13 czerwca 2016

TAK




Wczoraj miała miejsce w Łodzi ostatnia już uroczystość w tym roku szkolnym z okazji przyjęcia przez dziewięciolatki Pierwszej Komunii Świętej. Zdecydowana większość tych ceremonii miała miejsce w maju. Rodzice i członkowie rodzin byli niezmiernie wzruszeni, a dzieci pełne pozytywnych emocji, radości. Do tego aktu inicjacji były przygotowywane niemal przez cały rok szkolny, nie wspominając o dwóch poprzednich latach katechezy, a więc z każdym dniem zbliżały się do tego najważniejszego dla nich przeżycia Eucharystii.

Pięknie pisze o tym w swoim wierszy pt. TAK - ks. Jan Twardowski:


Pierwsza Komunia z białą kokardą
jak w śniegu z ogonem ptak
ufaj jak chłopiec z buzią otwartą
Bogu się mówi - tak.

Nie rycz jak osioł nie drżyj jak żaba
wytrwaj choć nie wiesz jak
choćby się cały Kościół zawalił
Bogu się mówi - tak.

Miłość zerwaną znieś jak gorączkę
z chusteczką do nosa w łzach
święte cierpienie pocałuj w rączkę
Bogu się mówi -tak
.


Kiedy więc słyszę wśród pedagogów opinie krytyczne, rzecz jasna spoza kultury chrześcijańskiej, że dzieci są zbyt małe, nieświadome, pozbawione zdolności do rozstrzygnięcia, czy naprawdę chcą przyjąć Pana Jezusa do swoich serc pod postacią chleba, to zastanawiam się, czy aby czytali znakomite dzieło Sergiusza Hessena pt. "Podstawy pedagogiki"? Może nie wiedzą, czym różni się anomia moralna od heteronomii moralnej i dlaczego ten próg kolejnej inicjacji stanowi niezbędne ogniwo do autonomii moralnej?

Są jednak profesorowie pedagogiki, jak np. Maria Mendel z Uniwersytetu Gdańskiego, o której udziale w świeckiej inicjatywie, mającej na celu zastąpienie pierwszokomunijnej tradycji - inną, świecką tradycją - jest mowa w artykule w dodatku do Gazety Wyborczej - "Duży Format" (9.06.2016). Podobno nowa "tradycja" ma charakter dobrej zmiany, co zawarła redakcja już w tytule publikacji: "Dzieci w walce o nowego Polaka – nowa świecka tradycja".

Wynika z niego, że świeccy potrzebują ideał nowego Polaka. Czy dotychczasowe wzory się zużyły, straciły swoją wiarygodność? Jak sami twierdzą, jest to „(…) święto organizowane nie w opozycji do Kościoła, ale jako wydarzenie otwarte dla wszystkich: łączące ludzi różnych korzeni (a więc nie tylko Słowian), różnego pochodzenia etnicznego i różnych wyznań”. W rzeczy samej, inicjatywa genderowej socjolożki, psycholożki i filozofki z tego Uniwersytetu - Anny Kłonkowskiej - ma charakter równie heteronomiczny, jak Pierwsza Komunia Święta, tyle tylko, że ta ostatnia nie powstała w opozycji do innej tradycji.

Jak mówiła dziennikarce w/w inicjatorka tej "nowej tradycji" (Czy tu można mówić o tradycji?):

- Pomysł wziął się z bardzo prostych przesłanek. Nie jesteśmy katolikami, nasze dzieci nie są ochrzczone i nie będą szły do I Komunii. (…) Nie chciałam, by z tego powodu, że nie idą do I Komunii, czuły się niekomfortowo. To przecież ważne święto nie tylko religijne, ale też społeczne i ludyczne. Uważam jednak, że moment symbolicznego wejścia w starsze dzieciństwo można obchodzić też w sposób świecki.

A zatem i wśród osób świeckich dostrzegana jest potrzeba zaoferowania dzieciom czegoś, co zrównoważy ich poczucie dyskomfortu w związku z tym, że ich rodzice nie wyrażali zgody na udział w lekcjach religii, tym samym i przygotowywania podopiecznych do I Komunii Św. Czego zazdrości się Kościołowi katolickiemu - odświętności, poczucia bycia we wspólnocie, estetyki, etyki? Czy może chodzi o to, by za wszelką cenę kontynuować pomniejszanie roli Kościoła katolickiego w Polsce w procesie wychowywania społeczno-moralnego dzieci i młodzieży, zastępując czy wypierając jego funkcję misyjną świecką obyczajowością? Estetyka zapewne też jest inna w tym "nowym" zwyczaju, skoro miejscem celebracji jest świetlica Krytyki Politycznej. Czy zamiast Biblii dla dzieci, poddani inicjacji otrzymują dzieła Lenina, Marksa, Engelsa czy Sierakowskiego w wersji - rzecz jasna - komiksowej?

Świeccy mają zatem z kim, chociaż nie bardzo mają czym i gdzie, konkurować, rywalizować, a nawet walczyć. Zwyczaj jednoczesnej komunii św. wielu dzieci wprowadzili w XVII wieku Księża Misjonarze, a zatem tradycja jest tu znacznie dłuższa i powszechniejsza, mimo że na ziemie polskie dotarła dopiero w I połowie XIX wieku. W wymiarze indywidualnym sięga ona jednak starożytności, a w sensie wychowawczym średniowiecza, kiedy to dopuszczalne było przystąpienie do komunii św. w wieku, w którym dziecko potrafiło odróżnić, co jest uczciwe, od tego, co uczciwe nie jest, a w kwestii wiary odróżniało zwykły chleb od Chleba Eucharystycznego.

(fot. Miniatura krzyżyka wykonanego w obozie Ravensbrueck przez Zofię Pocitowską jest jednym z wielu motywów i zarazem dowodów przetrwania uwięzionych kobiet, które służyły Niemcom do eksperymentów medycznych)

W okresie PRL tradycje i zwyczaje o charakterze obrzędowym wprowadzał do systemu szkoły wychowującej prof. Heliodor Muszyński. Ich pozostałości mają jeszcze miejsce w niektórych szkołach publicznych, gdzie wychowanie zespołowe wspomagane jest m.in. ślubowaniem pierwszoklasistów, organizacją uroczystych apeli itp. Nikt nie badał tego, jaki jest u sześcio-siedmiolatków poziom rozumienia wydarzenia, do którego nawet nie są specjalnie przygotowywane, a jeśli w ogóle, to najwyżej przez miesiąc, w porównaniu z co najmniej dwu- czy trzyletnią formacją religijną dzieci ośmio-dziewięcioletnich?

Młodzi badacze. Do dzieła. Konstruujcie projekty badawcze, tylko unikajcie w nich samopotwierdzających się hipotez. Wystarczy, że takimi karmili nas autorzy niektórych projektów IBE i ORE. Warto badać wspólnoty społeczne, wyznaniowe i świeckie, aksjologicznie uniwersalistyczne, jak i homogeniczne oraz dociekać istoty procesów wychowawczych, które są w nich inicjowane i prowadzone. Przed pedagogiką jest jeszcze wiele niezbadanych zdarzeń, procesów i instytucji.

11 czerwca 2016

W Łodzi pedagogika i psychologia na najwyższym poziomie - jedynie w Uniwersytecie Łódzkim


Jeszcze kilka lat temu było prawie dziesięć wyższych szkół kształcących na kierunku pedagogika. Każda chciała formować przyszłych pedagogów. Dzisiaj wiodącą rolę odgrywa jedynie Uniwersytet Łódzki, zaś w sektorze niepublicznym ostały się zaledwie trzy, które edukują na tym kierunku jedynie na poziomie magisterskim: Społeczna Akademia Nauk (8 miejsce w rankingu Perspektyw), Akademia Humanistyczno-Ekonomiczna (21 miejsce) i Wyższa Szkoła Informatyki i Umiejętności z siedzibą w Łodzi (51-60 miejsce). Nie liczą się już na tym rynku pozostałe wyższe szkoły prywatne tracąc swoją pozycję i wiarygodność albo fatalnym zarządzaniem, albo złą ofertą, albo gorszą kadrą, albo łamaniem prawa, albo wszystkim czy większością z tych patologii razem wziętych.

Jak pisze Urszula Mirowska-Łoskot w DGP "nie wszystkie szkoły wyższe wywiązują się z obowiązku aktualizowania danych w ogólnopolskiej bazie o szkolnictwie wyższym POL-on(...)." (2016 nr 108, s. B11) Wielu kanclerzy czy założycieli wyższych szkół prywatnych ukrywa fakt odejścia profesorów czy doktorów, a zdarza się, że nawet na stronach internetowych widnieją nazwiska osób już nieżyjących czy dawno nie mających nic wspólnego ze szkołą. To jest dopiero poziom "kreatywnego" marketingu.

Najwyższy poziom i status posiada - nie do pokonania - Wydział Nauk o Wychowaniu Uniwersytetu Łódzkiego, gdzie edukowani są nie tylko przyszli i już pracujący pedagodzy, ale także psycholodzy. Zmiany są tu dynamiczne, kolejni młodzi uczeni uzyskują stopnie naukowe doktora, habilitacje, a wkrótce pojawią się też - mam nadzieję - nowi profesorowie tytularni. W minionym miesiącu Wydział otrzymał pozytywną ocenę akredytacji instytucjonalnej Polskiej Komisji Akredytacyjnej, która po 7 miesiącach analiz niezwykle bogatych zasobów źródłowych przesłała stosowny raport.


Od 25 lat można ubiegać się na UŁ nie tylko o wykształcenie na poziomie I i II stopnia, ale także o promocję doktorską. Ba, z końcem maja 2016 r łódzka psychologia uzyskała na tym Wydziale prawo do nadawania stopnia naukowego z PSYCHOLOGII. To zasługa kadr kierowniczych Instytutu Psychologii i intensywnie rozwijającego się zespołu młodych naukowców. Takimi uprawnieniami nie dysponuje żadna łódzka uczelnia niepubliczna, a zapowiadają się tu dalsze zmiany jakościowe.

Zbliża się okres rekrutacji na studia. Najlepsi kandydaci będą w pierwszej kolejności ubiegać się w ośrodkach wielkomiejskich o indeks uniwersytetu, politechniki, akademii czy państwowej szkoły artystycznej. Ci, którzy pomimo niżu demograficznego nie dostaną się do wymarzonej uczelni publicznej, zaczną szukać dla siebie miejsca w wyższych szkołach prywatnych (tzw. "wsp"). Powinni jednak inwestować w swój rozwój i szanse na uzyskanie jak najlepszych warunków startowych na rynku pracy sprawdzając najpierw, co tak naprawdę oferuje im wyższa szkoła prywatna ("wsp").

Jeśli jedynym atutem takich szkół jest brak opłaty rekrutacyjnej czy jakiś gadżet lub dumpingowe czesne, to kandydaci na studia zaczynają się już zastanawiać, czy aby nie otrzymają w zamian wyrobu naukopodobnego. Wielu właścicielom takich "wsp" zależy na tym, by naiwni młodzi ludzie spłacali ich zobowiązania kredytowe, nieudane inwestycje, ułatwiali "pranie brudnych pieniędzy", wspierali pozaakademickie interesy czy czyjeś przerysowane ambicje itp.

O kuszeniu ZEREM przez wyższe szkoły prywatne pisałem 27 lipca 2013 r. Nic się od tego czasu nie zmieniło. Może ZERO jest dzisiaj bardziej wyraziste. Warto zobaczyć, w których szkołach nastąpiła z udziałem pseudoakademickich pasożytów degradacja pedagogiki, by nie sponsorować uciech właściciela z nadzieją na uzyskanie dyplomu. Będzie tanio. To nie ulega wątpliwości. Podobnie jak i oferty pracy po takich "studiach" będą do tego adekwatne.

Rzecz jasna, rankingi tej lub innej organizacji czy redakcji nie są gwarancją czegokolwiek, gdyż powstają na podstawie wypełnionych ankiet przez zainteresowane jak najlepszym wizerunkiem władze uczelni. Papier przyjmie wszystko, natomiast rzeczywistość może skutkować wielkim rozczarowaniem. Dlatego ważną rolę na akademickim rynku odgrywa tzw. "szeptany marketing", czyli przekazywane przez studiujących czy absolwentów opinie o tym, jaka jest prawda czasu i miejsca, procesu i oferty, kadr i administracji.

Skoro można kupić wirtualnych hejterów, to niektórzy kanclerze nie szczędzą grosza na zatrudnianie tak ich - do walki z konkurencją, ukrywaniem własnych niedoborów, jak i afirmatorów ich kiepskiego biznesu - rzekomo wyjątkowego, wybitnego, wspaniałego itp. Coraz trudniej jest oddzielić ziarno od plew w sektorze ofert wyższych szkół prywatnych. Młodzież coraz śmielej wyjeżdża na zagraniczne uczelnie, gdyż uzyskuje potwierdzenie wystarczającej wiedzy i umiejętności oraz wsparcie ze strony rodziców. Członkostwo Polski w UE stwarza od lat znakomitą okazję do studiowania w uczelniach zagranicznych.







10 czerwca 2016

Komitet Kryzysowy Humanistyki Polskiej w trosce o uniwersytecką szkółkę


LIST OTWARTY, który skierował Komitet Kryzysowy Humanistyki Polskiej do władz III RP jest datowany na dzień 6.06.2016, a więc wydawałoby się, że będzie na "szóstkę". Tymczasem - chyba tym razem - tak nie jest. Odnoszę wrażenie, że młodzi naukowcy z Uniwersytetu Warszawskiego lepiej sprawdzali się w okresie zasadnej krytyki neoliberalnej władzy MNiSW w minionych dwóch kadencjach rządów PO i PSL, aniżeli obecnie. Chyba zaczynają się gubić, gdyż ich postulaty świadczą o zaskakującym niezrozumieniu uniwersyteckiej rzeczywistości i braku dobrej diagnozy środowiska studenckiego.

Jak piszą KKHP-owcy:

Universitas semper reformanda. Uniwersytet wciąż się redefiniuje, reformuje i szuka swojej tożsamości w zmieniającym się świecie. Na możliwość i granice reformy wpływa nie tylko wola społeczności akademickiej, ale także, a może przede wszystkim, stwarzane przez państwo ramy prawne funkcjonowania uczelni. Ramy te, a w szczególności przepisy o finansowaniu sektora szkolnictwa wyższego, uniemożliwiają uczelniom przeprowadzenie wielu oddolnych reform.

Jednocześnie polityka państwa, w tym propozycje strategii rozwoju publicznych szkół wyższych, koncentruje się niemal wyłącznie na sprawach nauki i osiągnięciu wysokiej pozycji w światowych rankingach. Założenia te pomijają zupełnie kwestie dydaktyki, a zwłaszcza jakości kształcenia na studiach I i II stopnia oraz jednolitych magisterskich. Tymczasem zarówno dla rozwoju polskich uczelni, jak i dla rozwoju gospodarczego i pomyślności Rzeczpospolitej kwestia ta ma pierwszorzędne znaczenie.

Nieznaczny odsetek absolwentów podejmuje studia III stopnia i angażuje się w ogólnie rozumianą działalność akademicką. Większość zasila rynek pracy, stanowiąc zaplecze kadrowe dla sektora przedsiębiorstw i administracji. Z perspektywy przedstawicieli tych sektorów istotne jest nie to, czy absolwenci kończą szkołę, której profesorowie prowadzą światowej klasy badania, ale to, czy sprawnie posługują się rozumem i umieją rozwiązywać postawione przed nimi zadania. Zapewnienie wykształcenia na wysokim poziomie wymaga indywidualnej pracy ze studentem i małych grup ćwiczeniowych. Dotyczy to w równym stopniu absolwentów studiów ogólnoakademickich, jak i praktycznych.

Tymczasem przepisy o finansowaniu szkolnictwa wyższego zawierają rozwiązania antyjakościowe, zachęcające do tworzenia dużych grup studenckich i do masowego kształcenia, w ramach którego dyplom oznacza uzyskanie kolejnej kwalifikacji formalnej, a nie rzeczywistego wykształcenia akademickiego lub profesjonalnego. Komitet Kryzysowy Humanistyki Polskiej stoi na stanowisku, że zadaniem państwa jest zapewnienie uczelniom możliwości rzetelnego realizowania ich misji.

Jako członkowie społeczności akademickiej mamy zobowiązania wobec studentów – powinniśmy kształcić ich na najwyższym możliwym poziomie. Wymaga to racjonalnego podziału środków finansowych, w tym odpowiedniego ukształtowania algorytmu dotacji podstawowej. Dlatego występujemy o wprowadzenie trzech następujących postulatów:

1. Dotacja podstawowa musi być dotacją naukowo-dydaktyczną. Prawidłowe funkcjonowanie uczelni akademickich wymaga, aby ich finansowanie uwzględniało zarówno prowadzenie badań, jak i kształcenie studentów, zatem dotacja podstawowa powinna być dotacją naukowo-dydaktyczną.

2. Algorytm musi w istotny sposób uwzględniać dostępność kadry. Wysoką jakość kształcenia zapewnia dostępność kadry, a bardziej dostępną kadrą są pracownicy, dla których uczelnia jest jedynym miejscem pracy. Najważniejszą miarą dostępności kadry jest liczba studentów przypadających na jednego pracownika. Uczelnie powinny być finansowo premiowane za zapewnianie odpowiednio dużej liczby dydaktyków. Dotychczasowa proporcja studentów przypadających na jednego pracownika skazuje nas na niechlujne i tanie kształcenie.

3. Wysokość dotacji naukowo-dydaktycznej powinna zależeć od oferowanej jakości kształcenia. Obecny sposób finansowania skłania uczelnie do ciągłego obniżania kosztów kształcenia studentów. Duże grupy, w niektórych przypadkach kilkudziesięcioosobowe, opieka jednego pracownika nad kilkunastoma pracami licencjackimi i magisterskimi,
realizowanie zadań dydaktycznych w formie umów zlecenia lub umów o dzieło, a także „oszczędnościowe” programy studiów przewidujące jedynie kształcenie w sali seminaryjnej – to wszystko sprawia, że uczelnie, mimo niżu demograficznego, kształcą na sposób tani i masowy. Uczelnie nie powinny być ekonomicznie zachęcane do podejmowania takich działań.

Chcemy, by normą stało się kształcenie na poziomie licencjackim w grupach liczących najwyżej 10 osób, magisterskim–6, doktoranckim- od 3 do 5. Uczelnie, które realizują ten model, powinny być premiowane w odpowiednio zmodyfikowanym algorytmie. Zwracamy się do wszystkich adresatów listu o poparcie tych rozwiązań i działania na rzecz ich realizacji.

Komitet Kryzysowy Humanistyki Polskiej


Tym razem jestem mocno zdumiony treścią takiego apelu, gdyż zdecydowanie rozmija się z realiami aspiracji, oczekiwań i potrzeb samych studentów i doktorantów. Nie wiem zatem, kogo KKHP tym razem chce reprezentować - studentów, doktorantów czy może starszych (strasznych?) wykładowców? Nie przypuszczałem, że na Uniwersytecie Warszawskim studenci i doktoranci chcą szkółki podstawowej zamiast uczelni wyższej? Sądziłem, że studiowanie w świecie zupełnie nowych technologii i możliwości komunikacyjnych z perspektywy indywidualnej każdego studenta jest niezależne od tego, ile osób liczy grupa wykładowa czy seminaryjna.

Jeśli bowiem studiowanie ma polegać na podawaniu i dyktowaniu komuś wiedzy, to cofamy uniwersytety do lat 60.XX w. kiedy to była cenzura polityczna, blokada dostępu do literatury zagranicznej i możliwości kontaktowania się z młodzieżą i kadrą akademicką państw burżuazyjnych. Chyba koleżanki i koledzy z KKHP nie dostrzegają zmian, jakie mają miejsce w globalnym świecie i zglobalizowanej nauce.

Dostępności do kadry i wysokiej jakości kształcenia nie zapewnią mniej liczne grupy, tylko wysokie płace kadry naukowej, by mogła w pełni korzystać z najnowszych technologii i nie musiała szukać dodatkowego zatrudnienia. Niech KKHP zacznie przyglądać się wreszcie temu, jak finansowana jest kadra naukowa w uczelniach w świecie, a przynajmniej w krajach UE tzw. I sortu, bo formułowanie wniosku o zatrudnienie tylko w jednym miejscu pracy musiałoby spowodować odejście z Uniwersytetu Warszawskiego wielu wybitnych prawników (teraz prowadzą kancelarie adwokackie, notarialne itp., gdzie zarabiają na życie, a w UW realizują niemalże charytatywnie swoje pasje poznawcze), lekarzy, filologów, ekonomistów, a nawet psychologów.

Pracy licencjackiej, magisterskiej, a już tym bardziej doktorskiej żaden pracownik naukowy nie napisze za studiującego czy doktoranta. Ich wartość zatem nie zależy od liczby osób w grupie seminaryjnej, tylko od tego, ile czasu poświęca własnym studiom i badaniom jej autor. Nie mam nic przeciwko temu, by np. ograniczyć naukowcom liczbę licencjuszy, magistrantów czy doktorantów, chociaż tych ostatnich nikt nie jest w stanie narzucić profesorom. Może KKHP powalczy o to, by wśród ich wykładowców nie było miernot z dyplomami świadczącymi rzekomo o ich kwalifikacjach.

Moi studenci i doktoranci mają mnie w zasięgu swojego PC lub smartfona niemalże codziennie, także w okresie wakacyjnym czy przerw międzysemestralnych i zimowych, bez potrzeby odsiadywania w uniwersytecie godzin dydaktycznych w sali seminaryjnej, bo w niej nie powstanie żadna rozprawa - ani licencjacka, ani magisterska, ani doktorska. Świat się zmienia, technologie komunikacyjne są coraz lepsze, dostęp do źródeł wiedzy i wymiany międzynarodowej w ramach Erasmus+ znakomity, a KKHP chce, by studenci odsiadywali godziny w małolicznych grupach? To jeszcze nie wiedzą, że studenci sami tego nie chcą? Konserwa to czy tęsknota za socjalizmem w PRL-owskim stylu?

08 czerwca 2016

Zagraniczne aktualności edukacyjne, czyli nie chwalcie cudzego, jak nie znacie swego


The University of Salford w Manchester opublikował raport - "Clever Classrooms" na temat estetycznych i fizycznych uwarunkowań kształcenia dzieci w klasie szkolnej. Z ich badań wynika, że takie czynniki fizyczne jak jakość powietrza, kolor ścian lub duża ilość światła mogą przyspieszyć efektywność uczenia się aż o 16% w jednym tylko roku szkolnym.

Przez trzy lata prowadzono obserwacje 3766 uczniów z 153 klas szkolnych w 27 różnych typach szkół znajdujących się w trzech brytyjskich hrabstwach i stwierdzono, że po przesunięciu „przeciętnego" ucznia z najmniej efektywnego środowiska do tego najbardziej efektywnego polepsza jego wyniki kształcenia w ciągu roku aż o 1,3 stopnia w realizacji podstawy programowej kształcenia ogólnego.


Anglicy nie czytają literatury naukowej, ani niemieckiej, ani polskiej, toteż nie wiedzą, że nie bez powodu klasy w szkołach waldorfskich od ponad 90 lat dla każdego rocznika mają inną barwę, a oświetlenie odgrywa w nich kluczową rolę.

***

Drama-based teaching on the rise - to tytuł artykułu, który ma zachwycić opinię publiczną Singapuru i krajów Azji wprowadzaniem do szkół w tym kraju dramy jako metody kształcenia. Inicjatywę w tym zakresie podjęło nie ministerstwo edukacji, ale Rada Sztuki Narodowej, która zaproponowała program uczenia się z zastosowaniem dramy - sprawdzony już w 2012 r., ale nieimplementowany - w 15 placówkach edukacyjnych. Jego istotą jest wykorzystanie środków artystycznych w dydaktyce szkolnej z udziałem aktorów teatralnych.

Drama pozwala uczniom zwizualizować ich abstrakcyjne koncepcje, zaś aktywność cielesna może im pomóc zrozumieć np. ułamki czy prawo inercji. Proces uczenia się jest efektywniejszy , kiedy włącza się do niego dziecięce emocje, będące częścią przedstawień teatralnych w czasie lekcji historii czy geografii społecznej. W wyniku wprowadzenia dramy do edukacji nowa wiedza nie jest już czymś, co musi zostać zapamiętane, wykute na pamięć, ale jest pochodną przeżywania, doznań, dzięki którym lepiej jest nie tylko zapamiętywana, ale i sprzyja kształceniu umiejętności miękkich.

Od siedmiu lat singapurskie szkoły napawają się nowym trendem dydaktycznym, który w Polsce znany jest i stosowany od dwudziestolecia międzywojennego, a stanowi stały sposób kształcenia wychowujące w szkolnictwie niepublicznym ruchu pedagogiki reformy.

A w Polsce, o dramie i na temat metod parateatralnych w edukacji piszą m.in.:

Baer U., Gry dyskusyjne. Materiały pomocnicze do pracy z grupą, Wyd. KLANZA, Lublin 1997;

Drama w szkole podstawowej, red. Halina Machulska, Alicja Pruszkowska, Janusz Tatarowicz, Warszawa: WSiP 1997;

Dydaktyka twórczości. Koncepcje – problemy – rozwiązania, red. Krzysztof J. Szmidt, Oficyna Wydawnicza Impuls, Kraków 2003;

Dziedzic A., Pichalska J., Świderka E., Drama na lekcjach języka polskiego, Warszawa: 1995;

Gołębniak D., Teusz G., Edukacja poprzez język. O całościowym uczeniu się, Wyd. CODN, Warszawa 1999;

Jagieła J., Gry psychologiczne w szkole, Oficyna Wydawnicza Nauczycieli, Kielce 2004;

Łukaszewicz R., „Leczenie głupoty” i... czyli Salony Edukacji Ekologicznej NATURAmy, Wyd. Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 1996.

Łukaszewicz R., Edukacja z wyobraźnią czyli jak podróżować bez map, Wyd. Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 1994.

Milczarek-Pankowska K., Drama. Konteksty teoretyczne, Warszawa: Wydawnictwo UW 2013.

Mineyko B.: Improwizacje w klasach I-III. Warszawa 1986;

Ogrodzka - Mazur E., Zabawy parateatralne w klasach I-III jako stymulatory rozwoju możliwości dziecka. Cieszyn 1996;

Pankowska W.: Pedagogika dla nauczycieli w praktyce: materiały pomocnicze. - Kraków „Impuls”, 2008;

Przybylska - Matula B., Muszyńska G., Kotulska B., Pocwa B., Dramowa interpretacja lektur szkolnych. Warszawa 2004.

Rybotycka L., Gry dramatyczne. Teatr młodzieży. Warszawa 1986;


Działa u nas aktywnie Stowarzyszenie Praktyków Dramy STOP-KLATKA, tak więc Singapurczycy mogą przyjeżdżać do nas i uczyć się tego, jak wykorzystać dramę w procesie kształcenia, wychowania, a nawet terapii czy rewalidacji. Czołową postacią dla rozwijania i aplikowania dramy w edukacji jest Halina Machulska - Prezes Polskiego Ośrodka Międzynarodowego Stowarzyszenia Teatrów dla Dzieci i Młodzieży - ASSITEJ w latach 1984-2014. Obecnie prezesem jest Wojciech Stefaniak. Natomiast Alicja Pruszkowska wydaje czasopismo "DRAMA".


Dramą jest amerykanizowanie czy nasycanie polskiej pedagogiki rzekomą nowością pseudonaukowych rozpraw z innych krajów w sytuacji, gdy rodzime nauki pedagogiczne mają od ponad stu lat znacznie ciekawsze i bogatsze doświadczenia, teorie, modele i ich eksperymentalne rozwiązania. Cudze chwalicie, swego nie znacie...

07 czerwca 2016

Co ma wspólnego matematyka z pedagogiką dyskretną?


Znakomici uczeni, którzy publikują na łamach różnych czasopism społeczno-kulturalnych, politycznych czy oświatowych, dochodzą po kilku latach do słusznego wniosku, że owoc ich pracy trwa tak długo, jak długo dane pismo - tygodnik, miesięcznik czy internetowa odsłona jest obecny w przestrzeni publicznej. Żywot jego jest krótki, bo mało kto odkłada na półkę wybrane numery czasopism lub gazet z artykułem czy publikacjami, do których chciałby jeszcze kiedyś powrócić. Różne są tego powody, chociaż najczęstszym jest albo brak środków na stałą prenumeratę pisma, albo brak miejsca na archiwizowanie każdego lub przynajmniej wybranych z niego tekstów. Znakomicie, że po wielu latach niektórzy autorzy wydają w jednym tomie zbiór pism pomniejszych, rozproszonych, nadając wcześniejszym publikacjom nowe życie w nowej formie i stylistyce narracyjnej.

Pisałem już wielokrotnie o tym, że martwi mnie zanikająca kultura wiązania się czytelników z periodykiem naukowym, a co dopiero mówić o pismach popularnonaukowych czy magazynach kulturalnych. W nich jednak piszą znakomici uczeni. Nie wyobrażam sobie "Odry" bez tekstów matematyka i psychologa zarazem Józefa Kozieleckiego, podobnie jak zdziwiłaby mnie nieobecność felietonów i/lub pojawiających się rzadko esejów prof. pedagogiki UMK w Toruniu Aleksandra Nalaskowskiego w tygodniu "wSieci" czy na portalu "wPolityce'. Są osoby, które prenumerują lub doraźnie kupują czasopismo ze względu na to, z kim mogą "spotkać" się na jego łamach.

Im niższe są nakłady tygodników i miesięczników, tym trudniej jest o nawiązanie trwale pośredniej więzi z ulubionym autorem. On sam nie ma oddźwięku na swoje rozprawki, chyba że ukazują się dodatkowo w pełnej wersji na stronie internetowej czasopisma. Wówczas jednak znajdą się hejterzy, którzy bez jakiejkolwiek znajomości rzeczy będą siepać na prawo i lewo, byle mieć jak największy ubaw.

Można pisać opasłe tomy naukowych rozpraw, po które sięgnie garstka pasjonatów lub przymuszona do tego dydaktycznym zobowiązaniem grupa czytelników (studenci, doktoranci, kursanci, kanclerze szkół prywatnych i publicznych, dyrektorzy bibliotek, itp.), ale też można dzielić się z innymi tym, czego sami doświadczamy momentalnie i sytuacyjnie, zdarzeniowo i procesualnie, a co pobudza w nas potrzebę do podzielenia się owym stanem (auto-)refleksji z innymi, bez jakichkolwiek zobowiązań czy oczekiwań.

Tak m.in. uczynił w swojej najnowszej książce znakomity pedagog - prof. Aleksander Nalaskowski z UMK w Toruniu, który postanowił niejako "przytulić" do siebie rozproszone w różnych pismach pomniejsze teksty, by nadać im wspólny tytuł „Pedagogika dyskretna”. O tym, dlaczego wydał swoje rozprawki pod takim właśnie tytułem, pisze we wstępie, że całość jest (...) oparta na wrażeniach, na skojarzeniach i wnioskach wynikających nie z dobrze zaplanowanych badań utrzymanych w reżimie metodologicznym lecz z pewnej wrażliwości, podglądania rzeczywistości, oglądaniu spraw niekiedy „zza węgła”. To pedagogika dla której materiału dostarczył mój prawie sześćdziesięcioletni spacer po świecie.

Już się niepokoję, że ktoś, kto nie przeczyta ani jednego eseju z tego tomiku, uwiedziony intrygującym tytułem dorobi do niego zupełnie inną ideologię, albo na pytanie egzaminatora, jakie zna rodzaje współczesnych pedagogii, odpowie, że jedną z nich jest "pedagogika dyskretna", czyli pewnie zajmująca się edukacją w zakresie spraw intymnych, wymagających taktu czy subtelnego komentarza. Nie, nie, to nie o taką dyskrecjonalność chodzi autorowi. Zajrzyjcie chociaż do spisu treści......

Typów czy kategorii pedagogiki namnożyło się w ostatnich latach wiele, bowiem pedagogikę łatwo da się przykleić czy powiązać z jakimkolwiek stanem ludzkich emocji, postaw czy nawet orientacji życiowych. Mamy zatem pedagogie przejścia i pogranicza, postu i nadużycia, białe i czarne, pozoru i ułudy, hipokryzji i nudy, ciszy i milczenia, nadziei i zwątpienia, losu i złudzenia, krytyczne i autorytarne, potoczne i popkulturowe, pamięci i zapomnienia, itd., ale pedagogiki dyskretnej jeszcze nie mieliśmy.

Pedagogika dyskretna jest pedagogią Aleksandra Nalaskowskiego i jako taka - kompletną, starannie napisaną i zrekonstruowaną rozprawą o edukacyjnej rzeczywistości w naszym kraju. W tej wersji nie jest podręcznikiem pedagogiki dyskretnej, który mógłby służyć studiującym jako kolejny wariant najnowszej pedagogiki. Trudno też, by pedagogika dyskretna była pomocna wykładowcom i prowadzącym ćwiczenia z tego kierunku kształcenia i dyscypliny naukowej, gdyż jej mocną stroną jest jej barwny, ciekawy sposób prezentacji myśli, refleksji autora, wzbogaconych o przykłady z codziennego życia, z drugiej zaś strony dyskrecja tej pedagogiki polega na odsłonięciu przez Profesora osobistych przekonań, myśli na tematy socjalizacji i wychowania, kształcenia i prowadzenia badań.

Powracam zatem do tytułowego pytania: Co ma wspólnego matematyka z pedagogiką dyskretną? W naukach ścisłych istnieje kategoria matematyki dyskretnej jako subdyscypliny naukowej. Jedynie "słuszna i wiarygodna" encyklopedia świata, z której korzystają nasi studenci definiuje matematykę dyskretną jako zbiorczą nazwę wszystkich działów matematyki, które zajmują się badaniem struktur nieciągłych, to znaczy zawierających zbiory co najwyżej przeliczalne (czyli właśnie dyskretne). Co to zatem ma wspólnego z pedagogiką A. Nalaskowskiego? Bardzo dużo.

Jeden z wykładowców (niestety nie ujawnia swojego autorstwa) przeprowadził wśród studentów matematyki ankietę, pytając ich o to, czym jest - ich zdaniem - matematyka dyskretna? Jedna z odpowiedzi brzmiała tak:

"Matematyka dyskretna to jest dział matematyki, który „dyskretnie się wciska gdzie się da”.

No i proszę, a czy pedagogika nie wciska się, gdzie tylko się da? Przeczytajcie książkę A. Nalaskowskiego, a przekonacie się, gdzie wciska i odciska się nasza pedagogika. Zachęcam do przeprowadzenia logicznej gry na bazie tekstu pedagoga, w wyniku której czytelnicy mogliby poszukać zbieżności czy tożsamych odniesień w analizowanych problemach, zdarzeniach czy zjawiskach edukacyjnych do tych, które zostały skojarzone przez studentów matematyki z jej dyskrecjonalnością:

Otóż matematyka dyskretna to:

- inaczej nazwana logika, objaśnianie (ujawnianie) pewnych sekretów matematyki;

Zastanówmy się, jakie sekrety ujawnia w swojej książce A. Nalaskowski?

- dyskretnie, czyli za pomocą małych kroków, dochodzi się do rozwiązania problemu;

W jaki sposób - zdaniem A. Nalaskowskiego - można dojść do rozwiązania problemu wychowawczego czy dydaktycznego?

- coś tajemniczego, niekonkretnego, mało zrozumiałego; kojarzy się z twierdzeniami i dowodami;

Jaką tajemnicę skrywały posunięcia rządzących polską oświatą? Co jest w nich niezrozumiałego?

- większe „wymyślanie” niż w analizie matematycznej;

Co wymyśla autor "pedagogiki dyskretnej"?

- znajdowanie matematyki w przyrodzie tam, gdzie byśmy nie podejrzewali, że jest;

Gdzie A. Nalaskowski odnajduje pedagogikę i jaki to ma związek z naturą?

- tylko dla osób wtajemniczonych w „czarną magię”, obowiązuje ich dyskrecja, gdyż osoby niewtajemniczone mogą ich uznać za niepoczytalnych;

Które argumenty A. Nalaskowskiego mogłyby świadczyć o stosowaniu "czarnej magii"?

- dogłębne analizowanie matematyki, ale nie od strony teoretycznej, ale poszczególne działy, gdzie jest coś nielogicznego i bardzo często niezrozumiałego, jak się nie zna jakichś twierdzeń;

Dlaczego, jak urzędnicy MEN nie znają pedagogiki jako nauki, czynią coś bardzo niezrozumiałego?

- ujawnia sprytne sposoby, którymi możemy wyjaśnić zjawiska dotyczące funkcjonowania świata;

Co ujawnia na sprytne sposoby A. Nalaskowski w swojej rozprawce z pedagogiką szkolną?

- jak się kombinuje, to trzeba to robić dyskretnie;

Jaki jest stosunek profesora pedagogiki do kombinowania?

- matematyka jest dyskretnie wpleciona w nasze życie codzienne, ukrywa się w naszym Wszechświecie niczym Ninja;

Czy pedagogika jest równie - jak matematyka - wpleciona w nasze życie codzienne, ukrywa się w naszym Wszechświecie niczym Ninja?

- będziemy siedzieć w kominiarkach;

Dla jakiej specjalności pedagogicznej najlepszym atrybutem byłaby kominiarka?

- będziemy opracowywać jakieś szyfry.

Jakimi szyframi posługują się pedagodzy, a jakimi politycy i rządzący oraz opozycja, by edukować dzieci i młodzież? Można też zastanowić się nad tym, co odszyfrowuje w codzienności szkolnej prof. A. Nalaskowski?


Zapewniam, że lektura książki może dostarczyć fascynujących odkryć, wyjaśnień, a nawet deKODować współczesną pedagogikę z udziałem najnowszej publikacji toruńskiego pedagoga. Życzę miłej i dyskretnej lektury.