30 maja 2014

Uniwersytety na Litwie też "produkują" bezrobotnych

Jestem drugi dzień na Litwie. Piękny kraj. Wilno urzeka historią, wielokulturowością, wszechobecną młodzieżą oraz niezwykłą czystością. Dawno nie byłem w tak zadbanym mieście. Razi jedynie graffiti niemalże w każdej bramie, podwórkach, na murach starych kamienic.

Pod wieczór studenci bawią się w klubach, pubach, których jest tu pełno. W niektórych jest live music, bez specjalnych wejściówek. Młodzi piją piwo, rozprawiają o polityce i aktualnej sytuacji na rynku pracy. Spotykam młode małżeństwa z dziećmi.

Z analiz socjologicznych wynika, że najwięcej bezrobotnych "wyprodukował" w Wilnie w 2013 r. Uniwersytet Witolda Wielkiego. Aż 20% jego absolwentów nie znalazło pracy. Na drugim i trzecim miejscu znalazły się Uniwersytet Kazimierza Simonavićiusa oraz Akademia Sztuk Pięknych, bo 19%. Pracodawcy najwyżej cenią absolwentów Uniwersytetu Wileńskiego.

Jak widać, młodzi Litwini mają te same problemy, co nasi absolwenci. Problem ma zatem wymiar globalny, strukturalny. Być może odnotowywany 17 procentowy wzrost liczby turystów z zagranicy sprawi, że zwiększy się liczba miejsc i ofert pracy. Najwięcej turystów przybywa z Estonii i Białorusi. Z Polski wzrost jest na poziomie 1%. Komisja Europejska przyjmie w przyszłą środę rozstrzygnięcie, czy Litwa sprostała kryteriom wprowadzenia euro. Już teraz widać ceny w litach i euro, bowiem Litwini chcą wprowadzenia euro z dn. 1 stycznia 2015 r.
Wysokim szacunkiem i wsparciem otacza się na Litwie rodziny. W grudniu ub.roku rozpoczęła się w Sejmie debata na temat potrzeby uzupełnienia Konstytucji o stwierdzenie, że (...) rodzina wywodzi się z małżeństwa" i "rodzina wywodzi się z macierzyństwa i ojcostwa". Litwinom zależy na tym, by dzieci wzrastały i wychowywały się w zdrowych rodzinach.

W dn. 1 czerwca w Wilnie będzie obchodzone Święto Rodziny, która to jest traktowana jako kolebka życia. Przewidywany jest pochód rodzin od gmachu Sejmu aż do pl. Ratuszowego. Spotkają się rodziny różnych wyznań - prawosławne, katolickie i ewangelickie.

List otwarty: Andrzej Nowakowski do Rafała Grupińskiego

W związku z treścią Listu Otwartego, jaki wystosował Andrzej Nowakowski, dyrektor wydawnictwa Universitas do Rafała Grupińskiego, przewodniczącego Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej, a dotyczącego polityki Ministerstwa Edukacji Narodowej, przytaczam jego treść poniżej:

„Drogi Rafale,
Pierwszy raz w życiu piszę list otwarty... Wybacz, że w tej właśnie formie zwracam się do Ciebie, ale wydaje mi się, że jest przynajmniej kilka istotnych powodów, które to usprawiedliwiają. Zważ również, że czynię to na łamach pisma branżowego, wolnego od wszelkich politycznych uwarunkowań, które na ogół utrudniają swobodną wymianę myśli. Rzecz dotyczy ważnej dla wszystkich – nie tylko dla naszego środowiska! – sprawy absurdalnego sporu, jaki toczy się od paru miesięcy pomiędzy wydawcami edukacyjnymi a MEN-em w sprawie tzw. 'darmowych podręczników'. Jesteś politykiem, który pełni obecnie bardzo ważną funkcję szefa Klubu Parlamentarnego PO. Ale dla nas, dla naszej branży, jesteś przede wszystkim 'człowiekiem książki', kimś, czyjego poglądu na sprawę oczekujemy od dłuższego czasu, bez względu na to, jak bardzo mógłby stać w sprzeczności ze stanowiskiem pani minister Joanny Kluzik-Rostkowskiej oraz żyrującej ją większości parlamentarnej.

Twój głos wydaje się nam ważny również dlatego, że jak żaden inny polityk masz wiedzę, kompetencje i rozeznanie w problemach rynku książki. Co więcej: pełniłeś swego czasu funkcję szefa WSiP-u, największej polskiej oficyny edukacyjnej, i nie kto inny jak właśnie Ty zasadniczo przyczyniłeś się do znalezienia takich rozwiązań, które MEN-owi wydają się dzisiaj absurdalne i nie do przyjęcia, a zarazem są źródłem demagogicznych oskarżeń. Dotyczy to kwestii tzw. 'boxów', których jesteś 'ojcem', a które przez resort traktowane są jako źródło wszelkiego zła. To właśnie Twoich „boxów” pani minister używa jako głównego argumentu na rzecz twierdzenia, że wydawcy edukacyjni to w gruncie rzeczy wyzyskiwacze, którzy bez skrupułów drenują kieszenie rodziców.

Nie sadzę, by trzeba było w tym miejscu przywoływać argumentację każdej ze stron sporu; wiem, że znasz ją doskonale. Pozwól jednak, że podzielę się z Tobą kilkoma uwagami, które nie dają mi spokoju mimo, że mnie samego jako wydawcy nie dotyczą przecież bezpośrednio. Otóż chciałbym zrozumieć, jakie uzasadnienie kryje się za wprowadzaną właśnie w życie ideą nacjonalizacji rynku podręczników. Tu nawet nie chodzi o ten nieszczęsny elementarz, który ma wkrótce obowiązywać i który oby był najlepszy na świecie (co mu zresztą chyba nie grozi)... Otóż takie rozwiązanie, wbrew sugestiom MEN-u, nigdzie w Europie nie obowiązuje.

Żaden kraj nie wpadł na pomysł, żeby jeden z jego resortów ingerował w rynek w produkcji czegokolwiek, a już zwłaszcza podręczników. Słuszna idea ulżenia najbiedniejszym w dostępie do edukacji nigdzie nie polega na zastąpieniu producenta, podlegającego wszelkim rygorom wolnej gry rynkowej, przez... ministra – polega ona mianowicie na wspomaganiu najbardziej potrzebujących poprzez dofinansowanie z pieniędzy podatników. MEN powiada ustami pani minister, że chodzi o taką zmianę, która umożliwi pomoc bardziej skuteczną. Jednocześnie przemilcza kompromitujący fakt, że przewidziane w budżecie środki pomocowe w ramach 'wyprawki szkolnej', nie są, rok po roku, w pełni wykorzystywane.

Idąc tropem rozumowania resortu, należałoby znacjonalizować produkcję szkolnego obuwia, tornistrów, przyborów do pisania, zeszytów, tabletów i czego tam jeszcze. Przecież to purnonsens. Rząd, liberalny w deklaracjach, wchodząc na ścieżkę nacjonalizacji oczywiście musi zacząć 'kombinować' z prawem (kiedyś nazywano to falandyzacją). I tak np. musi wymyślić, jak tu obejść ustawę o przetargach. Żaden odpowiedzialny prezes dużego przedsiębiorstwa nie odważyłby się na takie rozwiązanie – a MEN to potrafi!... Okazuje się, że podręczniki mają być drukowane przez Centrum Usług Wspólnych, czyli firmę podlegającą szefowi Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, czyli... bez przetargu. Drogi Rafale, sam powiedz... Przecież to hucpa i kpina. Ręce opadają.

Uwaga druga: Rafale, może jeszcze nie miałeś okazji dokładniej zapoznać się z dokumentem pt. 'Cyfrowa szkoła' ani z przyjętym 25 lutego przez Radę Ministrów sprawozdaniem z realizacji tego rządowego programu. Otóż najogólniej i najdelikatniej rzecz ujmując, owo sprawozdanie ma się nijak do zamierzeń resortu edukacji w kwestii przejęcia od rynku książki 'obowiązku' drukowania podręczników. A dotyczy on kwestii kluczowych dla najbliższej przyszłości w budowaniu edukacyjnej infrastruktury. Ale... jak mniemam, każdy departament MEN-u jest sam dla siebie sterem, żeglarzem i okrętem.

I na koniec uwaga zasadnicza, bo dotyczy pieniędzy. Rafale, śmiem twierdzić, że wszystkie wyliczenia resortu, które mają uzasadnić sens tej dziwnej rewolucji, są wzięte z księżyca. Każdy liczy, jak mu wygodnie, ale rzecz w tym, że MEN-owskie kalkulacje nie zostały poddane jakiemukolwiek niezależnemu audytowi. Gdyby tak się stało, to zaręczam Ci, że te rachunki bardzo łatwo byłoby zakwestionować. Zresztą spróbował to już uczynić – i to, a skądże!, nie na zamówienie MEN-u – Warsaw Enterprise Institute. Jeśli ustalenia tego raportu, choćby tylko w części, są poprawne, to już mamy powody do niepokoju.

Zaczynam podejrzewać, że cały absurd sytuacji polega w istocie na tym, iż za działaniami MEN-u nie stoją jakieś ważne argumenty natury – nazwijmy to – społecznej, a jedynie ambicje i emocje kilku ludzi, którzy chcą pokazać niektórym wydawcom 'gest Kozakiewicza'. Muszę uczciwie przyznać, że owi wydawcy moooocno pracowali w przeszłości, żeby MEN do takich działań sprowokować, więc w tym sensie niech się teraz nie dziwią. Ale to nie może być wystarczającym powodem 'zabaw', których jesteśmy teraz świadkami!
Rafale, w oczekiwaniu na Twoją reakcję pozostaję z wyrazami sympatii i szacunku,

Andrzej Nowakowski”

Tymczasem koło socjalistycznej edukacji toczy się rytmem, który wyznaczają regionalne spotkania-przedstawicieli władz MEN z dyrektorami szkół podstawowych i wybranymi nauczycielami wczesnej edukacji. Na tym polega przygotowywanie szkół do przyjęcia sześciolatków. Nauczyciele nauczycielom gotują ten los.