04 maja 2017

Anonimowa socjoblogerka odmitologizowuje m.in. środowisko polskiej socjologii


Zupełnie przypadkowo natrafiłem w sieci na blog prowadzony przez panią profesor (chyba uczelnianą), która reprezentuje stołeczną socjologię. Jak na uczoną nie posiada cywilnej odwagi, skoro zamieszczane od 31 stycznia 2013 r. wpisy są anonimowe. Dokonywane są jednak dość regularnie, konsekwentnie, bo co kilka dni, a zatem pisze je dla sobie znanych odbiorców.

Socjobloger- bo taki jest jej zdepersonalizowany pseudonim (nick), identyfikator - potwierdza swoją publicystyką, że w środowisku akademickiej socjologii ma się czego obawiać. Tylko w ukryciu może pozwolić sobie na krytykę zdarzeń, osób, rozpraw naukowych i literatury pozanaukowej bez stawienia czoła jej adresatom czy aktorom. No cóż, socjologia jest zatem w ustawicznym kryzysie, o czym świadczą także dzieła naukowe wielu jej klasyków w kraju i poza granicami.

Wpisy socjoblogerki są interesujące, miejscami bardzo ironiczne, metaforycznie dekonstruujące błędy, patologie, dysfunkcje, ale i problemy, z którymi nie radzą sobie współcześni uczeni o różnym statusie. Zapewne socjoblożka nie ma takich problemów, ale też nie kryje swoich słabości, wątpliwości czy nawet drobnych niepowodzeń. Z treści wpisów możemy wiele dowiedzieć się o socjologii naukowej w Polsce i recepcji dzieł z tej dyscypliny naukowej zagranicznych autorów. Socjoblogerka śmiało "uderza" w przedstawicieli polskich elit opiniotwórczych w osobach socjologów, politologów czy filozofów, ale także w biurokratyczne decyzje władz Polskiej Akademii Nauk czy mało eleganckie postawy w Polskim Towarzystwie Socjologicznym.

Jest też autorka tego bloga komentatorką polityki resortu nauki i szkolnictwa wyższego, ale i bieżących wydarzeń w świecie. Dość łatwo można zorientować się w jej światopoglądzie i ideologicznej "skrętności". Dla mnie nie ma to znaczenia, gdyż ważna jest umiejętność racjonalnego analizowania fenomenów naszego życia, także naukowego.

Sądzę, że słabością socjolożki jest zbyt duża skrótowość wypowiedzi, w większości postów - powierzchowność własnych relacji i interpretacji omawianych kwestii. Kiedy omawia przykładowo konferencje socjologów, to nie dowiemy się o nich zbyt wiele, poza jej ogólnikową opinią, asocjacją czy wrażeniem. Podobnie jest z recenzjami książek. Nie ulega jednak wątpliwości ich bliski związek z blogowaniem w stylu instant. Na tym polega tez siła i wartość blogowania, że każdy może być sobą, pisać o tym, co chce, jak chce i dla kogo chce.

Nie wiem, czy socjoblogerka ma stałych czytelników. Z wpisów wynika, że żaden z jej postów nie był komentowany. Być może dlatego, że trzeba się zarejestrować, a więc i ujawnić swoje dane adresowe. Nie każdy lubi uczestniczyć w tak asymetrycznej relacji. Dla zachęty przywołam zatem niektóre z problemów czy tematów:

* Źle się dzieje w redakcji "Studiów Socjologicznych":

To już trzeci w ostatnim czasie „kamyczek do ogródka” tego ważnego pisma socjologicznego figurującego na liście ERIH i nieźle punktowanego. Nie tak dawno temu nie udało się znaleźć cytowanego w jednym z artykułów fragmentu w pozycji literaturowej, do której stosowny przypis odsyłał, innym razem wart głębszego namysłu okazał się tekst traktujący o „małych ojczyznach” reifikujący to – nie do końca słusznie przypisywane Ossowskiemu znane pojęcie- a teraz (nr 1/2017) można przeczytać w cytowanym przez autora, Jana Domaradzkiego, fragmencie co następuje: „… gdy ukarzą, jak bardzo ludzie są podobni…” (s. 314). I nie chodzi tu o ukaranie, ale o ukazanie… Ciekawe, jaki poziom (formalny i merytoryczny) będą prezentowały polskie czasopisma, jeśli – nie można wszak chyba tego wykluczyć – któreś z nich dostanie kiedyś lepszą punktację albo trafią na jakąś jeszcze bardziej prestiżową listę.

"Już nie podobno, ale na pewno w nr 1/2015 „Studiów Socjologicznych” na s. 45 znajdujemy jako motto artykułu cytat: „Polska socjologia empiryczna bada głównie świadomość ludzi, a lekceważy pozaświadomościową stronę życia społecznego” oznaczony jako {Sułek 2002, s. 121}, a już na następnej stronie tę samą myśl podaną już bez cudzysłowu i oznaczoną jako {Sułek 2002, s. 123}. Rodzi się więc pytanie, czy znany z precyzji i staranności Autor istotnie powtarza się raz po raz, czy może zachodzi tu inna ewentualność. Co ciekawe, jeśli sprawdzić źródło, czyli zajrzeć do książki Antoniego Sułka „Ogród metodologii socjologicznej”, nie znajdziemy tam ani wzmiankowanego cytatu na s. 121, ani też bardzo podobnego sformułowania na s. 123."

* Niezrozumiałe uprzedzenia członków rady naukowej jednego z instytutów:

" (...)w środowisku naukowym nie powinno nikogo dziwić, że doktorant piszący pracę z zakresu socjologii wiedzy chce odwołać się do określenia Ludwika Flecka „kolektyw myślowy”. To dobre określenie i warto je przypominać tym bardziej, że koncepcje Flecka okazały się prekursorskie wobec znanej teorii „paradygmatów” Kuhna, a zwłaszcza dlatego, by realizować postulat „umiędzynarodowiania nauki polskiej”, czyli uświadamiać Kolegom na Zachodzie, że polscy badacze nierzadko wyprzedzali zagraniczne sławy, tylko że mało kto o tym wie. Dlatego musi budzić zdziwienie nieprzejednane stanowisko Rady Naukowej jednego z instytutów socjologii, która nie wyraziła zgody na użycie tego określenia w tytule rozprawy doktorskiej pod tym tylko pretekstem, że słowo „kolektyw” może źle się kojarzyć i prezentować polską naukę w złym świetle. Tym samym jednak właśnie ta Rada zaprezentowała się nieszczególnie, (...)

* Nonsens powinności publikowania w czasopismach naukowych z Listy Filadelfijskiej czy ERIH:

Mimo prowokacji Sokala prestiż tzw. listy filadelfijskiej nie uległ osłabieniu – nadal polskim naukowcom wpajany jest bezkrytyczny podziw dla zamieszczanych tam tekstów, reprezentujących jakoby najwyższy światowy poziom. I nic w tym nie zmienia fakt, że poziom tych tekstów okazuje się niejednokrotnie kompromitujący (vide: „Modne bzdury”). Podobnie rzecz się ma z listą ERIH – choć utworzona przez prywatną firmę, zamknięta i nie aktualizowana, w dodatku nigdy nie poddawana merytorycznej ocenie (a do wpisania na nią pisma wystarczyło wypełnienie przez dowolną redakcję ankiety) – wciąż jest fetyszyzowana przez urzędników MNiSW: publikacja w piśmie z tej listy jest kryterium awansu naukowego i decyduje o wyniku starań o grant.

* O manipulacji GUS danymi statystycznymi w wyniku... zmian definicji kategorii pojęciowych:

"Przynajmniej jeśli próbuje się zrobić jakikolwiek użytek ze statystyki, a zwłaszcza tej jej wersji, jaką uprawia GUS. Niemal z roku na rok zmienia się tam definicje podstawowych pojęć (przykładowo: raz gospodarstwem rolnym jest obszar powyżej 1 ha, innym razem poniżej), mnoży nie zawsze potrzebne dystynkcje (siedziba gospodarstwa i siedziba użytkownika), nie uwzględnia skutków decyzji administracyjnych (w wyniku czego z roku na rok lub nawet z dnia na dzień może o 50% wzrosnąć lub zmaleć liczba zatrudnionych w rolnictwie – bo raz kryterium jest praca w gospodarstwie, a raz uzyskiwanie dochodu), a nawet gubi dane (bo np. na skutek przyjmowanych progów powyżej lub poniżej 1 ha wypadają z rachunku gospodarstwa o powierzchni akurat równej 1 ha) itd."

* Przyczyny braku innowacyjności polskich uczonych :

dziś uprawianie nauki przypomina coraz bardziej pracę na akord (bo parametryzacja), sportową rywalizację (konkurencja o środki i akademicki kanibalizm), wreszcie ćwiczenie w konformizmie środowiskowym (uległość wobec uznanych paradygmatów, bo nic innego nie ma szansy na publikację).


* Nonsensowne marzenie (nie tylko) ministra J. Gowina :

Marzeniem min. Gowina jest, by polskie uniwersytety znalazły się choć trochę bliżej światowej czołówki. Niedościgłym wzorem jest tu oczywiście amerykański Harvard, którego budżet przekracza wszystkie wydatki na szkolnictwo wyższe w całej Polsce. A o tym, jakimi zasadami kieruje się ta najlepsza na świecie uczelnia, można przeczytać w najnowszym numerze „Forum” (24/2016). W artykule o zięciu Donalda Trumpa (niejakim Jaredzie Kuzhnerze) czytamy, iż przyjęto go na Harvard, kiedy jego ojciec ofiarował tej uczelni dotację w wysokości 2,5 mln dolarów. Być jak Harvard? Nic prostszego.

* Autokolonizacja, depolonizacja i wasalizacja polskiej nauki w resortowej strategii jej umiędzynarodowienia:

… dokonuje się m.in. w ten sposób, że projekty badań albo teksty polskich autorów – nawet te, które mają być realizowane w Polsce lub tutaj publikowane – są coraz częściej kierowane do recenzentów zagranicznych.
Tylko czy aby na pewno jest to najlepszy adres, jeśli w wielu sprawach owi recenzenci zagraniczni są absolutnymi ignorantami. (...)

Jaka szkoda, że zagraniczni autorzy nie czują się w obowiązku poddawać swoje teksty recenzji polskich autorów, co przecież bardzo podniosłoby poziom zachodniej nauki! Nie zaniedbują za to domagać się przy każdej okazji, by polscy autorzy trzeba czy nie trzeba powoływali się na ich publikacje (nawet na te najbardziej kuriozalne?). Wszystko to oczywiście w trosce o podniesienie sobie wskaźnika cytowalności, co tylko umocni dominującą pozycję zachodniej nauki i utrwali podrzędną pozycję polskiej. (...)


* Trudność w recepcji referatów socjologów:

(...) prof. Jadwiga Staniszkis, nadal piękna i z błyskiem w oku (ale tym razem w niebieskiej sukni) opowiadała zebranym o „nominalizmie bizantyjskim” i „ontologii hipostazy” jako fundamentach rosyjskiej polityki. Mniejsza już o to, czy Putin wie, iż mówi i działa kierując się nominalizmem innym niż zachodnioeuropejski, nieważne też to, czy wszyscy zebrani nadążali za tokiem myśli i skojarzeń Referentki. Podejrzewam, iż większość miała to samo odczucie, co Augustyn wobec kwestii czasu: iż doskonale rozumie, o co chodzi, dopóki nie zada sobie pytania, co właściwie rozumie, a wtedy zdarza się, że przestaje rozumieć.

itd.

Poświęciłem kilka godzin na przeczytanie ponad stu stron blogowych wpisów anonimowej socjolożki. Dopiero wówczas widać, że powtarza się zarówno w odniesieniach do niektórych lektur z klasyki socjologii, jak i w podejmowaniu tych samych kwestii. Może jest w tym jakaś racja, bo przynajmniej widać, że nie zmienia zdania.