W ciągu roku akademickiego nie ma czasu na
lektury książek, które nie są związane z bieżącą aktywnością naukowo-badawczą i
dydaktyczną. Jedenaście lat temu pożegnałem w blogu profesor pedagogiki
Uniwersytetu Warszawskiego Hannę
Świdę-Ziembę, ale dopiero kilka lat później ukazała się biograficzna
książka pt. "Uchwycić życie. Wspomnienia, dzienniki i listy
1930-1989", którą przygotował do druku i opracował redakcyjnie dr Dominik
Czapigo (Warszawa, 2018). Jej wydanie było możliwe dzięki sfinansowanemu przez
MNiSW projektowi badawczemu "Narodowego Programu Humanistyki", którym
kierował politolog prof. Andrzej Friszke.
Głównym
źródłem wiedzy o jej życiu i działalności okazały się rękopisy dzienników
uczonej, zapiski, notatki, nagrania wywiadów i materiały archiwalne (np. listy
do rodziców). Biografia Hanny Świdy-Ziemby jest wartościowa naukowo ze względu na wybitność uczonej, której rozprawy naukowe mają walor
społeczno-historyczny, a zarazem ponadczasowy. Niewątpliwie będą one służyć kolejnym pokoleniom
badaczy socjalizacji młodzieży, jej uwarunkowań, przejawów i
następstw.
Jest
to zarazem autoetnografia badaczki społęcznej oraz zapisana historia losów polskiej rodziny i warunków życia, która musiała opuścić w 1945 roku rodzinne Wilno. To także czas bolesnych doświadczeń dwóch
totalitaryzmów i odzyskania suwerenności państwowej po 1989 roku, do czego w pewnej
mierze ona sama się przyczyniła reprezentując opozycję w
czasie obrad "Okrągłego Stołu".
W
1945 roku zamieszkała w Łodzi, gdzie uczęszczała do ówczesnego IV
Państwowego Liceum Żeńskiego im. Emilii Sczanieckiej. Zajrzałem na web-stronę
tego Liceum, ale nie ma na niej wzmianki o wybitnych uczniach, a więc i o H.
Świdzie-Ziembie, która poświęciła w swoim dzienniku wiele stron na wspomnienia
z życia swojej klasy.
W czwartej klasie musiała przenieść się do Wrocławia, gdyż
jej ojciec tam otrzymał posadę na uczelni jako doktor prawa. (...) kocham
Łódź, tę starość, przeciekający dach, żeńską Sczaniecką, nie chcę do obcej,
koedukacyjnej szkoły" - odnotowała w swoim dzienniku. Wróciła
jednak do Łodzi wybierając po maturze studia na socjologii. W jej grupie
był Janek Lityński i Antonina Kłoskowska. Promotorem jej pracy magisterskiej
został Jan Szczepański. Seminaria i wykłady prowadzili wówczas m.in. Stanisław
i Maria Ossowscy, Tadeusz i Janina Kotarbińscy i Józef Chałasiński.
Opis
uniwersyteckich studiów w czasach stalinizmu jest niezwykle realistyczny,
oddając klimat i procedury obowiązującej indoktrynacji i upolitycznienie
procesu kształcenia. Z narastaniem stalinizmu narastał też lęk. O
socjologii podobnie jak o cybernetyce, pisano jako o nauce burżuazyjnej,
imperialistycznej, o psychologii i filozofii - jako idealistycznej. W związku z
tym cały czas byliśmy zagrożeni likwidacją, nie mieliśmy pewności, czy nie
przyjdzie prikaz z góry i czy w ogóle dostaniemy dyplomy (s.155-156). Po
dwóch latach zlikwidowano socjologię zastępując ją kierunkiem nauki
społeczne. Jakaś analogia do 2018 roku?
W
czasie studiów musiała jednak zdać egzamin z pedagogiki (...) u raczej
mało inteligentnego, za to mocno osadzonego partyjnie profesora Wiktora
Szczerby. Trzeba się było przygotować z podręcznika sowieckiego Kairowa,
którego ja sobie zupełnie nie umiałam przyswoić, bo były tam takie sloganowe
bzdury, jak na przykład: jest tyle i tyle republik, wszystkie są równe, ale
rosyjska jest najważniejsza (s.157).
Przypomniało
mi to wspomnienie prof. Czesława Kupisiewicza, który na moje pytanie o
stalinowskie czasy na uniwersytetach potwierdził, że rzeczywiście o tym
profesorze powiadano, że jest "szczerbą w polskiej pedagogice".
Doskonale pamięta, jak wyrzucono z Katedry Pedagogiki UŁ profesora Sergiusza Hessena
"za ... idealizm".
Wprawdzie
H. Świda-Ziemba ukończyła studia socjologiczne, ale swoją działalność naukową
związała z pedagogiką. W dzienniku zapisała: To, co pozostało ze mnie
jako socjologa, to robienie notatek z "życia codziennego"
systemu (s.217).
Najpierw
została nauczycielką statystyki we wrocławskim technikum statystycznym, z
którego musiała odejść za antysocjalistyczną postawę. Polubiła pracę z
młodzieżą, ale nie z radą pedagogiczną i dyrektorką szkoły.
W
swoim dzienniku odnotowała: Ci, co przechodzili na stalinizm,
przyjmowali z łatwością terror jako koszty rewolucji. Gdy mówią dziś, że o
terrorze nie wiedzieli - zakłamują, może w dobrej wierze, swoją przeszłość.
(...) Gwałt był widoczny, ale nie był traktowany jak zło. Nie mógł stać się
sygnałem ostrzegawczym. Myślę, że o zaangażowaniu się w stalinizm decydowała
bardzo duża chęć działania, i - po traumatycznych doświadczeniach wojennych -
szalona chęć sukcesu i wzięcia udziału w czymś zbiorowym. A tu oferowano pozór
walki i od razu sukces (s.160).
Wyjechała
do Warszawy, gdzie przez dwa lata uczyła w Technikum Finansowym i Technikum Handlowym.
W 1954 roku udała się do Instytutu Pedagogiki UW, w którym pracował W.
Szczerba, by ten rekomendował ją na stanowisko asystenckie dziekanowi Wydziału
Pedagogicznego profesorowi pedagogiki - Bogdanowi Suchodolskiemu. Tak też się
stało.
Niezależnie
od pracy na uczelni zatrudniła się w latach 1957-1959 w Liceum Ogólnokształcącym
w Aninie, gdzie prowadziła badania do swojej pracy doktorskiej. Tę zaś
przygotowała i obroniła pod kierunkiem B. Suchodolskiego. Temat prac
doktorskiej brzmiał: Problemy i dążenia młodzieży współczesnej. Tej
grupie społecznej poświęciła całą swoją drogę rozwoju i awansu naukowego.
Pedagodzy
resocjalizacyjni uwzględniają w ewolucji ich subdyscypliny pedagogicznej
eksperyment pedagogiczny, jaki przeprowadziła Hanna Świda-Ziemba w Zakładzie
Karnym dla Młodocianych Mężczyzn w Szczypiornie koło Kalisza, a wyniki z jego
przebiegu i efektów opublikowała w książce "Młodociani przestępcy w
więzieniu" (Warszawa 1961).
Jako
jedna z nielicznych wówczas doktorów nauk humanistycznych w zakresie pedagogiki
przełamała granice nauk, poświęcając swoje kolejne studia i badania naukowe
kluczowej dla pedagogiki ogólnej problematyce relacji między psychologią
osobowości a metodologią badań pedagogicznych. W 1970 roku wydała
znakomitą monografię habilitacyjną pt. "Osobowość jako problem
pedagogiki".
Niniejsze
wspomnienia są interesującym źródłem wiedzy o uwikłaniach filozofii,
socjologii, pedagogiki i psychologii w antykapitalistyczną transformację
ustrojową, ale także o panującej atmosferze terroru i etycznej destrukcji w
okresie PRL w Uniwersytecie Łódzkim i Uniwersytecie Warszawskim. Opisuje
postawy sfrustrowanych adiunktów, także takich, co to (...) łażą po
Instytucie, tracąc czas na oskarżycielskie utyskiwanie i plotki, zamiast
"usiąść na dupie" i pisać... (s.299), o niszczących ich
profesorów i ministerialnych urzędasach, o walce o pieniądze na badania i personalnych
rozgrywkach, o rozwijającej się opozycji wśród członków
"Solidarności" i o dramaturgii obrad "Okrągłego Stołu"
(koterie, manipulacje, walka o pozycję).
Jakże zasadna jest jej refleksja w jednym z tekstów z 1991 roku, w którym skonstatowała: (...) ruch "Solidarności" w okresie swego
legalnego działania przez 16 miesięcy, a jeszcze silniej w okresie
funkcjonowania w świadomości społecznej w stanie wojennym, utwierdził pewne
cechy mentalności totalitarnej w ten sposób, że dziś utrudnia nam ona przemianę
w normalne społeczeństwo demokratyczne, to znaczy takie, jakie istnieje w
idealizowanej przez nas, a przecież zgoła nieidealnej Europie. Dlaczego coś
takiego nastąpiło?
Właśnie
dlatego, że "Solidarność" w okresie 1980-81 i w okresie stanu
wojennego nie zmierzała, mimo przełomu, jaki dokonał się w świadomości
społecznej, bezpośrednio do zmiany systemu. Nie zmierzała, ponieważ nie mogła
podjąć takich działań w obliczu siły systemu. Działała więc wewnątrz systemu
totalitarnego, była jego elementem i funkcjonowała w takich ramach, jakie
stwarzał dla niej system (s.342).
Może warto wyciągać z tego wnioski?