03 maja 2016

Nauczycielska k(l)asa robotnicza

Kiedy poprzednia ekipa rządząca (PO i PSL) wprowadzała zmiany w oświacie, to przywoływała rankingowe dane porównawcze ustrojów szkolnych państw Unii Europejskiej. Niewygodne dla celów manipulacyjnych dane MEN ukrywało, przemilczało np. to, że w Finlandii, gdzie piętnastoletni absolwenci szkoły osiągają najlepsze wyniki w diagnozach umiejętności szkolnych PISA/OECD, dzieci rozpoczynają szkołę w wieku 7 lat. Czas pracy nauczycieli rzekomo był najniższy w Polsce, natomiast przemilczano wysokość wynagrodzeń dla polskich nauczycieli, które są najniższe w krajach Unii Europejskiej, a nawet wśród państwach należących do OECD.

Jakiś czas temu jeden z dziennikarzy zapytał mnie, ile powinni zarabiać nauczyciele? Kiedy odpowiedziałem, że co najmniej 10 tys. PLN, to aż syknął ze zdumienia, jakby usłyszał coś wysoce niestosownego.

To jest efekt utrwalanego od ponad 70 lat w naszym kraju poglądu, że NAUCZYCIELE są darmozjadami, niewartymi materialnego docenienia "robotnikami w białych rękawiczkach". To intelektualny proletariat, któremu należą się tylko "resztki z pańskiego stołu" i niech nie narzekają. Niech się cieszą, że w ogóle otrzymują systematycznie jakąś płacę.

Kiedy jednak zapytamy osoby spoza tej grupy, ile powinien zarabiać wysokiej klasy zawodowiec, profesjonalista, ktoś, kto lubi i chce poświęcić się swojemu fachowi? - to usłyszymy w odpowiedzi - dużo! Jak jest fachowcem, to musi bardzo dobrze zarobić. Otóż to.

Każdy, kto ośmieli się upomnieć o wysokie płace dla nauczycieli, traktowany jest w tym kraju jak upośledzony intelektualnie i społecznie. Członek zarządu spółki z udziałem Skarbu Państwa może nie być fachowcem, ale jego zarobki muszą być wyjątkowo wysokie. Podobnie jest z prezesem banku, członkiem zarządu takiej czy innej firmy rynkowej.
(Wykres: - Najniższe płace)

Nauczyciele są ponoć poddawani procesom "rynkowej weryfikacji", ale płaci im się za pracę tyle, ile utrwalono przez ostatnie kilkadziesiąt lat, tzn. nie można im płacić zbyt dużo, bo i po co? Jaka jest zatem granica, której żaden rząd nie przekroczy: - 5 - 6 - 7 - 8 - 9 czy 10 tys. zł? Żadne konkretne liczby nie padną w jakichkolwiek negocjacjach MEN ze związkami zawodowymi, bo jedni i drudzy nie chcą, nie mogą czy może uważają, że nie należy płacić nauczycielom zbyt wiele, bo są profesje ważniejsze i mniej ważne, tanie i kosztowne.

Czytam w komunikacie MEN: Anna Zalewska Minister Edukacji Narodowej spotkała się dzisiaj w MEN z przedstawicielami związków zawodowych zrzeszających nauczycieli w sprawie wynagrodzeń. Było to spotkanie uzgodnieniowe dotyczące projektu nowelizacji rozporządzenia MEN w sprawie wysokości minimalnych stawek wynagrodzenia zasadniczego nauczycieli. Tematem rozmów były także ogólne warunki przyznawania dodatków do wynagrodzenia zasadniczego oraz wynagradzania za pracę w dniu wolnym od pracy. – Naszym nadrzędnym celem jest zrobienie wszystkiego, by nauczyciele nie tracili pracy. Musimy poszukiwać takich rozwiązań, aby temu zapobiegać. Należy zadbać o doskonalenie nauczycieli, także o ich status materialny.

Jakoś nikt nie odważył się zabrać związkowcom płac z państwowej kasy, toteż nadal są utrzymywani - jak w PRL - przez państwo. Skoro tak, to będą robić wszystko, by z tego przywileju korzystać jak najdłużej. Mogą co pół roku ogłaszać potrzebę negocjacji z rządem, straszyć, szantażować, bo i tak dostaną z budżetu państwa kasę za swoją gotowość do wszystkiego, tylko nie do rzeczywistej poprawy materialnej sytuacji nauczycieli.

Im dłużej nauczyciele są w biedzie, tym dla związkowców lepiej, bo oni jakoś na nią nie narzekają. Mogą tak nieustannie "walczyć" nie walcząc, troszczyć się jedynie pozorując ową troskę. Jak w socjalizmie. Nic się nie zmieniło.

O co walczy ZNP? O podwyżkę rzędu 200-300 zł. miesięcznie, no i o to, by wysokość płac była regulowana tylko i wyłącznie przez rząd. Postsocjalistyczny chichot historii.



W czasie jednej z konferencji na temat problemów finansowania oświaty publicznej odnotowano wypowiedź minister A. Zalewskiej: – Finansowanie oświaty to jeden z kluczowych tematów w edukacji. Dlatego chciałabym wspólnie z Państwem zastanowić się jak je dostosować do wymagań współczesnej szkoły. Musimy pomyśleć nad różnymi mechanizmami, np. by uniknąć dwuzmianowości w szkołach. Polska jest ewenementem na skalę europejską, bo dzieci chodzą u nas do szkoły na dwie zmiany.

Minister edukacji powinien dostosować finanse nie tylko do infrastrukturalnych kosztów utrzymywania szkół, ale także do kultury osobistej i profesjonalnej/pedagogicznej nauczycieli. W Niemczech nauczyciel szkoły podstawowej zarabia miesięcznie min. 4 tys. EURO, a w szkole średniej 5 tys. EURO. Jak jest dyrektorem szkoły, to jego płaca sięga 6 tys. EURO. W Polsce jest bez zmian.

Coraz częściej słyszymy o segregacji w szkołach, tymczasem podlegają niej nauczyciele właśnie ze względu na niskie płace. W wielkich miastach, w których uczelnie akademickie zabiegając o przyszłych studentów otwierają własne gimnazja i licea mamy przykłady kolejnej selekcji społecznej. Jak bowiem zachęcić do zatrudnienia się w szkołach publicznych, które mają kształcić przyszłe elity, skoro są tak niskie płace?

Rektor jednej z uczelni technicznych doszedł do wniosku, że skoro inżynierom płaci się zupełnie godziwe stawki, to dlaczego nie przyciągnąć do pracy w Politechnice wyższymi zarobkami nauczycieli, dodając jeszcze do nich akademicki status. To taki gadżet, przynęta, ale trafnie adresowana właśnie do najzdolniejszych i pełnych zapału do pracy z najzdolniejszą młodzieżą.


Efekt 70 letniej polityki materialnego upokarzania polskich nauczycieli skutkuje tym, że kończący studia nauczycielskie młodzi ludzie, na pytanie, jaka jest pensja ich marzeń, odpowiadają: - 2 tys. PLN. Chcemy zmieniać szkolnictwo na nowoczesne, kształtujące polską inteligencję z kadrą, której w większości ledwo starcza na życie do końca miesiąca, a więc w już "wypalonej przestrzeni" (określenie prof. A. Nalaskowskiego)? Powodzenia!