23 marca 2016

Indeksowane na liście MNiSW czasopisma punktowane


Każdy, kto przejrzy resortowy wykaz czasopism punktowanych, zorientuje się, że w ramach własnej dyscypliny naukowej niewielka ich część, ale jednak, została wprowadzona przez KEJN w wyniku tylko i wyłącznie biurokratycznego podejścia do tego procesu. W innych kwestiach resort szkolnictwa wyższego nie jest tak liberalny i jednak żąda jakościowych dowodów, a nie tylko wypełnionych przez zainteresowanych formularzy. Ileż w nich jest fałszywych danych, tego już nikt nie weryfikował?

Kwalifikowanie przez nawet najwybitniejszych ekonomistów czy socjologów wraz z naukoznawcami zgłoszonych przez redakcje czasopism tylko i wyłącznie na podstawie wypełnionych przez nie formularzy, bez sprawdzenia ich zawartości sprawia, że w naszym kraju mamy do czynienia m.in. z listą punktowanych czasopism obrotem surowców wtórnych i marnych zarazem.

Oto jedna z warszawskich wyższych szkół prywatnych chwali się, że jej czasopismo jest indeksowane na liście czasopism punktowanych MNiSW, toteż każdy opublikowany na jego łamach tekst będzie mógł być odnotowany w jednostce oceniającej jego autora. Tyle tylko, że opublikowanie na łamach takiego periodyku tekstu jest w rzeczy samej, kiedy dojdzie do oceny jakości osiągnięć naukowych osoby przez recenzentów w ramach postępowania habilitacyjnego czy tym bardziej na tytuł naukowy profesora, osłabieniem szans na awans.

Zwracajcie państwo uwagę na to, kto jest redaktorem naczelnym takiego pisma, bo może się okazać, że jakiś docent, który w oficjalnej bazie naukowców nie wykazuje się ani jedną publikacją, ba, nie wiadomo, na jakiej podstawie posługuje się statusem docenta. Chyba, że co do centa wylicza mu się płace, bo o jego doktoracie też niczego się nie dowiemy.

Dalej, zobaczcie, kto publikuje na łamach takiego pisma? Czy nie jest ono tylko i wyłącznie "gazetką ścienną" dla pracowników tej szkółki prywatnej, której właściciel, a czasami i rektor miał czy ma poważny problem z prawem, w tym z etyką własnej pracy akademickiej? Wystarczy wrzucić do wyszukiwarki nazwisko, by przekonać się, że publikowanie własnego tekstu w piśmie obok postaci niegodnych, świadczy o tym, że upełnomocniamy nie wartość własnych dokonań, ale jej brak u finansujących pismo.

Wreszcie, warto zobaczyć, czy aby w danym piśmie nie występują teksty w 90% pracowników szkoły wyższej je wydającej. Co z tego, że otrzymam kilka punktów, skoro stracę własną pozycję naukową wpisując się w "śmietnik pseudonaukowych tekścideł"?

Doprawdy, drodzy pedagodzy, jeśli zależy wam na publikowaniu wyników własnych badań, to nie czyńcie tego w pismach, które radykalnie obniżą ich jakość. Mam nadzieję, że KEJN wprowadzi wreszcie ujemną ocenę periodyków i zdejmie z listy te, które hańbią świat naukowych czasopism.

Powstają nowe periodyki. Nie są jeszcze w wykazie punktowanych czasopism. Mają za to bardzo interesujące teksty.