12 lutego 2020

Jak (nie) pozwolić utrącić doktoranta. Kazus dydaktyczny dla studiujących prawo



Niektórzy prawnicy stają się mistrzami w pseudonaukowych grach niszczenia młodych naukowców tylko dlatego, że większość członków rady wydziału (dzisiaj tworzą rady dyscyplin naukowych) o określonym światopoglądzie wykorzystuje swoje - jak ktoś to trafnie nazwał w przypadku patologii - folwarczne relacje do odrzucenia wniosku komisji doktorskiej o nadanie stopnia naukowego doktora komuś o przeciwstawnej duchowości.

Doktorant napisał bardzo dobrą dysertację, a recenzenci wystawili mu za nią pozytywne recenzje. Komisja doktorska przyjęła obronę pracy doktorskiej i rekomendowała radzie jednostki wniosek o nadanie stopnia naukowego doktora w dyscyplinie naukowej, jaką jest prawo. Wynik głosowania w komisji nie był jednogłośny, bowiem 6 profesorów było ZA, 1 – był PRZECIW, a 3 się wstrzymało. Nie ulega jednak wątpliwości, że 6 ZA w stosunku do 1 PRZECIW to mimo wszystko wyraźne poparcie dla doktoranta.

Na szczęście we wspomnianej tu jednostce (danych nie ujawniam, bo nie ma takiej potrzeby, gdyż ważne jest samo zjawisko deprawacji postaw etycznych części nauczycieli akademickich) to doktoranci są zobowiązani do nagrywania przebiegu obrony pracy doktorskiej. W mojej jednostce zadanie to powierza się jednemu z pracowników naukowych. Opisywany przeze mnie kazus nie jest zatem czyjąś opowieścią, supozycją, ale relacją opartą na zarejestrowanych na taśmie faktach w postaci wypowiedzi konkretnych członków komisji doktorskiej, a później członków rady wydziału.

Kiedy doszło do posiedzenia rady jednostki mającej uprawnienie do podjęcia uchwały o nadanie stopnia naukowego doktora, wynik głosowania totalnie zaskoczył doktoranta, który - rzecz jasna - w niej nie uczestniczył.
Oto profesorowie, doktorzy habilitowani zagłosowali: ZA - 20 osób, przeciw były 24 osoby, a wstrzymało się 13 osób. W przypadku rady wydziału głosy wstrzymujące są traktowane jako głosy odmawiające poparcia dla uchwały, tym samym łączny wynik był 20 na TAK : 37 na NIE i WSTRZYMUJĄCYCH SIĘ, a więc druzgocący!

Trzeba było dociekać w procesie odwołania doktoranta, jak to jest możliwe, że rada wydziału uległa wydawałoby się jednej osobie, która była niezadowolona z odpowiedzi doktoranta na jej pytanie? Zapewne złożyło się na to wiele czynników, a wszystkich nie poznamy.

1. Prowadzący obrady rady przygotował grunt pod negatywne głosowanie ogłaszając już na wstępie, że rada nie jest związana wynikiem głosowania komisji doktorskiej. To prawda. Nie jest. Komisja doktorska wypracowuje na podstawie obrony dysertacji opinię dla rady wydziału. Jednak to członkowie komisji w liczbie kilku-czy kilkunastu osób uczestniczą w obronie, zadają pytania, odbierają na nie odpowiedzi i nie tylko przyjmują lub odmawiają przyjęcia obrony, ale i wnioskują - jako najlepiej merytorycznie zorientowania w sprawie - o nadanie stopnia naukowego lub odmowę. W tym przypadku zdecydowanie głosowali ZA nadaniem stopnia.

Nie spodobało się to jednak jednemu z profesorów, toteż wykorzystał czas ku temu, by odpowiednio przygotować się do posiedzenia rady wydziału. Jak chce się utrącić doktoranta z powodów pozanaukowych, to wystarczy wprowadzić członków rady w błąd wysupłując z protokołu posiedzenia komisji jedynie negatywne czy polemiczne wypowiedzi członka komisji, który zadawał pytania np. o prywatną opinię w określonej, a budzącej aktualnie w kraju spór polityczny, kwestii, a nie o problemy i treści naukowe.

2. Prezentując dyskusję i przebieg obrony prowadzący obrady rady zreferował przebieg obrony selektywnie, tendencyjnie i wbrew tekstowi pracy oraz niezgodnie z treścią odpowiedzi doktoranta tak, by członkowie rady wydziału nabrali przekonania, że wniosek nie powinien uzyskać poparcia rady.

3. Władze Wydziału nie opublikowały na stronie jednostki przed obroną dwóch recenzji pozytywnych w tym przewodzie. Nie były w stanie potwierdzić fakt udostępnienia wszystkim członkom rady wydziału recenzji i protokołu z posiedzenia komisji doktorskiej. Członkowie Rady podejmowali zatem decyzję na podstawie tendencyjnego, jednostronnie negatywnego zaprezentowania kandydata do stopnia doktora przez dwóch członków komisji doktorskiej.

3. W czasie posiedzenia rady głos zabiera tylko przewodniczący - nota bene członek komisji doktorskiej (co jest niezgodne z prawem i dobrymi obyczajami w nauce) - i jeden niezadowolony politycznie jej członek. Głosowanie jest tajne. Nie ma żadnej dyskusji, a w każdym razie protokół z posiedzenia rady wydziału takowej nie zawiera.

4. Przewodniczący rady - profesor nauk prawnych - poprzestaje na wyniku pierwszego głosowania o nadanie stopnia doktora, którego negatywny wynik uznano za wystarczający.

Już z formalnego punkt widzenia - przewodniczenie i głosowanie przez profesora we własnej sprawie, błąd w udostępnieniu członkom rady recenzji i protokołu zanim przybyli na posiedzenie i przystąpili do głosowania sprawia, że uchwała powinna być zakwestionowana w Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów.

Doktorant dysponował nagraniem z wszystkich faz swojej obrony, toteż kiedy otrzymał uchwałę odmawiającą mu nadanie stopnia naukowego doktora, złożył wniosek do macierzystej rady o jej uzasadnienie oraz wyciąg z protokołu posiedzenia komisji doktorskiej i rady wydziału. Wówczas dostrzegł w protokołach niezgodność faktów i ich interpretacji przedstawianych przez jednego z profesorów (głosującego przeciw doktorantowi po obronie) oraz o niezgodność ze stanem faktycznym - o dziwo - wspierającego tę nieczystą grę przewodniczącego posiedzenia rady.

5. Zgodnie z prawem doktorant skorzystał z możliwości złożenia odwołania od negatywnej dla niego uchwały rady via ta właśnie rada. Co ciekawe, obradujący w tej sprawie członkowie rady wydziału totalnie zlekceważyli treść odwołania. Nie było żadnej dyskusji, nie padły żadne argumenty. Głosowano za odrzuceniem odwołania.

Wniosek odwoławczy trafił do Centralnej Komisji. Nie ma bowiem znaczenia - z formalnego punktu widzenia - fakt pozytywnego czy negatywnego przyjęcia przez radę wydziału uchwały w sprawie wniosku odwoławczego. Centralna Komisja musi zbadać niezależnie od dotychczasowego przebiegu przewodu wszystkie związane z nim aspekty, tak od strony proceduralnej, jak i merytorycznej.

Centralna Komisja powołała zatem superrecenzenta, a że pierwszy z nich nie poparł odwołania doktoranta, musiała powołać jeszcze jednego profesora prawa. Ten drugi także nie poparł odwołania. Obaj uznali, że rada znaczącego uniwersytetu w naszym kraju miała prawo odmówić nadania stopnia naukowego doktora i uczyniła to poprawnie.

Ba, rzeczoznawca CK w konkluzji swojej recenzji napisał: „Konkludując moje oceny przebiegu postępowania i zachowań jego uczestników w trakcie dyskusji, nie stwierdziłem istotnych naruszeń przepisów prawnych normujących to postępowanie i mających wpływ na głosowanie w sprawie nadania stopnia doktora".

ZDUMIEWAJĄCE. SZOKUJĄCE. Profesorowie prawa tak czytali dokumentację wniosku, żeby potwierdzić wynik głosowania rady wydziału, a nie stanąć po stronie PRAWDY, ETYKI, a więc także NAUKI i OSOBY, którą ewidentnie postanowiono zniszczyć z powodów pozanaukowych. Jak bowiem wynikało z treści odwołania, ów doktorant, młody człowiek, po studiach III stopnia, dał się "podpuścić" i zatrudnił w Trybunale Konstytucyjnym przed obroną dysertacji, bo tylko tam były wolne etaty.

Jakież musiało to wywołać oburzenie wśród członków rady wydziału! Jak można było dopuścić do nadania stopnia doktora osobie, która ośmieliła się podjąć pracę w "niegodnym" prawnika urzędzie?

Sekcja I Nauk Humanistycznych i Społecznych Centralnej Komisji wbrew niegodnym recenzjom negatywnym dwóch rzeczoznawców, prawników przyjęła odwołanie doktoranta i przeniosła przewód do innego uniwersytetu. Tam zaś profesorowie prawa stanęli po stronie naukowej wartości dysertacji doktorskiej i przyjętej jej obrony podejmując uchwałę o nadaniu temu doktorantowi stopnia naukowego doktora w dyscyplinie prawo. Happy End.

Nie jest to pierwsza i jedyna tego typu sprawa w środowisku akademickim. Niemalże każdego miesiąca spotykamy się z nierzetelnością lub nawet nieuczciwością niektórych naukowców. Są też sytuacje odwrotne. O tych już pisałem i nadal będę pisać, kiedy dotyczą upełnomocnienia stopniem naukowym osoby, która ewidentnie nie spełniła wymagań naukowych. Oburzanie się na fakt, że po zamknięciu przewodów czy postępowań publikuję krytyczne recenzje naukowe jest tylko dowodem na to, jak głęboko zniszczony jest etos niektórych polskich uczonych. Mogą mnie odsądzać od czci i wiary - tak ci z lewej, jak i ci z prawej strony ideologiczno-politycznej wojny w naszym kraju. Nieładnie się państwo "bawicie".


(fot. Sławomir Jachimczak)