POŻEGNANIE Z REKTORATEM.
23 stycznia 1972 roku Senat zaakceptował kandydaturę Rybickiego na stanowisko rektora UW na następną kadencję. Rektor in spe chciałby utrzymać dotychczasowy skład kolegium, zmieniając tylko przydziały zadań dla prorektorów. Mnie zamiast kadr, miałyby przypaść sprawy studenckie, Biblioteka Główna, Dział Wydawnictw oraz sprawy zagraniczne.
Moje obciążenia byłyby więc znacznie większe niż w poprzedniej kadencji. Nie mogłem na to przystać. W związku z tym na kolejnym posiedzeniu Senatu w dniu 10 lutego nie wyraziłem zgody na objęcie planowanego dla mnie stanowiska, o czym powiadomiłem również ministra. Rybicki zaakceptował ostatecznie moją prośbę.
„Takiego obciążenia pracą, jakiego Czesław
ostatnio doświadczał, koń by nie wytrzymał. Rektorat, praca w ZNP, zajęcia
dydaktyczne, a ostatnio jeszcze Komitet Ekspertów. To ponad siły jednego
człowieka”, starał się usprawiedliwić moją „dezercję” J. Plebański.
Odwołanie
z funkcji prorektora otrzymałem z rąk Rybickiego 10 maja 1972 roku. Byłem
wolny! Wolny od biurokratycznej mitręgi i niekończących się zebrań! Miałem
nadzieję, że teraz będę mógł spokojnie i bardziej intensywnie pracować naukowo,
ponieważ pozbyłem się również obowiązków wiceprezesa do spraw nauki w Zarządzie
Stołecznym ZNP. Życie nie potwierdziło niestety tych nadziei.
W
marcu tegoż roku odbyło się kolejne głosowanie do Sejmu, właśnie głosowanie, a nie wybory. Komu potrzebna jest
ta wyborcza farsa poza kręgiem amatorów
intratnych posad? Kto wierzy w tę
− jak to głosi prasa − jednomyślność Polaków? Nic dziwnego, że młodzi
ludzie stają się cyniczni lub udają się na tzw. wewnętrzną emigrację.
J.
Kuberski miał zostać nowym ministrem resortu oświaty i wychowania. 20 marca
odbyłem z nim długą rozmowę na tematy edukacyjne. Na swojego zastępcę i
równocześnie dyrektora Instytutu Pedagogiki na Górczewskiej chce powołać J.
Wołczyka. Znowu „sami swoi” i równocześnie niekompetentni. I jak tu ma być
dobrze?