03 maja 2015
Błędna polityka MNiSW zmuszania uczelni do nonsensownej pogoni za studentami
Za nami jest już Kongres Kultury Akademickiej, który odbył się w ub. roku w Krakowie. Jego uczestnicy mogli spotkać się i przedyskutować kluczowe rozwiązania m.in. w zakresie finansowania uczelni publicznych i niepublicznych. Te jednak są możliwe, kiedy mamy rzetelną diagnozę, a MNiSW przyznaje, że obowiązujące ramy są od lat szkodliwe. Tego jednak rządzący nie potwierdzą, bo musieliby ponieść odpowiedzialność polityczną i społeczną. Żaden rząd nie cierpi, jak patrzą mu na ręce, jak liczą negatywne skutki jego niewłaściwych rozwiązań. To jest zdumiewające podejście do merytorycznej, naukowej krytyki, którego źródła muszą wciąż jeszcze tkwić w pozostałości mentalnej syndromu homo sovieticus. Inaczej nie da się tego wytłumaczyć. Chyba, że posłowie i senatorowie tak konstruują politykę w szkolnictwie wyższym i w oświacie, by zapewnić SWOIM ciepłe i bezpieczne etaciki, źródła dochodów w sytuacji przegranej w najbliższych wyborach parlamentarnych?
Rektor jednej z najlepszych polskich uczelni niepublicznych w Polsce - Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania - prof. nadzw. dr hab. inż. Tadeusz Pomianek udostępnił mi treść swojej ekspertyzy naukowej, ekonomicznej, ale i społecznej, którą przekazał rok temu nie tylko debatującym na kongresie, ale przede wszystkim władzom Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Przekazał nie tylko diagnozę patologii w finansowaniu szkolnictwa wyższego i nauki w naszym kraju, ale zarazem pokazał, w jaki sposób mogłaby nastąpić radykalna poprawa nie tylko w samym środowisku i jego infrastrukturze, ale przede wszystkim w rozwiązaniach projakościowych, stymulujących rzeczywisty rozwój nauki i pomoc państwa dla wspomagania (z udziałem uczelni) intensywnego rozwoju gospodarki opartej na wiedzy.
U nas jednak mówi się o społeczeństwie wiedzy, o gospodarce opartej na wiedzy, o wiedzy o wiedzy.... tylko nie o tym, że są to najczęściej propagandowe chwyty, by władze mogły realizować zupełnie inne cele, często sprzeczne lub opóźniające wspomniane tu procesy.
Zdaniem Rektora T. Pomianka:
Polska powinna uczyć się od najlepszych. Wystarczy przeanalizować szczegółowe rozwiązania w takich krajach jak: USA, Korea Południowa, Japonia czy Anglia, by zauważyć prawidłowości. Otóż w państwach tych (wiodących pod względem wielu kluczowych wskaźników rozwojowych, m.in.: innowacyjności gospodarki, efektywności i zasięgu badań naukowych, jakości kształcenia czy pozycji szkół wyższych w międzynarodowych rankingach) można dostrzec:
1) transparentność warunków działania oraz silną rolę procedur konkursowych w sferze edukacji i nauki z równoczesną dużą konkurencją i różnorodnością działających podmiotów,
2) solidną dywersyfikację źródeł finansowania szkolnictwa wyższego i badań naukowych,
3) silne związki instytucji prowadzących działalność badawczo-rozwojową ze sferą gospodarki,
4) równe traktowanie podmiotów z sektora publicznego i niepublicznego, uznawane za fundament.
Tymczasem realizowane przez resort od lat mechanizmy dystrybucji środków na szkolnictwo wyższe i naukę nie przyczyniają się do wspierania jakości, a wprost odwrotnie, zachęcają do gry pozorów, marnotrawstwa publicznych pieniędzy, utrzymywania pseudonaukowych i pseudodydaktycznych beneficjentów, byle tylko zachować status quo.
Wraz z Andrzejem Szelcem przyjrzeli się algorytmowi finansowania w III RP uczelni, w świetle którego, największe korzyści (a te są tu nieuzasadnione) odnoszą państwowe wyższe szkoły zawodowe oraz słabe uczelnie akademickie. System ten bowiem bazuje na populistycznym a dewiacyjnym fundamencie, że szkoły wyższe zwiększając liczbę studentów (uczelniom publicznym "dobra" dla najsłabszych władza narzuciła limit możliwego wzrostu naboru), będą odpowiednio dofinansowane, a tym samym staną się stabilne zyskując możliwości trwania na mapie usług publicznych i niepublicznych (szkoły niepubliczne otrzymują przecież dotację rządową na stypendia dla swoich studentów, nawet jak ci nie studiują czy kupują sobie dyplomy korzystając z innych jeszcze ulg).
Od kilku lat zaczyna być odczuwana coraz gorsza kondycja finansowa polskich szkół wyższych i uczelni akademickich nie tylko w wyniku niżu demograficznego (w latach 2023-25 liczba studentów zmniejszy się do ok. 1,25 mln. W 2013 r. było ich ok. 1,6 mln.), ale strukturalnie determinowana pogoń za studentem. Jak pisze T. Pomianek:
Odnosząc się do obecnie obowiązującego algorytmu dotacyjnego, należy zauważyć, iż w zasadzie „karze” on za mechaniczne zwiększenie liczby studentów studiów stacjonarnych (to jedna z niewielu jego zalet). Paradoks polega na tym, że większość uczelni działa tak, jakby było odwrotnie (...). Im bardziej rosła liczba studentów stacjonarnych w ostatnich latach, tym mocniej spadała realna dotacja na studenta. Beneficjentami ostatnich lat są przede wszystkim publiczne wyższe szkoły zawodowe. Jest to z jednej strony efekt współczynnika zrównoważonego rozwoju, (...) a z drugiej strony efekt spadku liczby studentów stacjonarnych.
Z budżetu państwa od początku powstawania państwowych szkół zawodowych ministerstwo przekazywało ok. 0,5 mld. zł rocznie, podczas gdy nawet znakomite ale niepubliczne , akademickie szkoły wyższe nie otrzymywały z tytułu kształcenia na studiach stacjonarnych nawet złotówki. Tymczasem 18 uczelni niepublicznych posiada uprawnienia do nadawania stopnia naukowego doktora w 33 dyscyplinach naukowych, zaś 4 uczelnie w tej sferze mają uprawnienia do nadawania stopnia naukowego doktora habilitowanego i przeprowadzania postępowań na tytuł naukowy profesora w 7 dyscyplinach naukowych! Dotacje z tego tytułu są ZEROWE. Natomiast przelewa się miliardy na stypendia dla ponad 300 wyższych szkół prywatnych, które w żadnej mierze nie tylko nie stymulują innowacyjności, ale i kształcą bezrobotnych, bo i bez rzeczywistych kwalifikacji i wiedzy.
W tej sytuacji, gdy maleje liczba studentów niestacjonarnych, którzy stanowili istotne źródło dodatkowych dochodów wyższych szkół publicznych, walka władz tych uczelni o studenta nie tylko nie sprzyja jakości kształcenia, ale i efektywności zarządzania publicznym majątkiem. MNiSW odebrało de facto uczelniom publicznym dotacje na badania naukowe, bo trudno nazwać finansowe ochłapy na ten cel jakąkolwiek troską o rozwój szkół naukowo-badawczych, szczególnie w niszowych obszarach wiedzy, toteż ich dywersyfikacja w postaci przekierowania większej części budżetu na instytucje pozauczelniane, które dzielą środki w ramach grantów, wcale nie poprawiło sytuacji.
Okazuje się bowiem, że tworzą się "spółki ekspercko-wnioskodawcze", czego najlepszym przykładem są nadużycia w tym zakresie w jednej z wrocławskich uczelni publicznych, które rozdzielają te środki między SWOICH. Zdaniem T. Pomianka:
Sytuację finansową czołowych uczelni poprawiały przychody z grantów naukowo-badawczych i dotacji na działalność statutową. Warto powiedzieć, że dziesięć szkół wyższych (w tym 7 uniwersytetów i 3 uczelnie techniczne) w roku 2012 pozyskały ponad 60% grantów z NCN (ponad 442 mln zł) przyznanych uczelniom, a jeśli dodać do tego 242 mln zł na działalność statutową, to w stosunku do dotacji na kształcenie otrzymały 26% (a w przypadku UJ było to aż 46%) dodatkowych środków. Ponieważ narzut w obu przypadkach tj. grantów z NCN i dotacji statutowej wynosi 30%, zatem omawiane uczelnie mogły pokryć ewentualny deficyt z pozostałej działalności kwotą rzędu 205 mln zł.
Obecny system finansowania uczelni i szkół wyższych nie tylko nie sprzyja dbałości o jakość, o czym wiemy także z raportów Polskiej Komisji Akredytacyjnej, ale także mnoży patologie w obu sektorach - publicznym i niepublicznym. Mamy coraz większe przekonanie, że w grę nie wchodzi interes publiczny, ale zabezpieczania interesów dla wąskiego grona beneficjentów z kręgu zbliżonego do władzy. Rektorzy uczelni publicznych bezkrytycznie godzą się niemalże na wszystko, byle tylko nie stracić okazji do znalezienia w gronie środowisk postrzeganych jako niepoprawne politycznie. Czekamy zatem do kolejnego rozdania kart jesienią. Do tego czasu przyspiesza się podział środków unijnych na rzekomą stymulację innowacyjności.