23 marca 2013

Minister anty-edukacji powinna powrócić do przedszkola

Mieliśmy już wielu aroganckich, niekompetentnych ministrów edukacji narodowej, którzy szkodzili tak polskiej oświacie, jak i procesom demokratyzacyjnym w systemie szkolnym. Nie dziwi mnie zatem kontynuacja niszczenia, destrukcji naszej edukacji przez polityków, którzy koniecznie chcą zasłużyć się swoim partyjnym protektorom, nie zważając już nawet na to, co i jak czynią, w tym o czym mówią i jakimi posługują się argumentami. To żałosne, że po prawie 24 latach transformacji społeczno-politycznej resort edukacji trwa w wypracowanych w okresie totalitarnym socjotechnicznych mechanizmach sprawowania władzy w oświacie, nad oświatą i pośrednio nad społeczeństwem polskim, niszcząc bezwzględnie dorobek i osiągnięcia minionych pokoleń oraz nowej generacji nauczycieli i pedagogów.

Kolejne wypowiedzi pani ministry Krystyny Szumilas, które dotyczą "uzasadniania" decyzji o obniżeniu wieku obowiązku szkolnego, w cywilizowanym państwie demokratycznym wywołałyby nie tylko natychmiastowy skutek dymisji, ale i społecznego protestu. Ilu mamy w kraju nauczycieli edukacji przedszkolnej, jaki jest jej rzeczywisty dorobek i wkład w alfabetyzację młodych pokoleń Polaków, skoro można nieodpowiedzialną wypowiedzią własną i zobowiązanych mianowaniem na umowę o dzieło (ze środków UE) ekspertów, przekreślić to i publicznie zdezawuować? Jak można z taką butą i ignorancją stwierdzić, że:

Badania wykazują, że 6 lat to optymalny moment na objęcie dziecka regularną edukacją szkolną, a uczniowie, którzy poszli do szkoły jako 6-latki uzyskują w testach takie same, a czasem nawet lepsze wyniki, niż ich 7-letni koledzy

Jak można tak bezkrytycznie powoływać się na badania naukowe, które nie dotyczą progu przejścia z przedszkola do szkoły? Czy pani ministra uważa, że Polacy są tak głupi, tak niewykształceni, że można im "wmówić" coś, co nie znajduje żadnych podstaw naukowych? Gdzie są te genialne wyniki badań, w świetle których "regularna edukacja szkolna" musi zacząć się w wieku 6 lat? Kto opublikował wyniki takich badań i gdzie? Autor! Autor! Autor! - chciałoby się zawołać? Nie znam takich badań ani prof. Anny Brzezińskiej, ani prof. Krzysztofa Konarzewskiego, ani innych polskich profesorów mających jakikolwiek związek z pedagogiką wczesnoszkolną, bo wyżej wymienieni są na jej obrzeżach, pograniczu, zajmując się znacznie poważniejszymi zagadnieniami niż uzasadnianie wygodnych dla polityków tez. Niech ministerstwo edukacji opublikuje taki raport i poda jego autorów, a przede wszystkim niech ujawni metodologię badań!!!

Znajdziemy tę "naukę" na stronie MEN. Zwróćcie uwagę na jej treść:

Zmiana nauczyciela czy miejsca nauczania ma negatywny wpływ na osiągniecia dziecka w szkole. Problematykę tę podejmuje literatura naukowa, odwołując się do wyników badań osiągnięć uczniów. Przykładowo, J. Reid w pracy „Teacher Turnover Impact on 1st-8th Grade Student Academic Achievement: A Correlational Study" (2010) pokazuje negatywny wpływ zmiany nauczyciela na osiągnięcia matematyczne. Znani badacze amerykańscy - Matthew Ronfeldt, Hamilton Lankford oraz Susanna Loeb opublikowali też niedawno kolejne wyniki ciekawych badań opierających się na analizie bardzo dużej próby uczniów (850 tys.). Ich analizy pokazują znaczny negatywny wpływ zmiany nauczycieli na osiągnięcia w języku angielskim i matematyce, szczególnie niekorzystny dla słabszych uczniów („How Teacher Turnover Harms Student Achievement", American Educational Research Journal, Feb 2013, str. 4-36). Podobny pogląd prezentowany jest w raportach z prac międzynarodowych zespołów ekspertów OECD i Eurydice, np. „Early Childhood Education and Care in Europe: Tackling Social and Cultural Inequalities" (Eurydice, 2009). Również polskie badania wskazują na trudności uczniów związane ze zmianą nauczyciela czy miejsca nauczania (R. Strzelecka, 2001).


Po pierwsze badania amerykańskie nie mają nic wspólnego z sytuacją edukacyjną polskich dzieci!!! a już absolutnie nie można per analogiam traktowć ich wyników (gdzie one są???) poważnie jako kluczowych dla naszej sytuacji. Po drugie, jest tu w ostatnim zdaniu mowa o jakichś badaniach R. Strzeleckiej. A jakie są wyniki tych badań? Czego one w istocie dotyczyły i jaka jest ich metodologia? Czy pani ministra uważa, że można na podstawie tak niepoważnej informacji traktować z powagą jej zapewnienia? Jak długo jeszcze będą Polacy mamieni banałami, potocznością afirmowaną z pozycji władzy?

Zgadzam się, że: (...) zmiana nauczyciela w cyklu kształcenia jest niekorzystna dla uczniowskich osiągnięć. Zmiana jest tym dotkliwsza, im uczniowie są młodsi, ponieważ dzieci w okresie edukacji początkowej potrzebują więcej czasu na zaadaptowanie się do nowej osoby, w tym nawet do jej swoistej fonetyki. Ten banalny wniosek dotyczy sytuacji uczenia się przez dziecko w szkole, kiedy to w trakcie roku szkolnego następuje zmiana nauczyciela. Nie ma to jednak nic wspólnego z przejściem dziecka siedmioletniego do szkoły, bo przecież im później do niej pójdzie, tym jest bardziej odporne na zmiany nauczycieli. A zatem, gdyby potraktować powyższy wniosek poważnie, to powinien on służyć do udowodnienia tezy, że w im młodszym wieku dziecko idzie do szkoły, tym gorzej zniesie zmianę nauczyciela. Tak absurdalną tezą można przekonywać analfabetów.

Odwoływanie się do tego, na co zwracał uwagę prof. Krzysztof Konarzewski, kiedy omawiał wyniki badania PIRLS i TIMSS, podkreślając, że zmiana nauczyciela w okresie wczesnej nauki w polskiej szkole jest jedną z przyczyn przeciętnych osiągnięć polskich dziesięciolatków jest żałosne, bo te badania nie mają nic wspólnego z sytuacją polskich sześciolatków i ich edukacją w przedszkolach. Jeszcze tego w MEN nie zrozumiano?


Niech ministra K. Szumilas z armią swoich "doradców" nie dezawuuje pracy polskich pedagogów przedszkolnych, tysięcy nauczycielek, które doskonale wiedzą i potrafią edukować dzieci niezależnie od tego, czy mają lat 3, 4, 5, 6 czy 7. Proszę nie wmawiać społeczeństwu, że optymalny moment na objęcie dziecka regularną edukacją szkolną przypada na 6 rok życia, bo... tak jest w wielu krajach Unii Europejskiej, jak usiłują nas przekonać w kolejnym, demagogicznie skonstruowanym spotem reklamowym jego twórcy i wykonawcy(zob. strona MEN). To jest sprzeczne z współczesną wiedzą naukową z zakresu psychologii rozwojowej dziecka i pedagogiki wczesnoszkolnej.

Po pierwsze, 6 rok życia nie jest wiekiem optymalnym na objęcie dziecka regularną edukacją, bo ten zaczyna się w sposób naturalny już po przyjściu dziecka na świat. Od tego momentu każdy dzień, każde intencjonalne działanie rodzica czy opiekuna dziecka, bycie z nim i wspieranie jego rozwoju mają kluczowy, edukacyjny charakter dla jego dalszego życia, w tym także szkolnych sukcesów. Tak więc regularna edukacja zaczyna się w środowisku domowym czy zastępczym dla każdego dziecka i ma charakter amatorski, intuicyjny, ale w wielu środowiskach domowych także profesjonalny.

Po drugie, regularna edukacja rozumiana jako ta, którą organizują jedynie profesjonaliści, zaczyna się w placówkach opiekuńczych, jakimi są żłobki. To tu dzieci uczone są mówienia, ekspresji emocjonalnej, kultury fizycznej, rozwijają swoje umiejętności życia społecznego w obcej grupie, itd.

Po trzecie, to już kilkadziesiąt lat temu stwierdziła lekarz-pedagog Maria Montessori, że optymalna faza rozwijania określonej sprawności, doświadczania, otwartości na poznanie, odczuwanie, przeżywanie, wielozmysłowego postrzegania świata, w tym także siebie, pojawia się u każdego dziecka z osobna w innym momencie jego życia, jego codzienności. Nie ma zatem ani jednego wieku, ani jednego typu instytucji, których wpływ można byłoby określić z taką pewnością, jaką usiłuje się przekazać polskiemu społeczeństwu.

Niech pani ministra K. Szumilas przyjmie do wiadomości, że od XIX w. kształci się, edukuje w przedszkolach dzieci, obejmując je regularną edukacją, bez względu na to, kiedy trafiały do tych placówek i jak długo w nich przebywały. Instytucjonalna edukacja - jak wykazują to badania naukowe socjologów oświaty - np. Zbigniewa Kwiecińskiego, jest tylko jednym z wielu czynników, którym dzieci zawdzięczają swoje sukcesy. Najważniejszym jednak jest kapitał kulturowy ich domowego środowiska. Czy zaczną zatem edukację szkolną w wieku czterech, pięciu, sześciu czy siedmiu lat nie ma znaczenia, podobnie jak to, czy zaczną swoją edukację przedszkolną w wieku dwóch, trzech, czterech, pięciu czy sześciu lat. To nie granica wieku wyznacza efektywność edukacji lub pojawiające się w niej bariery, ale to, kto i w jaki sposób tę edukację animuje, realizuje i doskonali jej jakość.


Jak można tak mówić o nauczycielach przedszkoli? Jak można podważać ich pracę, sens ich wyjątkowego zaangażowania i troski o nasze dzieci, twierdząc publicznie i apelując:

- Chodzi o to, by dzieci przechodząc z przedszkola do szkoły nie szły do obcego świata tylko do miejsca, które już dobrze znają i lubią - podkreślała. - Pamiętajmy, jak ważne jest nastawienie dziecka. Jeśli będziemy je straszyć szkołą, to nie da się później tego strachu wytrzeć gumką


Do ogłoszenia pseudoreformy przez Katarzynę Hall jakoś nikt nie podważał wartości edukacji przedszkolnej. Nie czynił tego, bo tradycje polskiej pedagogiki przedszkolnej są znane w świecie, a o efektach pracy nauczycielek przedszkoli najlepiej świadczył wysoki odsetek dzieci z dojrzałością szkolną, jaką osiągały w wieku 7 lat. Czyżby pani ministra chciała nam wmówić, że przez te kilkadziesiąt lat wychowankowie przedszkoli byli niedouczeni, niewychowani, niedojrzali do regularnej, szkolnej edukacji?

Nie oszukujmy się. Nie o optymalny wiek i troskę o dzieci tu chodzi. To dramatyczna, rozpaczliwa próba rozliczenia środków pieniężnych Unii Europejskiej, które zostały zapisane kilka lat temu w programie rządu PO i PSL, a które były wydatkowane na wprowadzenie tej pseudozmiany nie dla dobra dzieci, tylko dla dobra przyszłych emerytów i płatników ZUS-u. Im wcześniej się nimi staną, tym lepiej dla władzy, bo i budżet państwa na tym zyska, a że traci na tym rzeczywista jakość regularnej edukacji, która mogła i może być kontynuowana w przedszkolach, to polityków nie obchodzi. Czy rzeczywiście wierzycie państwo, że partyjnych funkcjonariuszy obchodzą losy polskich dzieci? To do tej pory przymykali oczy na ich zdaniem "denną edukację przedszkolną", którą wreszcie zrekompensują szkoły, jak przyjmą do siebie sześciolatków?


Jak można tak niekompetentnie twierdzić, jak czyni to ministra K. Szumilas ?

- Wyobraźcie sobie Państwo, że uczycie się przez rok matematyki a potem zmienia się nauczyciel. Nie znacie jego metod, z trudem się do nich przyzwyczajacie. Tak samo czuje się dziecko, które po roku nauki pisania w zerówce musi się przestawić na metody innego nauczyciela. Naukowcy od dawna zwracają uwagę, że właśnie to może być przyczyną późniejszych niepowodzeń szkolnych. Jako odpowiedzialny nauczyciel i polityk nie mogłam tego zignorować.

Wstyd i żenada! Niech pani ministra przedstawi nam z imienia i nazwiska tych wybitnych naukowców, którzy tak twierdzą, a ona powtarza ten nienaukowy bełkot!

Może sięgnie pani ministra po książki pani prof. Edyty Gruszczyk-Kolczyńskiej z Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie i przekona się, jak można kształcić matematycznie dzieci dwu, trzy, cztero-, pięcio- czy sześcioletnie w przedszkolach!!! Gwarantuję, a nie muszę kłaść na szalę swojej funkcji i stanowiska z takim lękiem, jak czyni to pani ministra, że wyedukowane w przedszkolach dzieci na programach i metodach pani profesor nie tylko, że nie będą miały niepowodzeń szkolnych, ale wreszcie zostaną docenione i rozpoznane w toku edukacji szkolnej jako posiadające odpowiedni potencjał intelektualny w tym zakresie. Może przestanie pani ministra odwiedzać przedszkola, by głaskać dzieci po główkach, filmować się z nimi. Warto pójść do przedszkola i czegoś się w nim nauczyć. Na to nigdy nie jest za późno.




Nie mam złudzeń. Karawana polskiej polityki oświatowej i tak jedzie dalej...