Zamieszczono w sieci kilkunastostronicowy RAPORT
Z BADAŃ “System edukacji oczami środowiska szkolnego". Uważam,
że nauczyciele po to mieli w czasie studiów zajęcia z metodologii badań
pedagogicznych czy z jej subwiedzy w zakresie diagnostyki edukacyjnej, by sami,
dla swoich potrzeb i rozpoznania środowiska własnej profesji mogli mieć
wiedzę o tym, jak jest, by w porównaniu z tym, jak być powinno, podejmowali
właściwe decyzje i działania dydaktyczne.
Materiał Zofii
Matyldy Czerwińskiej, który tu przywołuję, jest jednak zaprzeczeniem nie
tylko podstawowej wiedzy, kompetencji, ale wprost kompromituje autorkę i jej
środowisko pedagogicznej aktywności. Podpisali się pod nim także socjologowie
- Adam Turbiarz i Michał Wiśniewski jako konsultanci
"badań".
Trzeba
nie zdawać sobie sprawy z tego, jak duże szkody wyrządza się
publikacjami, które powstają w oparciu o błędnie skonstruowane narzędzie
diagnostyczne, niekompetentną procedurę diagnostyczną, natomiast swoim tytułem
i wyprowadzonymi z artefaktów wnioskami sugerują powagę i profesjonalizm
badaczy. Wielokrotnie o tym piszę, przywołuję patologiczne przykłady, co nie podoba się promotorom takich kompromitujących publikacji z
pedagogiki społecznej.
To,
co otrzymaliśmy w przywołanej dzisiaj "publikacji", nie jest
raportem z badań, tylko zbiorem danych uzyskanych w drodze internetowej
sondy opinii uczniów (tu określanych jako "osoby uczniów") ,
nauczycieli ("osoby nauczycielskie") i rodziców, opiekunów
("osoby opiekuńcze"). Stylistyka i terminologia są tu wysoce
osobliwe. Cytuję:
Przeprowadzono
dwuetapowe badanie ankietowe opinii całego środowiska związanego z oświatą
polską. Dokonuje on analizy istotnych zagadnień edukacyjnych w debacie
publicznej.
Nie przeprowadzono sondażu "całego środowiska", skoro - cytuję: W badaniu wzięły udział 322 osoby. W tym 133 osób nauczycielskich (41,3%), 153 osób uczniowskich (47,5%), 36 osób opiekuńczych (rodziców, opiekunów, itp.) (11,2%).
Kiedy autorka podaje dane o swoich respondentach, wprowadza
następujące dane o osobach uczniowskich: 114 (74,5%) osoby to kobiety,
34 (22,2%) to mężczyźni, 5 (3,5%) to osoby niebinarne. Natomiast
wśród osób nauczycielskich: 119 (89,5%) to kobiety, 13 (9,8%) to
mężczyźni, 1 (0,8%) osoby niebinarne.
Nie wiemy, kim jest ten "on", który ponoć dokonał analizy istotnych zagadnień edukacyjnych w debacie publicznej, bo w rzekomym raporcie nie ma o tym mowy. Nie ma w nim mowy o tym, co wynika z jakiejś analizy wspomnianej debaty. Autorka chciała uzyskać odpowiedź na pytanie: Jakie są wady systemu edukacji obowiązującego w Polsce oraz jakie oczekiwania wobec niego mają respondenci?
Autorka nie zamieszcza swojej "ankietki", ale z przytaczanych danych domyślamy się, że była to pięciostopniowa skala postaw wobec przedłożonych respondentom zdań. Konstrukcja jest potoczna, intuicyjna, bez zrozumienia nieprawidłowo sformułowanych kategorii, typu:
Jak oceniasz ilość nauki a jakość
zdobytej wiedzy;... ilość nauki a przygotowanie do egzaminów; ... naukę
w szkole, treści przekazywane przez nauczycieli, przygotowanie do sprawdzianu,
opanowanie wiedzy (stricte przez szkołę) itd.
Badania
internetowe powinny rządzić się poprawną metodologią. Tej w powyższym materiale
nie znajdziemy. Co gorsza, zaczyna upowszechniać się w sieci przekonanie różnych
analfabetów diagnostycznych, że o cokolwiek by kogoś nie zapytali,
to mogą na tej podstawie określić swój zbiór danych mianem "raportu z
badań". Nic dziwnego, że spada poziom wiarygodności wszelkich badań w
naukach społecznych, skoro zaczynają przeważać tego typu buble.
Jak
podkreślają boldem autorzy: Publikacja dystrybuowana
bezpłatnie. Już się martwię, co to będzie, jak studenci sięgną
po nią, by przywołać stan wiedzy na powyższy temat na podstawie także
niniejszego pseudoraportu. Powinniśmy zacząć seminaria od tego, by kształceni
nauczyciele, socjolodzy i pedagodzy rozpoznawali "kicz", diagnostyczną
patologię.
Dziwię
się, że tak kompromitujący bubel upowszechnia GAZETA
WYBORCZA. To także świadczy o niskim poziomie kompetencji dziennikarskich Agaty
Szczygielskiej-Jakubowskiej. Trzeba jednak umieć odróżniać jakość od
bylejakości, a nie wciskać czytelnikom kit diagnostyczny.
Nauczyciele
akademiccy mają zatem konieczność nie tylko wprowadzania akademickiej
młodzieży do świata nauki, ale muszą zarazem uświadamiać jej, jak wiele jest w
sieci publikacji, które powinny znaleźć się w koszu na śmieci. Jeśli zatem na
tym polega "wolna edukacja", że jest ona wolna od kompetencji i
rzetelności, to już obawiam się, czego nauczą się w jej środowisku dzieci i
młodzież.
Kto
chce, kto nie wierzy, niech sięgnie do tej darmowej publikacji. Jej autorzy
powinni zapłacić odszkodowanie czytelnikom za to, że stracili czas na
pseudobadawczy raport. Więcej nie będę go cytował w tym miejscu. Liczę na uwagi
czytelników.