29 kwietnia 2015

Szkolne bariery



Tak wygląda gimnazjum publiczne w jednym z miast wojewódzkich, którego gospodarz został awansowany przez władze z SLD na kierownicze stanowisko w administracji samorządowej. Niezły obciach. Brud, smród i ubóstwo. Wejście do tego budynku jest tak obskurne, że nie ma się co dziwić o braku jakiejkolwiek kultury i estetyki w codziennym życiu młodzieży w wieku gimnazjalnym, która została skazana na tę ruderę.

To jednak nic. Wystarczy spróbować udać się do gabinetu b. dyrektora tego gimnazjum. Oj, nie było łatwo się doń dostać. Nadzór pedagogiczny szkoły musiał odgrodzić się barierą. Rodzice gimnazjalistów przywołują skojarzenie z formacją ZOMO z czasów PRL, która odgradzała się od obywateli, a dzisiaj gimnazjaliści porównują to do barierek policji przeciwko kibolom.

Idziemy wzdłuż korytarza, na końcu którego znajduje się ów gabinet. Uwaga! Natrafiamy na płotek, za którym nikt nie ma prawa przebywać. Jest krzesełko dla petenta (zapewne dla rodzica), jak w komisariacie policji. Żadnemu uczniowi nie wolno tam usiąść. Nie wolno też przekroczyć barierki. Gdyby młodzież szkolna napierała na gabinet pana dyrektora, to miał w pobliżu wyjście ewakuacyjne.


(fot. W końcu korytarza, po lewej str. gabinet dyrektora gimnazjum)

Uczniowie zamieszczają w Internecie zdjęcia przy tym płotku udając, że po dotknięciu barierki razi ich prąd elektryczny.

Do pokoju nauczycielskiego też się nie dostaniecie. Zamek zatrzaskowy i gałka, zamiast klamki. Każdy obcy, czyli nie-nauczyciel jest tu intruzem. Nie będą rodzice czy uczniowie szwendać się po tym pomieszczeniu, nie będą zabiegać o rozmowę z nauczycielami. Oni muszą mieć święty spokój. Nie po to przyszli do szkoły, by im rodzice czy uczniowie przeszkadzali w plotkowaniu. Są takie szkoły, w których zamek do pokoju nauczycielskiego jest elektroniczny, na numeryczny kod. Tak samo, jak w Sejmie, gdzie jest sala obrad dla komisji ds. służb specjalnych. Nauczyciele też są specjalną służbą.


Są też małe miasteczka powiatowe, których społeczność wybudowała śliczne gmachy szkolne. Na poniższym zdjęciu jest liceum ogólnokształcące, do którego uczęszcza okoliczna młodzież, ale z każdym rokiem jest jej coraz mniej. Dlaczego? Nie są tu anonimowi. Dyrektorka i nauczyciele znają prawie każdą rodzinę, łącznie z historią jej pokoleń. Młodzik lub panienka nie mogą sobie pojarać w WC, nie odrabiać lekcji, niewłaściwie się zachowywać, bo bardzo szybko informacja o tym trafi do rodziców lub prawnych opiekunów. Prowadzący lekcje religii ksiądz z pobliskiej parafii może w czasie mszy nawiązać do niegodnych postaw młodzieży.


Mamy zatem falę emigracyjną z powiatowego miasteczka do wielkiego miasta, w którym można ukryć własną przeszłość, tożsamość, bezkarnie narozrabiać, popić, popalić, lekceważyć dobre obyczaje i uczyć się tyle o ile, byle tylko nikt nie zawracał im głowy, nie narzekał, nie pouczał, nie moralizował. Wyniki badań socjologów edukacji potwierdzają, że najlepsze osiągnięcia szkolne ma młodzież z tego pierwszego typu szkół, małych, lokalnych, gdzie klasy są nieliczne tak, jakby uczęszczali w wielkim mieście do szkoły prywatnej. W miasteczku mają to darmo. Darmowy owoc jednak tak nie smakuje, jak ten, który można zerwać z przekonaniem, że nikt nie widzi, nie słyszy i nie doniesie.