docenionych wysoką punktacją czasopism znalazły się automatem wszystkie z dotychczasowej listy A. Dlaczego KEN nie raczył podobnie postąpić z periodykami listy ERIH? KEN nie ujawnia, że nie zaakceptował propozycji ekspertów poszczególnych dyscyplin stosując statystyczne i biurokratyczne manipulacje!
Stwierdzenie, że: "Minister na podstawie projektu wykazu przekazanego przez KEN, biorąc pod uwagę opinie zespołów doradczych, ustalił ostateczny wykaz czasopism naukowych i recenzowanych materiałów z konferencji międzynarodowych wraz z punktami przypisanymi dla czasopism i materiałów z konferencji międzynarodowych" jest niewiarygodne. Dotyczy to tak czasopism z nauk o prawie, pedagogiki, socjologii, literaturoznawstwa czy nauk o polityce. Niezależne od prorządowych media ujawniają, jak to minister J. Gowin przyznał wbrew bibliometrycznym wyliczeniom wyższą punktację np. "Resocjalizacji" czy czasopismu IPN „Pamięć i Sprawiedliwość”.
W tej wycenie polskich periodyków nie ma ani rzetelnej troski jakościowej, ani sprawiedliwości. Kiedy powstawał periodyk "Człowiek-Teraźniejszość-Edukacja" mało kto przypuszczał, że stanie się wiodącym w kraju czasopismem naukowym o inter- i intradyscyplinarnym charakterze. Swoje artykuły publikowali w nim filozofowie, politolodzy, socjolodzy, antropolodzy kultury, psycholodzy i pedagodzy. W słowie od redakcji wieńczącym skład pierwszego numeru czytamy:
"Kwartalnik, który zamierzamy wydawać, powinien być możliwie najszerszą platformą społecznego myślenia o edukacji. Chcemy, aby stał się on instytucją animującą dialog pomiędzy pedagogami, psychologami, socjologami, filozofami, przedstawicielami innych nauk społecznych, którzy patrzą na procesy oświatowe i instytucje nauczające z różnych perspektyw dyscyplinowych i odmiennych orientacji aksjologicznych. Chcemy, aby jego współpracownikami stali się poszukujący
nauczyciele — praktycy, którzy podejmują ryzyko wyłamywania się z uświęconych szkolną rutyną ortodoksji pedagogicznych. Liczymy na współpracą ludzi młodych, początkujących nauczycieli, asystentów i doktorantów, którzy podejmują trud samodzielnego myślenia o edukacji i poszukują nowych rozwiązań. Edukacja jest zbyt poważną sprawą, aby można ją było pozostawić wyłącznie pedagogom.
W tradycji myślenia pedagogicznego znajduje si idea wychowania dla przyszłości. Jest ona wyrazem niezwykłego optymizmu pedagogicznego. Patrząc z perspektywy dnia dzisiejszego i dokonujących się obecnie przemian społecznych można powiedzieć, że jest ona także wyrazem nadmiernego optymizmu pedagogicznego. Rzeczywistość społeczna, w jakiej przyszło nam żyć i pracować, okazała się rzeczywistością nieprzewidywalną. Dlatego nie rezygnując z prospektywnego myślenia o edukacji, naszą uwagą pragniemy skupić przede wszystkim na teraźniejszości. Mglista i nieprzejrzysta teraźniejszość, która stała się naszym udziałem, wymaga interpretacji i intelektualnego oswojenia. Zadanie to stawiamy przed autorami i współpracownikami naszego pisma. Wierzymy, że od jego wykonania może w jakimś stopniu zależeć przyszłość edukacji, a w konsekwencji, przyszłość nas wszystkich."
Redakcja nie mogła przewidzieć, że w nauce zaczną obowiązywać kryteria destrukcyjne dla polskiej humanistyki, nauk społecznych, kultury i nauki. Od samego początku kieruje nim wybitny uczony, andragog prof. Mieczysław Malewski. Poziom stawianych przez redakcję wymagań jest tam tak wysoki, że opublikowanie artykułu świadczyło o jego wysokim poziomie merytorycznym. Periodyk wszedł do pierwszego już wykazu MNiSW czasopism punktowanych. Także w kolejnych ocenach wzrastała jego pozycja i punktacja. Pismo znajduje się na prestiżowej liście ERIH (NAT). Dotychczas miało wysoką pozycję w wykazie Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego (część C wykazu – 10 punktów). Jest indeksowane w bazach: BazHum oraz CEJSH (The Central European Journal of Social Sciences and Humanities).
REDAKCJA PRZETRWA OKRES TOKSYCZNEJ POLITYKI AKADEMICKIEJ. Solidarnie powinniśmy - nawet wbrew wykluczeniu pisma z wykazu MNiSW - kierować do redakcji jak najlepsze artykuły, jeśli droga jest nam nauka oraz możliwość bezinteresownego dzielenia się wynikami badań. Prof. Mieczysław Malewski jest afirmantem koncepcji uniwersytetu jako wspólnoty ludzi poszukujących prawdy. Jak pisał w pierwszym numerze czasopisma: "Można dowodzić, że jest to koncepcja archaiczna, do której nie ma powrotu. Może tak jest rzeczywiście. Pomimo to, niech mi będzie wolno być tak naiwnym by sądzić, że archaiczna wartość prawdy usprawiedliwia sceptycyzm nawet wobec najszlachetniejszych idei.
Obecna partia władzy nie liczy się z uczonymi, traktując ich arogancko, chociaż istnieje w wyniku demokratycznych wyborów. Nie zamierza tłumaczyć się ze swoich decyzji, mimo że sama zarabia i premiuje siebie (jej się premie po prostu należą) dzięki pieniądzom podatników! To jest przejaw nie tylko politycznej, społecznej, kulturowej, ale i akademickiej zdrady!
05 września 2019
Edukacyjny chaos
Z każdego chaosu wyłoni się kiedyś porządek, ale dlaczego jego ofiarami w edukacji publicznej mają być uczniowie szkół ponadpodstawowych (ponadgimnazjalnych)? Minister edukacji zapytany przez jedną z dziennikarek o chaos w szkolnictwie, który jest spowodowany spiętrzeniem dwóch roczników klas pierwszych w liceach ogólnokształcących odpowiedział zgodnie z kulturą aroganckiej władzy: "To pani ma chaos w głowie".
Ciekaw jestem, jaki ład w głowie ma minister Dariusz Piontkowski, skoro przyznaje, że nie wie, co dalej czynić, co zmieniać, co utrwalać i co konserwować w szkolnictwie III RP? Komunikat MEN wyraźnie wskazuje na istniejący w tym resorcie bałagan: „Chcemy uzyskać informacje na temat tego, jak polską szkołę postrzegają uczniowie, rodzice, ale także związkowcy, przedstawiciele samorządów terytorialnych. Chcemy także usłyszeć propozycje, co jeszcze należałoby zmienić”.
Po czterech latach potwierdziły się przewidywane przez ekspertów spoza ośrodków władzy fakty:
- pozorowane konsultacje i debaty oświatowe (obrady „Okrągłego stołu” edukacyjnego) - w celach propagandowych, skoro nie ma żadnych opracowań, raportów i wynikających z nich wniosków;
- zlekceważenie wiedzy naukowej na temat refom ustroju szkolnego;
- przelewanie milionów środków na konta popierających władze podmiotów (fundacji, stowarzyszeń, szkół prywatnych itp.), które rzekomo miały przygotować ekspertyzy, a przedłożyły publicystyczną makulaturę;
- wykorzystanie deformy do próby zniszczenia wiarygodności samorządów terytorialnych jako podmiotów prowadzących placówki oświatowe;
- zniszczenie części infrastruktury gimnazjalnej, zmarnotrawienie majątku i kapitału dydaktycznego tych szkół w związku z ich wygaszeniem;
- polityczne, przedwyborcze zarządzanie oświatą przez manipulowanie wysokością subwencji oświatowej w ramach jej dodatkowego wzrostu i przydziału głównie szkołom wiejskim;
- traktowanie funkcji kierowniczych w MEN jako trampoliny do dalszych karier politycznych;
- totalny bałagan organizacyjno-prawny (np. wydłużenie okresu awansu zawodowego a następnie przywrócenie jego poprzedniej wersji; odebranie nauczycielom przedszkoli dodatków za wychowawstwo, by go następnie przywrócić, itd.);
- skandaliczne przyzwolenie na udział w komisjach egzaminacyjnych osób bez kwalifikacji pedagogicznych oraz na zatrudnianie w szkołach osób także bez takich kwalifikacji;
- dalsze podtrzymywanie nauczycielskiego stanu w ekonomicznej nędzy, bo nieadekwatne jego wynagradzanie w stosunku do posiadanego wykształcenia oraz kulturowego wkładu w kształcenie dzieci i młodzieży;
- manipulowanie opinią publiczną nierzetelnymi danymi oświatowymi;
- przerost administracji oświatowej (nadzoru pedagogicznego);
- wykluczenie wszystkich innych modeli i strategii reformowania edukacji szkolnej od zmian odgórnie wprowadzanych przez władze centralne;
- blokowanie procesów uspołecznienia oświaty;
- buta urzędnicza.
Na portalu MEN czytamy m.in.: "Ministerstwo Edukacji Narodowej dbając o wysoką jakość polskiej edukacji wychodzi naprzeciw oczekiwaniom całego środowiska oświatowego – nauczycieli, uczniów, rodziców oraz organów prowadzących szkoły i placówki." Spuśćmy na tę deklarację zasłonę milczenia.
03 września 2019
"Szkoła wisi poniekąd w pustce"
W znakomitej rozprawie profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego - Zygmunta Mysłakowskiego p.t. "Państwo a wychowanie", która ukazała się w 1935 r., znajdziemy wciąż aktualną diagnozę specyfiki zarządzania polityką oświatową. Przywołam niektóre myśli tego pedagoga uprzedzając zarazem, że pisownia jest zgodna z oryginałem. Proszę się jednak nią nie zrażać.
Autor opisuje w rozprawie m.in. to, jakie są skutki wprowadzenia w sposób radykalny i odgórny zmiany ustrojowej i aksjologicznej szkolnictwa państwowego. Poznajemy ponadczasowe mechanizmy organizowania stosunków społecznych w placówkach edukacyjnych, które - zamiast sprzyjać rozwijaniu nauczycielskiej i uczniowskiej twórczości, rozwojowi solidarności społecznej i wychowaniu dojrzałych, autonomicznych moralnie jednostek - generują sprzeczne z nimi praktyki i tendencje.
"Tendencje te tkwią jednak w samem założeniu organizacyjnem szkoły, w dążeniu władz do rozciągnięcia kompetencji i kontroli wobec niej. Z jednej strony postulat twórczości wymagałby obdarzenia nauczyciela znaczną odpowiedzialnością, a co za tem idzie, znacznem zaufaniem, z drugiej strony występują tendencje zmierzające do przewagi aparatu nad czynnikiem osobowym, do przewagi programu i schematu nad indywidualną twórczością. Sprzeczności tych szkoła prawdopodobnie nigdy nie będzie mogła całkowicie usunąć". (s. 8)
Sprawującym centralistyczna władzę nad szkolnictwem zależy przede wszystkim na tym, by nauczyciele nie przejawiali "w obcowaniu z młodzieżą pełni życiowej, a więc także pewnego polotu, czy idealizmu wychowawczego" (s. 9), gdyż mają oni być jedynie narzędziem w kształtowaniu postulowanych i oczekiwanych w duchu ideologii władz pożądanych przez nie kompetencji i postaw dzieci i młodzieży. W takiej sytuacji nauczyciele najczęściej przystosowują się do formalnych zobowiązań zachowując "zewnętrzną frazeologię, maskę, gest. Młodzieży jednak to nie przekonywa"., gdyż "(...) życie, które zaczyna się tuż za murami szkoły, jest inne; szkoła wisi poniekąd w pustce. (...) Brak jej szczerości i ostrego nastawienia na problemy życiowe". (tamże).
Nauczyciele obezwładniani formalno-prawnymi rygorami nie oddziałują na uczniów tym, kim są, jakimi są, bowiem w swej większości będą realizować powierzchowny idealizm odwołujący się do poprawnej politycznie teleologii wychowania. Z tego też powodu szkoła nie ma siły wychowawczej. "Im bardziej formalizuje się pewien porządek i im bardziej w ten sposób odchyla się od rzeczywistego stosunku sił, ten słabszy się staje wogóle, jako siła społeczna. Tem bardziej zawisa niejako w powietrzu" .(s.11)
W wyniku rewolucji oświatowej wyłania się nowy porządek społeczny, który oparty jest na częściowo odmiennym systemie wartości. Sprawującym władzy zależy na tym, by doszło "(...) do uwartościowienia kultury przez włączenie jej w swobodny krąg osobowości". (tamże) To, że do tego nie dojdzie w powszechnym wymiarze nie ma dla sprawujących władzę szczególnego znaczenia. "Trzeba pozwolić każdemu pokoleniu na odnajdywanie osobistego stosunku do tradycji, choćby się to niekiedy wydawało nawet bolesnem nam, którzyśmy wyrośli w innem ustosunkowaniu się intelektualnem i w innem nastawieniu uczuciowym" (tamże).
Zdaniem Z. Mysłakowskiego nie ma w takiej rewolucji niczego złego, jeśli nie narzuca ona przemocą perspektywy swoich wartości wszystkim naruszając wolność osobistego ustosunkowania się do nich przez każdego z osobna. "Gdy pokolenie dorosłe usiłuje per fas et nefas narzucić młodzieży pewne wartościowanie, wychodzące już z użycia, wartościowanie, które całą rolę, jaką miało spełnić, spełniło - tworzy ono już tylko pustą formę wychowawczą bez siły. Młodzież broni się wewnętrznie przeciw tak pustym formom w sposób prosty: przestaje je wogóle spostrzegać. Słyszy słowa i przystosowuje się zewnętrznie do wymagań starszych, żywiąc w głębi duszy najzupełniejszą obojętność, jeśli nie lekceważenie dla wychowawców i ich naiwności". (s.12)
Warto zwrócić uwagę na niezwykle celne uwagi Mysłakowskiego na temat władzy, która może ją sprawować w wyniku ustawicznego odradzania przez konflikt mitów narodowościowych wspomaganych mitami ideowymi. Afirmatora innej ideologii, innych wartości toleruje się tylko jako przeciwnika. "Walka, nietolerancja, nienawiść nie są przypadkowemi atrybutami patrjotyzmu, przeciwnie patrjotyzm karmi się niemi i podsyca. Hasła tolerancji, liberalizmu i miłości są zbyt słabe, ażeby stworzyć podstawę dla potężnego zbiorowego wzruszenia. (...) Odosobnienie, w którem zamyka ludzi mit narodowy, prowadzi do dwu zjawisk współzależnych, intensywnej strony, egzaltacji >swojego< i nietolerancji obcego z drugiej strony. Jedno podtrzymuje i odżywia drugie"(tamże) " (s. 29)
W III RP po raz kolejny wykorzystują edukację doktrynerzy moralni, fanatycy oderwanych zasad, bezwzględni idealiści wciągając ją w polityczne i ideologiczne wojny oraz atak na opozycję. Podobnie postępuje opozycja. Żadnej ze skonfliktowanych stron nie interesuje szkoła jako środowisko socjalizacji i wychowania, które pielęgnowałoby wartości ogólnoludzkie. Redukowanie sfery aksjonormatywnej edukacji do ideowo-politycznej ortodoksji - jak pisze Mysłakowski: (...) prowadzi do nietolerancji i pomniejszania wartości >cudzego< a następnie do wojny, będącej źródłem zniszczenia zawsze dla jednej strony, a niekiedy dla obu (...) wszelka wojna czy rewolucja zawiera w sobie utajoną dialektykę przeciwieństw: pewne wartości niszczy, pewne inne tworzy". (s. 35)
Do czego doprowadzi kolejny rok deformy polskiej edukacji? Na jakich mitach, bo przecież nie realiach odkrytych w wyniku rzetelnych badań naukowych, będzie konstruowany proces kształcenia i wychowywania młodych pokoleń? Może powinniśmy mieć na uwadze prawidłowość psychospołeczną, o której pisze Z. Mysłakowski:
"Pomiędzy zupełną nieinterwencją państwa a wszechwładną istnieje gdzieś punkt, w którym ustosunkowanie się państwa do sił społecznych jest najkorzystniejsze. Jest to optimum stosunku. Każde przekroczenie tego punktu w jednym lub drugim kierunku zmniejsza obopólną korzyść. Jest kwestią rozumu politycznego i tężyzny społeczeństwa, ażeby ten punkt odnaleźć". (s. 114) O ten właśnie punkt, granice, których żadnej władzy oświatowej przekroczyć nie wolno, warto pytać kandydatów do Sejmu III RP. Po wyborach bowiem może być już za późno.
02 września 2019
Tłumaczenie w MNiSW nazw dyscyplin naukowych - NA SKRÓTY
Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego przedstawiło tłumaczenie na język angielski swoją klasyfikację dziedzin nauki i dyscyplin naukowych oraz dyscyplin artystycznych. Jego propozycja - jak to określono - ma pomóc uczelniom i badaczom, składać wnioski o granty, a także zatrudniać cudzoziemców. Klasyfikacja jest załącznikiem do rozporządzenia Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego z dnia 20 września 2018 r. w sprawie dziedzin nauki i dyscyplin naukowych oraz dyscyplin artystycznych (Dz. U. z 2018 r., poz. 1818).
Po raz kolejny jakiś techniczny tłumacz pracujący na rzecz resortu sprowadził pedagogikę jako naukę społeczną i humanistyczną jedynie do edukacji. Przekład naszej dyscypliny naukowej w świetle MNiSW brzmi zatem: EDUCATION.
Tymczasem w języku angielskim, podobnie jak w amerykańskim istnieje właściwe określenie pojęcia pedagogiki - PEDAGOGY. Trzeba jednak o tym wiedzieć, coś przeczytać, by nie ośmieszać nauki w jej terminologicznym przekładzie ulegając amerykanizacji, która jest sprzeczna nie tylko z polską tradycją, historią naszej dyscypliny oraz dokonaniami badawczymi.
To prawda, że tak w Wielkiej Brytanii, jak i USA czy w innych krajach anglojęzycznych najczęściej stosuje się pojęcie EDUCATION. Nie dotyczy to jednak pedagogiki, tylko tej jej części, którą rozwijają w ramach swoich badań naukowych (głównie w zakresie metodyki kształcenia) jedynie kształcący przyszłych nauczycieli. Przykładem tego jest wydana w 2013 r. w uniwersyteckiej oficynie Oxford publikacja Gary Thomasa p.t. "EDUCATION. A Very Short introduction". Wystarczy jednak sięgnąć do wstępu tej publikacji, by dowiedzieć się, że napisał ją nauczyciel wczesnej edukacji, który kształci przyszłych nauczycieli.
"After univeristy, I worked as a primary school teacher, an educational psychologist, and an academic in five universities" (s. XIII)
Wiedza Gary Thomasa współczesnej pedagogice (Big ideas from the 20th century) sprowadza się jedynie do Johna Deweya i Johna Holta. Z taką kompetencją żaden student pedagogiki w Polsce nie uzyskałby magisterium, a w Oksfordzie i owszem - można nawet wykładać. Ów autor nie potrafi wyciągnąć wniosków z przywoływanych w bibliografii rozpraw, w których pedagogika jest obok kultury kluczową nauką dla zrozumienia procesów kształcenia, ale nie redukowanego do instrumentalnego wymiaru. Powołuje się m.in. na książkę R.J. Alexandra z 2001 r. p.t. "Culture and pedagogy: international comparisons in primary education" Londonb: Wiley-Blackwell), ale nie dostrzega kategorię - pedagogika.
Możemy sięgnąć do oksfordzkiego słownika "Dictionary of Education" pod red. emerytowanej profesor z Nottigham Trent University, który też ukazał się w powyższej oficynie. Korzystam z 3 wydania z 2015 r. Faktem jest, że słownik został zatytułowany "A Dictionary of Education" nie dlatego, że Anglicy nie znają pojęcia pedagogika, tylko z banalnie progresywistycznego powodu. Ich nie interesuje wychowanie, opieka, pedagogiczna sfera aktywności pozaszkolnej, tylko podporządkowanie pedagogiki wąsko pojmowanej edukacji.
W tym słowniku występuje pojęcie PEDAGOGY, który autorka redukuje do nauczania, kształcenia i związanej z nimi praktyką uniwersyteckich studiów. Pisze bowiem: "Pedagogy. Teaching, as a professional and as a field of academic study. (...) Pedagogue, once an alternative term for >teacher<". (s. 224). Tym samym pedagogami są tylko nauczyciele. Po prostu utożsamiono pedagoga jedynie z nauczycielem.
Aż dziw bierze, że tak konserwatywny rząd III RP wprowadza do terminologii kategorię, która jest sprzeczna nie tylko z współczesną nauką. Takiemu zawężeniu ulegają także słowaccy naukowcy. W Leksykonie profesora Ṥtefana Ṥveca z 2008 r. „Lexikón pedagogiky a andragogiky” . Bratislava: Iris (Leksykon pedagogiki i andragogiki) - tytułowej kategorii PEDAGOGY poświęca się krótkie wyjaśnienie:
1. Pedagogika: praktyka i sztuka nauczania, opanowania zachowań uczniowskich i poradnictwa;
2. Metodyka, dydaktyka (albo pedagogika) przedmiotu: stosowana nauka o nauczaniu (i pozaszkolnym wychowaniu).
Pojęcia pokrewne: education science, educational sciences. (s. 189)
Co ciekawe, ten sam autor wydając nieco wcześniej książkę p.t. "Podstawowe pojęcia w pedagogice i andragogice" (Bratysława 1995) podaje tę samą definicję pedagogiki, ale już w pojęciach pokrewnych pisze: educational sciences, technology of education (s. 219). Jak widać, po wielu latach technologię edukacji zastąpił pojęciem nauki edukacyjne. Można powiedzieć, że w tak wąskim zakresie rozumienia pojęcia pedagogika dostrzega jego naukową cechę.
Naukowcy Czeskiej Republiki nie mają problemu z pojęciem PEDAGOGIKA. Wybitny profesor Czeskiej Akademii Nauk Jan Průcha w swoim dziele: "Encyklopedia Pedagogiczna" (Pedagogicka Encyklopedié, Praha: portal 2009) tak pisze o tej nauce:
PEDAGOGIKA jest częścią kompleksu nauk, które zajmują się 1) człowiekiem i określonym rodzajem jego zachowań, 2) w kontekście uwarunkowań społecznych, ekonomicznych, politycznych i innych różnych społeczeństw. Z tego też powodu pedagogika bywa w różnych klasyfikacjach traktowana jako jedna z humanistycznych, behawioralnych lub społecznych nauk. W czeskiej klasyfikacji nauk - pedagogika pojmowana jest jako autonomiczna nauka, która nie jest redukowana do jednej z nauk społecznych właśnie ze względu na specyfikę własnego przedmiotu badań i praktyk(s.633).
Po raz kolejny jakiś techniczny tłumacz pracujący na rzecz resortu sprowadził pedagogikę jako naukę społeczną i humanistyczną jedynie do edukacji. Przekład naszej dyscypliny naukowej w świetle MNiSW brzmi zatem: EDUCATION.
Tymczasem w języku angielskim, podobnie jak w amerykańskim istnieje właściwe określenie pojęcia pedagogiki - PEDAGOGY. Trzeba jednak o tym wiedzieć, coś przeczytać, by nie ośmieszać nauki w jej terminologicznym przekładzie ulegając amerykanizacji, która jest sprzeczna nie tylko z polską tradycją, historią naszej dyscypliny oraz dokonaniami badawczymi.
To prawda, że tak w Wielkiej Brytanii, jak i USA czy w innych krajach anglojęzycznych najczęściej stosuje się pojęcie EDUCATION. Nie dotyczy to jednak pedagogiki, tylko tej jej części, którą rozwijają w ramach swoich badań naukowych (głównie w zakresie metodyki kształcenia) jedynie kształcący przyszłych nauczycieli. Przykładem tego jest wydana w 2013 r. w uniwersyteckiej oficynie Oxford publikacja Gary Thomasa p.t. "EDUCATION. A Very Short introduction". Wystarczy jednak sięgnąć do wstępu tej publikacji, by dowiedzieć się, że napisał ją nauczyciel wczesnej edukacji, który kształci przyszłych nauczycieli.
"After univeristy, I worked as a primary school teacher, an educational psychologist, and an academic in five universities" (s. XIII)
Wiedza Gary Thomasa współczesnej pedagogice (Big ideas from the 20th century) sprowadza się jedynie do Johna Deweya i Johna Holta. Z taką kompetencją żaden student pedagogiki w Polsce nie uzyskałby magisterium, a w Oksfordzie i owszem - można nawet wykładać. Ów autor nie potrafi wyciągnąć wniosków z przywoływanych w bibliografii rozpraw, w których pedagogika jest obok kultury kluczową nauką dla zrozumienia procesów kształcenia, ale nie redukowanego do instrumentalnego wymiaru. Powołuje się m.in. na książkę R.J. Alexandra z 2001 r. p.t. "Culture and pedagogy: international comparisons in primary education" Londonb: Wiley-Blackwell), ale nie dostrzega kategorię - pedagogika.
Możemy sięgnąć do oksfordzkiego słownika "Dictionary of Education" pod red. emerytowanej profesor z Nottigham Trent University, który też ukazał się w powyższej oficynie. Korzystam z 3 wydania z 2015 r. Faktem jest, że słownik został zatytułowany "A Dictionary of Education" nie dlatego, że Anglicy nie znają pojęcia pedagogika, tylko z banalnie progresywistycznego powodu. Ich nie interesuje wychowanie, opieka, pedagogiczna sfera aktywności pozaszkolnej, tylko podporządkowanie pedagogiki wąsko pojmowanej edukacji.
W tym słowniku występuje pojęcie PEDAGOGY, który autorka redukuje do nauczania, kształcenia i związanej z nimi praktyką uniwersyteckich studiów. Pisze bowiem: "Pedagogy. Teaching, as a professional and as a field of academic study. (...) Pedagogue, once an alternative term for >teacher<". (s. 224). Tym samym pedagogami są tylko nauczyciele. Po prostu utożsamiono pedagoga jedynie z nauczycielem.
Aż dziw bierze, że tak konserwatywny rząd III RP wprowadza do terminologii kategorię, która jest sprzeczna nie tylko z współczesną nauką. Takiemu zawężeniu ulegają także słowaccy naukowcy. W Leksykonie profesora Ṥtefana Ṥveca z 2008 r. „Lexikón pedagogiky a andragogiky” . Bratislava: Iris (Leksykon pedagogiki i andragogiki) - tytułowej kategorii PEDAGOGY poświęca się krótkie wyjaśnienie:
1. Pedagogika: praktyka i sztuka nauczania, opanowania zachowań uczniowskich i poradnictwa;
2. Metodyka, dydaktyka (albo pedagogika) przedmiotu: stosowana nauka o nauczaniu (i pozaszkolnym wychowaniu).
Pojęcia pokrewne: education science, educational sciences. (s. 189)
Co ciekawe, ten sam autor wydając nieco wcześniej książkę p.t. "Podstawowe pojęcia w pedagogice i andragogice" (Bratysława 1995) podaje tę samą definicję pedagogiki, ale już w pojęciach pokrewnych pisze: educational sciences, technology of education (s. 219). Jak widać, po wielu latach technologię edukacji zastąpił pojęciem nauki edukacyjne. Można powiedzieć, że w tak wąskim zakresie rozumienia pojęcia pedagogika dostrzega jego naukową cechę.
Naukowcy Czeskiej Republiki nie mają problemu z pojęciem PEDAGOGIKA. Wybitny profesor Czeskiej Akademii Nauk Jan Průcha w swoim dziele: "Encyklopedia Pedagogiczna" (Pedagogicka Encyklopedié, Praha: portal 2009) tak pisze o tej nauce:
PEDAGOGIKA jest częścią kompleksu nauk, które zajmują się 1) człowiekiem i określonym rodzajem jego zachowań, 2) w kontekście uwarunkowań społecznych, ekonomicznych, politycznych i innych różnych społeczeństw. Z tego też powodu pedagogika bywa w różnych klasyfikacjach traktowana jako jedna z humanistycznych, behawioralnych lub społecznych nauk. W czeskiej klasyfikacji nauk - pedagogika pojmowana jest jako autonomiczna nauka, która nie jest redukowana do jednej z nauk społecznych właśnie ze względu na specyfikę własnego przedmiotu badań i praktyk(s.633).
Subskrybuj:
Posty (Atom)