17 grudnia 2014

Są Słowacy, którzy od lat narzekają na handel habilitacjami z Polakami i Czechami



Nie tylko ja prowadzę blog, w którym zdarzają się wpisy poświęcone akademickiej nieuczciwości. Także słowaccy naukowcy, ale i publicyści mają dość spółdzielni produkującej tytuły docentów dla Polaków i Czechów. Jak się okazuje, to właśnie z tych dwóch państw jeżdżą mikrobusy z nauczycielami akademickimi uniwersytetów, wyższych szkół prywatnych i akademii, którzy zorientowali się jak łatwo jest o tzw. tytuł naukowo-pedagogiczny docenta, odpowiadający wprawdzie normom prawnym, ale dalekim dla wielu jego "zdobywców" od znaczących zasług dla nauki.

Oto Jozef Hvorecký odsłania w swoim blogu kulisy rzekomo wysokiego poziomu słowackich docentur i profesur:

No akademici dlhé roky diskutujú o tom, aké sú pravidlá na udeľovanie titulov profesor a docent, ako sa dodržiavajú a čo je ich výsledkom. Diskusie sú to menej aj viac exaktné. V tých prvých zaznievajú tvrdenia ako napríklad „prílišná mäkkosť“ alebo „obchádzanie pravidiel“. Opierajú sa o subjektívne názory, skúsenosti, zákulisné historky. Napríklad o tom, ako sa dvaja akademici dohodnú, že si budú navzájom citovať publikácie a tak si zlepšia skóre pri ceste za titulom. Ideálne, ak sú zo zahraničia, trebárs od susedov z Poľska alebo Česka.

Cytuję dosłownie, bo niektórzy nasi koledzy czy nasze koleżanki znają ten język, a być może nie znają powyższego tekstu. Niektórzy bowiem twierdzą, że jestem nieobiektywny, kiedy piszę o kwestii manipulacji słowackimi habilitacjami. To niech poczytają Słowaków. A Jozef Hvorecký stwierdza:

Akademicy już od wielu lat dyskutują o tym, jakie są zasady udzielania tytułów profesora i docenta, jak są przestrzegane i czym skutkują. Dyskusje na ten temat są mniej lub bardziej dokładne. W tych pierwszych opiniach mieszczą się twierdzenia np. "nadmierna miękkość" albo "obchodzenie zasad", które bazują na subiektywnych poglądach, doświadczeniach, zakulisowych historiach. Na przykład o tym, jak to dwaj akademicy umówili się, że będą nawzajem cytować publikacje, dzięki czemu polepszą swoje starania o tytuł. Idealnie, jak są z zagranicy, najlepiej z sąsiedniego kraju z Polski lub z Czech.

Dalej pisze o tym, jak to kandydat na profesora czy docenta załatwia grant i sam finansuje sobie wydanie pracy z ISBN przydzielonym poza granicami. Rzeczywiście, o tym jeszcze u nas w Polsce się nie mówiło, że nasz pseduoakademicki biznes może handlować także numerami ISBN. Nikt tego przecież nie kontroluje, nie sprawdza, jakiej rozprawie i gdzie wydanej został nadany ów symbol. W ub. roku jeden z doktorów Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie (otrzymawszy negatywną recenzję wydawniczą) załatwił sobie przez drukarnię ulotek i plakatów nr ISBN, wydał książkę i bezczelnie usiłował na tej podstawie uzyskać w Polsce habilitację. Nasi profesorowie jednak czytają przedłożony do oceny dorobek. Na Słowacji nie ma takiej potrzeby.

Teraz wiemy, że w ten sposób można każdy bubel wydać w Polsce i przedłożyć na Słowacji jako zagraniczną monografię. Ba, takimi symbolami handlują wyższe szkoły prywatne, które mają "rzekomo naukowe" wydawnictwa. Mogą w nich drukować, co im się rzewnie podoba i przedkładać na Słowacji jako dzieła naukowe, bo posiadające ISBN. Ba, niektóre prywatne szkółki, tak, tak, także w Warszawie, bo w stolicy jest najciemniej, założyły specjalnie czasopisma rzekomo naukowe, by w nich publikować teksty słowackich akademików, a ci odwdzięczą się swoją docenturą. Handel tytułami kwitnie w najlepsze od lat a MNiSW sprawę bagatelizuje.

Jak pisze Jozef Hvorecký - paradoksalnie, oszukiwanie standardów wydawniczych i stosowanie tej praktyki pomaga w spełnieniu warunków także w niektórych programach grantowych , które są finansowane z środków publicznych, a które zobowiązują na Słowacji naukowców publikowanie i upowszechnianie rzekomo uzyskanych wyników badań z tych środków finansowych.

Niedowiarkom cytuję dalej:

A nakoniec debatu okoreňujú pikantnosti typu, že v zozname profesorských publikácií sa „tam a tam“ objavuje aj novinová „publicistika“. Keďže sa to ťažko dokazuje, nedá sa presne povedať, nakoľko sa titulom profesor a docent pýšia skutočné kapacity aj menej kvalitní akademici.

Pikanterii w debacie na temat tego mechanizmu dodaje fakt, że w wykazie profesorskich publikacji u "tego i owego" pojawia się "publicystyka" prasowa. Skoro tak, to trudno jest o dokładne stwierdzenie, ile tytułów profesora i docenta w tak dużej liczbie uzyskali kiepscy akademicy.

Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze jedna kwestia. Na Słowacji nikt nie weryfikuje rozpraw "naukowych" pod kątem plagiatu. Tam prawo w ogóle tym się nie interesuje, dlatego polscy plagiatorzy czują się u południowych sąsiadów jak ryby w wodzie. Powoli pojawiają się pierwsze próby instalowania programów antyplagiatowych, ale dla prac dyplomowych ... studentów. Tym, bardziej nikogo tam nie interesuje wykorzystywanie tych samych, własnych tekstów do dwóch różnych procedur awansowych (autoplagiat). Naukowcy nie będą wić na siebie bata? Najlepszy dowód, że dziekan Wydziału Pedagogicznego jednego ze słowackich uniwersytetów dużą część swojego doktoratu wkleił do habilitacji. Doktoratu bronił w jednej uczelni, a habilitował się w innej. Recenzenci nie dostrzegli czy nie chcieli? Nie musieli.