Jeszcze w listopadzie ukaże się najnowsza książka prof. zw. dr hab. Marka Kwieka - dyrektora Centrum Studiów nad Polityką Publiczną, kierownika Katedry UNESCO Badań Instytucjonalnych i Polityki Szkolnictwa Wyższego, Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, a nosząca tytuł - Uniwersytet w dobie przemian. Instytucje i kadra akademicka w warunkach rosnącej konkurencji. Co kilka lat Profesor twórczo zaskakuje nas wynikami swoich badań, które wymagają niezwykle żmudnych analiz i sztuki interpretacji danych empirycznych.
Ostatnia książka M. Kwieka wzbudziła już duży rezonans w środowisku akademickim. Mam tu na uwadze monografię: "Transformacje uniwersytetu. Zmiany instytucjonalne i ewolucje polityki edukacyjnej w Europie" (2010). Odwoływałem się do jej treści w trakcie przedwyborczej debaty w Łodzi, a zapowiedź tego tytułu znalazła się w moim referacie.
Jeden z rozdziałów z najnowszej książki nosi tytuł - "Nierówności w produkcji wiedzy naukowej: rola najbardziej produktywnych naukowców". Autor podaje w nim "twarde" dane empiryczne na podstawie przebadanych "research top performers" (próba 17 000 naukowców z 11 krajów, w tym 3700 w Polsce). Wynika z nich, że średnio 10% kadry w Europie odpowiada za 50% publikacji, a 5% - za jedna trzecią. Polskie wzorce produktywności są dokładnie takie same - różni nas na niekorzyść jedynie dwa-trzy razy niższy poziom produktywności.
Jako autor "Knowledge Production in European Universities: States, Markets, and Academic Entrepreneurialism" (2013) pokazuje bardzo szczegółowo, kim są ci najbardziej produktywni naukowcy w sensie klasy kadry akademickiej, jak myślą o pracy naukowej i jak pracują. Przykładowo Niemcy bardzo długo pracują, bo średnio 2 miesiące, czyli ponad 500 godzin rocznie dłużej niż tzw. average scientists). Są silnie nastawieni na badania naukowe (a nie na kształcenie studentów) i są silnie umiędzynarodowieni. Poza tym są głównie mężczyznami.
Olbrzymia próba umożliwiła prof. M. Kwiekowi dokonanie szczegółowej analizy statystycznej, zaś wyniki jego studiów ukazały się w USA wywołując oddźwięk nawet w "Times Higher Education".
O najnowszej swojej monografii prof. M. Kwiek pisze do mnie:
Ta nowa książka ma raczej budować fundamenty tego, co nazywam naukowymi badaniami szkolnictwa wyższego (a nie pisaniem amatorskim, publicystycznym czy badaniami prowadzonymi z perspektywy innych dziedzin np. ekonomii czy socjologii) - "higher education research". Badania te mają swoją tradycję, swoich najlepszych autorów, swoją uznaną metodologię, sieć najlepszych nazwisk i najbardziej uznanych czasopism.
Wiadomo dokładnie, kto jest w pierwszej 50-tce autorów w Europie i kto w świecie oraz gdzie publikuje. Jak w każdej wyłaniającej się subdyscyplinie naukowej, ustanowiona jest hierarchia jej ojców założycieli, najlepszych autorów piszących dzisiaj i najbardziej obiecującego młodego pokolenia. Badania te mają swoją tradycję sięgającą z grubsza lat 50-tych ubiegłego wieku w USA i mają swoją historię walki o ich uznanie ze strony przedstawicieli określonych dyscyplin.
Toczy się nieustanna, zażarta walka o akademickie uznanie, teoretyczne dominacje, pierwszeństwo odkrycia czy pierwszeństwo zaproponowania najbardziej użytecznych ram teoretycznych. Mają one również swoją dramatyczną historię uniezależniania się od polityki i polityki naukowej, od wersji czysto utylitarnej, popularnej zwłaszcza w USA.
Jak mało która dyscyplina, musi ona zmagać się z równowagą miedzy ważnością społeczną i ekonomiczną (praktycznością zastosowania) a naukową doskonałością (i teoretycznością), między "social relevance" i "academic excellence". Rozpięta miedzy tymi dwoma imperatywami, żadnemu nie może ulec w całości...
Badacz musi często stawiać mur obronny między praktycznymi badaniami na rzecz rządów i instytucji, w tym macierzystych instytucji akademickich - a badaniami naukowymi. Linia między nimi jest często w praktyce cienka, ponieważ badania szkolnictwa wyższego, zwłaszcza porównawcze i empiryczne, tak jak moje - pisze M. Kwiek - wymagają dużych publicznych nakładów, ale granica musi być wyraźnie zaznaczona.
Naukowe badania szkolnictwa wyższego to nie refleksje rektorów, nawet najbardziej zasłużonych, ani nie prace prowadzone poniekąd z doskoku, przez inżynierów, matematyków czy historyków. Ta grupa amatorskich badaczy szkolnictwa wyższego jest niezwykle przydatna do opracowywania strategii rozwoju szkolnictwa wyższego, jego reform i regulujących je praw - ale z badaczami szkolnictwa wyższego tak jak ja ich rozumiem (z międzynarodową społecznością naukowców) ma ona niewiele wspólnego.
W dyskursie publicznym to ona dominuje, i bardzo słusznie, bo taka jest natura tego dyskursu, jednak do badań naukowych ów dyskurs wnosi bardzo niewielki lub żaden wkład. Dopóki w myśleniu o szkolnictwie wyższym nie będziemy widzieć dominującego pierwiastka naukowego i teoretycznego, dopóty dominować będzie przekonanie, że prawo wypowiadania się w imieniu nauki mają amatorzy, laicy. To znaczy, że wszyscy mogą mówić wszystko.
Tak jednak nie jest i oby tak nie było w Polsce. Stąd mój nacisk na słowo "naukowe badania" , czyli research. To jeden z najtrudniejszych punktów w Polsce, ponieważ nie mamy studiów doktoranckich w tym obszarze, nie mamy dziedziny dla doktoratów i habilitacji, ale to się może będzie zmieniać...".