13 marca 2023

Po czyjej jesteś stronie?

 


To banalne pytanie pojawia się najczęściej w sytuacjach konfliktu interesów. Ktoś musi je komuś postawić, żeby wiedzieć, o co toczy się gra. Życie zaś jest nieustanną grą, która jako żywo przypomina „dylemat więźnia”.  

    Można spojrzeć na typ wzajemnych relacji między dyrektorem szkoły a nauczycielem o wysokim poczuciu i potrzebie własnej autonomii jak na pewien rodzaj konfliktu o władzę, o to, kto jest ważniejszy, silniejszy, kto ma rację, jaki jest zakres wolności każdego z nich. W takiej sytuacji obie strony zapominają lub nie biorą pod uwagę strat, jakie się pojawią w ich otoczeniu, a więc w tym przypadku po stronie uczniów. 

Kiedy, na domiar złego, obie strony nie porozumiewają się ze sobą, zaczynają podejmować decyzje, które stają się przysłowiowymi „strzałami zza węgła”. Postrzeganie i ocenianie drugiej strony wyznacza wrogość, jaką wobec niego odczuwają. Zanika gotowość do empatii, brania pod uwagę racji drugiej strony, do kierowania się we wzajemnych relacjach  zasadami moralnymi i gotowość do współczucia. 

Wzajemna i nasilająca się z każdym incydentem antagonizacja stosunków sprawia, że już żadna ze stron nie chce poznawać i rozumieć racji tej przeciwnej, bo ona jej po prostu posiadać nie może. Obie strony zaistniałego między nimi konfliktu albo się nie rozumieją, albo rozumiejąc się, nie są w stanie lub nie chcą uwzględnić w swoich działaniach wzajemnych potrzeb i interesów.

Ktoś musi przegrać, żeby ten drugi mógł wygrać. Psychologowie pytają, jak to się dzieje, że ludzie, którzy dzięki współpracy ze sobą mogliby wzajemnie zyskiwać, wolą razem tracić? Skąd bierze się to nagłe załamanie we wzajemnych relacjach? Czy ktoś w ogóle zastanawia się nad tym, jak taka sytuacja sporu o dominację (moje jest ważniejsze – lepsze - niż twoje) rzutuje na osoby trzecie? 

Czy kogokolwiek obchodzą w takich konfliktach dzieci? Jaki wgląd w toczący się spór mają wszystkie strony? Czyż w takich sytuacjach nie potwierdza się powiedzenie, że dzieci i ryby głosu nie mają, co wolno wojewodzie, to nie tobie … . 

Kiedy dyrektor szkoły zawierał umowę o (współ-)pracy z nauczycielem, coś jemu obiecywał, a może i nawet wzajemnie sobie coś obiecywali. Po jakimś  czasie okazało się, że mają do siebie pretensje, poczucie zawodu, niespełnienia. Dyrektor szkoły, jeśli jest jej właścicielem, jest za nią odpowiedzialny, musi w niej zostać, jak kapitan na tonącym okręcie. 

Nauczyciel, rzecz jasna, w każdej niemalże chwili może odejść, „wyskoczyć za burtę”, by „ratować siebie” (przed złym kapitanem lub niewłaściwymi warunkami na statku). Gra na wzajemne zniszczenie zaczyna się wówczas, kiedy każda ze stron podejmuje działania na rzecz zdrady tej drugiej, choć w istocie także tej trzeciej. Żadna z nich już nie zastanawia się nad tym, że tak, jak w rozpadającym się małżeństwie, rozwód niechybnie prowadzi do strat po stronie dziecka, a więc strony najsłabszej. 

Kiedy zatem nauczyciel postanawia opuścić szkołę, tak naprawdę opuszcza swoich uczniów. Kiedy dyrektor szkoły zdradza swojego nauczyciela, także w jakimś sensie opuszcza swoich podopiecznych, bowiem w jakimś zakresie przyczynił się też do tego, że nauczyciel odchodzi ze szkoły. Co gorsza, obie strony są zadowolone z  osobistej korzyści. To, co czują, myślą i przeżywają dzieci nikogo już tu nie obchodzi, bo one są tu tylko środkiem do realizacji osobistych celów osób wydawałoby się – dorosłych, odpowiedzialnych.    

W świetle teorii gier okazuje się, że samolubny wybór zdrady jest zawsze bardziej nagradzany niż współpraca – niezależnie od tego, co zrobi druga strona - ale jeżeli obaj zdradzą, obaj wyjdą na tym gorzej, niż gdyby ze sobą współpracowali. Dylemat więźnia polega więc na tym, czy zdradzić, czy też współpracować z drugą osobą. 

Szkoły są poniekąd jak więzienia, niezależnie od tego, że nie  we wszystkich jest monitoring, strażnicy, kraty w oknach. Tu nauczyciele są skazani na dyrektora, dyrektor na nauczycieli, a na nich wszystkich uczniowie i ich rodzice. Konflikt między dyrektorem a nauczycielem czy nauczycielem a dyrektorem szkoły  daje impuls zapalny do walki,  która będzie się tak długo toczyć, aż któraś ze stron się nie podda, nie wykrwawi, nie odstąpi, czy nie zejdzie z pola walki.  

Cechą charakterystyczną dla prowadzonej walki przez każdą ze stron konfliktu jest zniszczenie tej drugiej. Zaczyna się zabieganie o sojuszników – innych nauczycieli czy przedstawicieli nadzoru pedagogicznego oraz uczniów lub ich rodziców. Dochodzą w tym procesie emocje, poczucie krzywdy, niesprawiedliwości, które dodają sił i wiary w zwycięstwo własne lub w porażkę tej drugiej strony. 

„Ja ci pokażę” - zdają się powiadać zwolennicy ostrej konfrontacji. „Obyś sobie skręcił nogę”, oby ci się nie wiodło beze mnie. Każda ze stron zaczyna coraz silniej wierzyć w słuszność swojej postawy. Pojawia się tendencja do autogloryfikacji własnej sytuacji w tym sporze i totalnej destrukcji tej drugiej. Strona przeciwna staje się wcieleniem zła. 

Jeśli ktoś z otoczenia wyraża odmienne na ten temat zdanie, a zarazem jest blisko jednej ze stron sporu okazuje się,  że stara się ich unikać lub unikać rozmów na tematy, które mogą ich dzielić. Zaczyna się wypalanie przestrzeni edukacyjnej. Niektórzy tego nie wytrzymują i jako świadkowie sporu przyjmują postawę ucieczkową (w chorobę, inne obowiązki itp.).  

Mają pretensje o to, że obserwujące to pole walki dzieci nie rozumieją tego, dopytują się o powody nagłej zmiany sytuacji, a przecież szkoła miała być dla nich. Gdyby nie dzieci, które są w wieku obowiązku szkolnego, nie byłoby szkół, a nauczyciele i dyrektorzy nie mieliby miejsc pracy. Dorośli realizują swoje interesy tak naprawdę nie tylko na koszt rodziców ich uczniów, ale i kosztem dzieci i ich rodziców. Po czyjej są zatem stronie?