01 maja 2015

O pedagogicznych czasopismach




Na naszym rynku wydawniczym ukazuje się prawie sto pedagogicznych czasopism. Jedne, jak CHOWANNA (1929), powstały jeszcze w okresie II Rzeczypospolitej, inne zaczęły wychodzić zaledwie rok temu. Mamy miesięczniki, kwartalniki, półroczniki i roczniki. Czasopisma są zatem nieporównywalne, a mimo to odpowiedni zespół przy MNiSW, który został powołany przez ministrę po to, by dokonać ich oceny parametrycznej, znalazł wspólny mianownik w postaci formalnych, policzalnych danych. Członków tego zespołu nie interesuje rzeczywista jakość periodyków, gdyż musieliby je przejrzeć, zapoznać się z treścią, a do tego potrzebowaliby ekspertów.

Po co jednak tak się męczyć, podnosić koszty własnej pracy, skoro można metodą urzędniczą udawać, że spełnia się kryteria eksperckie nie mając merytorycznego pojęcia o parametryzowanych periodykach. Pisano na ten temat wiele, często, ale spływało to po ministrze i jego ekspertach jak woda po kaczce. Kierowane - także przez Komitet Nauk Pedagogicznych PAN - odwołania, protesty, skargi nie znalazły nawet biurokratycznej reakcji urzędników, którzy zapomnieli o tym, kto w tym państwie jest dla kogo. Jak widać z reakcji administracyjnej arogancji i milczenia wciąż obowiązuje - nie tylko w tym resorcie - mentalność homo sovieticus. Tu nikogo nie obowiązują żadne normy odniesienia się do przedkładanych pism.

Mamy wśród czasopism naukowych wydawane drukiem, ale też i takie, które mają swoje elektroniczne wydania. Jedne ukazują się tylko po to, by ułatwić nauczycielom akademickim publikowanie własnych artykułów bez względu na ich jakość. Wystarczy, że pismo wychodzi dwa lata, a po zgłoszeniu do MNiSW uzyskuje pierwszą punktację. Nikt tam go nie czyta, nie analizuje jakościowo, w związku z tym, wpisanie do ankiety danych może być fikcją, pozorem, a i tak uzyska stosowną premię. Są pisma poddane bardzo rzetelnej redakcji, korekcie, staranności edytorskiej oraz takie, które tchną tandetą, nierzetelnością, brakiem korekty i fatalnym składem.

Wiele czasopism ukazuje się jednak z dużą starannością i troską zespołów redakcyjnych o ich naukową jakość. rady naukowe, redaktorzy tematyczni, w tym także redaktor statystyczny i językowy mają na celu uzyskanie jak najwyższego poziomu przedkładanych do druku rozpraw. W związku z tym, że artykuły powinny być opatrzone streszczeniem w języku angielskim, niektóre redakcje powołują jeszcze do swoich zespołów native speakera. Jedne mają imponującą objętość, zbliżoną do solidnej monografii naukowej, kiedy liczą ponad 15 arkuszy wydawniczych. Są też objętościowe cienizny, ale za to wydawane co miesiąc lub co dwa miesiące mogą zyskać w powyższym urzędzie wyższą punktację, bo... ukazują się częściej.


Są też czasopisma, których redaktor bezprawnie przejął tytuł z okresu międzywojennego i kreuje pod szacownym tytułem pismo, które w żadnej mierze nie dorasta do pierwowzoru nawet w 10 proc. Przykre i żałosne zarazem, że można podszywać się pod tradycję naruszając status naukowy periodyku, który w nowej wersji jest najzwyklejszą tandetą dla słabych akademików, ukrywających swoje zatrudnienie tak, by wynikało z podanej afiliacji, że reprezentują odległe od wydawcy środowisko akademickie. Pozór, kicz, kłamstwo, banał, powierzchowność i bylejakość uzyskały w wyniku rejestracji w MNiSW punkty.

Mamy też na rynku pisma, które zostały utworzone tylko po to, by publikowane w nich rozprawy mogły być podstawą do wykazania się ich autorów w macierzystym miejscu pracy twórczością naukową. Wszystko kręci się w tym samym gronie, jak w sitwie. Publikuje się wszystko, jak leci, byle tylko mieć podstawę do wypełnienia w miejscu pracy (najczęściej są to wyższe szkoły prywatne lub państwowe) arkusza sprawozdawczego za miniony rok kalendarzowy. Niektóre powstały dla potrzeb "spółdzielni turystycznej", która organizuje wyjazdy na Słowację po tytuł naukowo-pedagogiczny docenta. Dla ułatwienia przebiegu postępowania awansowego zapewnia się słowackim koleżankom i kolegom opublikowanie ich artykułów, gdyż i oni są rozliczani z tzw. zagranicznej "produkcji". Haniebne, wstydliwe, ale tylko dla części naszego środowiska. Biznes jest biznes.

Nie sposób tu jednak omawiać każde z pism ze względu na ich liczebność, różnorodność i jakość. Zapewne do niektórych będę nawiązywał co jakiś czas. Warto obserwować nowości, także świeże w środowisku tytuły, które ukazują się w języku angielskim. To efekt globalizacji, której resort także poddał się twierdząc, że chodzi tu o umiędzynarodowienie wyników badań naukowych. No to ukazują się periodyki, których nikt na Zachodzie nie czyta, bo ich nie kupuje, nie prenumeruje, nie sprowadza. Te zaś są w niektórych bibliotekach, najczęściej uczelnianych, na pokaz i do sprawozdań. Polak potrafi obejść każde stanowione odgórnie prawo.

Jak ministerstwo chce mieć teksty w języku angielskim, to można wykazać się nimi, mimo tego, że nikomu nie są one potrzebne, a przede wszystkim nie czytają ich ci, których dotyczy treść rzekomo naukowych artykułów. Nie czytają ich ani urzędnicy resortów wszelkiej maści, ani politycy, ani samorządowcy, ani nauczyciele (także akademiccy), dyrektorzy placówek oświatowych itd., bo nie czytają nawet polskojęzycznych rozpraw, więc niby dlaczego mieliby czytać te po angielsku? Istotnie. Mamy mnóstwo (czaso-)pism, a więc takich wydruków, które publikowane są na czas lub nie o czasie (niektóre mają wbrew formalnej kategorii opóźnienia ponad roczne). Jedne się pojawiają, inne zanikają.
Niektóre pisma są bardzo drogie, inne znowu bardzo tanie. Bywają dostępne w prenumeracie, ale o jakieś z większości edytowanych periodyków trzeba zabiegać u wydawcy. Prawie żadnego z nich nie można kupić w sieci księgarń, gdyż te nie są zainteresowane ich sprzedażą. W empikach można kupić co najwyżej pisma popularnonaukowe, na domiar tylko niektóre. Czy zatem czytamy czasopisma naukowe z najwyższej półki? Czy może tylko te numery, w których ukazał się nasz artykuł?

Czy zbliża się zmierzch naukowego czasopiśmiennictwa, czy też będą one sztucznie podtrzymywane przy życiu dzięki ocenie parametrycznej dorobku naukowego kadr akademickich? A może mamy wprost odwrotny proces, którego celem jest osłabianie pisania i wydawania autorskich rozpraw naukowych na rzecz publikowania krótkich form wypowiedzi właśnie w periodykach, oczywiście - najlepiej zagranicznych lub wydawanych w kraju w języku angielskim? W nauce następuje proces integracji wiedzy, toteż coraz więcej czasopism odchodzi od wąskiego profilu, który wskazywał na ich powiązanie z określoną dyscypliną lub subdyscypliną naukową na rzecz kreowania zbioru tekstów o interdyscyplinarnym, charakterze, wykraczających poza ramy i przedmiot badań jednej tylko dyscypliny naukowej.