05 kwietnia 2018

Kolejny błąd czy prowokacja Ministerstwa Edukacji, by katecheci byli sformalizowanymi wychowawcami?



Polityczną prowokacją, bo bez uzgodnienia jej z Episkopatem Polski, było skierowanie przez minister edukacji Annę Zalewską projektu rozporządzenia w sprawie warunków i sposobu organizowania nauki religii w publicznych przedszkolach i szkołach . Nic bardziej szkodliwego nie można było wymyślić w murach na al. Szucha 25! Czy w naszym resorcie nie ma ludzi myślących? Czy może nadal działają tam tajniacy, którym zależy na skłóceniu władzy ze społeczeństwem?

Rozmawiałem przed Świętami Wielkanocnymi z jednym z arcybiskupów Kościoła katolickiego w Polsce pytając o to, co sądzi na temat powyższego projektu rozporządzenia. Potwierdził, że jest to samowola tej części polityków, którzy źle życzą katechetom, Kościołowi, wierze i wychowaniu w szkołach. Episkopat Polski został tym projektem zaskoczony. Czyżby ktoś chciał być bardziej święty od Papieża?

Ministerstwo zwróciło się m.in. do Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN z prośbą o wyrażenie stanowiska wobec projektu nowej regulacji. Skierowałem ją do Zespołu Pedagogiki Chrześcijańskiej, którym kieruje znakomity Uczony - ks. prof. dr hab. Marian Nowak z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II (członek Prezydium KNP PAN).

W terminie otrzymałem opinię, którą dzielę się w tym miejscu, gdyż została już przekazana MEN. Została ona opublikowana w całości na stronie Polskiej Akademii Nauk. Czy urzędnicy przeczytają, a jeśli nawet, to czy zrozumieją swój kardynalny błąd usiłując forsować taką regulację? Nie wiem. Tu cytuję kluczowe dla ekspertyzy fragmenty:

Przesłany do konsultacji/opiniowania projekt: Rozporządzenia Ministra w sprawie warunków i sposobu organizowania nauki religii w publicznych przedszkolach i szkołach odczytuję jako propozycję regulacji – jak to wyrażają słowa jego tytułu: „warunków i sposobu organizowania nauki religii w publicznych przedszkolach i szkołach”.

Niezrozumiałe jest jednakże ostatnie zdanie zapisane w tekście Uzasadnienia, w którym można przeczytać: „Jednocześnie należy wskazać, że nie ma możliwości podjęcia alternatywnych w stosunku do projektowanego rozporządzenia środków umożliwiających osiągnięcie zamierzonego celu”. Takie stwierdzenie może rodzić wątpliwości co do sensowności zaproszenia do opiniowania projektu i uczestnictwa w przedsięwzięciu.

Jakkolwiek powyższe stwierdzenie można rozumieć i interpretować, chciałbym jednak wskazać na pewne wątpliwości, jakie rodzą sformułowania zawarte w Projekcie natury bardziej ogólnej:

1/ w Projekcie zauważam bardzo wyraźny brak zauważenia różnicy co do charakteru nauczania religii/katechizacji i tej specyfiki jaką tego rodzaju nauczanie niesie z sobą w odróżnieniu od innych przedmiotów nauczanych w szkole.


Trafnie przywołuje się myśl pedagogiczną profesora KUL Stefana Kunowskiego, który wskazywał na (...) konieczność obecności w rzeczywistości szkolnej nie tyle redukcjonistycznie potraktowanej – za Kartezjuszem – jedynie wiedzy intelektualnej, ale ujętych w liczbie mnogiej wielu „wiedz” (praktycznej, emocjonalnej, ideowej, światopoglądowej itd.).

Dla pełnego rozwoju osobowego, uczeń powinien być wspierany w każdym z tych obszarów wiedzy, a nie tylko w rozwoju intelektualnym. Tak jak istnieje specyfika zajęć z Wychowania fizycznego, czy Wychowania technicznego itd., tak należy w sposób bardziej rzeczowy i zasadny umiejscowić w programie pracy szkoły nauczanie religii/katechizację.

Katecheza nie jest i nigdy nie powinna stać się takim samym przedmiotem jak każdy inny. Rodzi to nieuchronne pytanie, na które Projekt powinien jednak odpowiedzieć w swojej jakiejś „Preambule”: Czy chcemy, żeby katecheza dla uczniów była czymś innym, czy przeciwnie – chcemy, żeby traktowali ją jak każdy przedmiot szkolny?

Zresztą Projekt jest niejasny w swoich intencjach do tego stopnia, że formułuję wyraźne pytanie: O co tak naprawdę chodzi Autorom Projektu? - Czy głównie o łatwiejsze zarządzanie szkołą, czy może o jakiś efekt społeczny, czy jeszcze o coś innego?

Jeśli Autorzy Projektu zakładają, że ma to być katechizacja jako działalność specyficzna i oryginalna w rzeczywistości szkolnej, należałoby przynajmniej mentalnie rozgraniczać między katechizowaniem, a pełnieniem obowiązków szkolnych. Wymowa Projektu Rozporządzenia wydaje się mieć problem z przyznaniem takiej zdolności katechetom.

Na ogół nikt nie ma obaw, że nauczyciel wychowania fizycznego całą klasę zamieni w drużynę sportową, ale już całe dotychczasowe ustawodawstwo takiej możliwości nie wyklucza w odniesieniu do katechety i do katechizacji. Rola nauczyciela jako wychowawcy jest oczywiście inna a inna jest rola katechety, ale przecież nawet dzieci szkolne zdolne są zrozumieć, kiedy nauczyciel ich katechizuje, a kiedy realizuje spotkanie wychowawcze.

Poza tym niejasna jest koncepcja katechezy/lekcji religii w treści postulowanego Rozporządzenia. Oczywiście wymagałoby to jasności co do roli katechety/nauczyciela religii. Inna jest ta rola wtedy, gdyby była to raczej lekcja religii (znajomości religii), a jeszcze inna, gdyby to była rola katechety. Tego rodzaju jasność jest konieczna i nie ma ona nic wspólnego z kompetencjami katechetów.

Może nie do końca znam stan dotychczasowych ustaleń pomiędzy Komisjami Rządu (MEN) i Konferencji Episkopatu Polski, ale w moim najgłębszym przekonaniu katecheza nie jest takim samym przedmiotem jak każdy inny. Wymagałoby to zatem bliższego doprecyzowania i próby bardziej jasnego ujęcia sytuacji. [...]

2/ Projekt w dość dziwny i niezrozumiały sposób kontynuuje – zaistniałe kiedyś w kontekście ideologii komunistycznej, w moim przekonaniu całkowicie błędne zrównanie pomiędzy religią a etyką – jako równoznacznymi, czy synonimicznymi przedmiotami nauczania szkolnego.

[...] nie może być nic bardziej błędnego niż tego rodzaju stanowisko w rzeczywistości szkolnej. Już sama analiza specyfiki każdego z tych przedmiotów – jako dyscyplin nauczanych w szkole, nie daje jakichkolwiek podstaw do tego rodzaju zestawienia, czy zastępstwa jednego przedmiotu – drugim, a jedynie obnaża anachroniczne rozumienie pracy szkoły związanej jedynie z przekazem wiedzy, jak na to wskazywano wyżej. [...]

Już w świetle powyższego rozróżnienia, w szkole powinny być obecne oba przedmioty: zarówno etyka jak i katechizacja. Etyka nie przekaże odpowiedzi na pytania podstawowe: Skąd jestem? Jaki jest sens mojego życia? Dokąd zmierzam? Kim są inni obok mnie – dla mnie? Czy istnieje świat duchowy?, a zwłaszcza dochodzenie do stwierdzenia: „Jestem przekonany i w to wierzę”; czy przeniesienie tego na motywy postępowania: „To wyznaję i dlatego tak czynię”.

Dokąd tych rezultatów nie ma, ani też nie ma możliwości dochodzenia do nich, nie można w żadnym wypadku mówić o osiągnięciu jakichkolwiek efektów katechezy – i być może osiągamy obecnie jedynie efekty jakiejś najwyżej wiedzy o religii czy religiach, które można równoważyć z innymi podobnymi przedmiotami.

3/ w Projekcie nie mówi się też o sytuacji osób duchownych. Czy takie osoby miałyby/mogłyby być wychowawcami? Tekst uzasadnienia wyraźnie pokazuje te wątpliwości także u Autorów, kiedy powołują się na fakt, że część katechetów uczy jeszcze innych przedmiotów - co ma, jak rozumiem, zmieniać (wzmacniać?) ich sytuację wychowawczą w szkole.

A może po prostu warto wreszcie zrezygnować z tych ukrytych intencji, a zarazem bardzo niejasnych form i propozycji, przywracając po prostu normalność funkcjonowania katechezy i katechetów w szkole, wśród innych przedmiotów i ich nauczycieli, zachowując przy tym zrozumienie dla specyfiki katechizowania, tak jak zachowujemy zrozumienie dla specyfiki nauczania wf-u, czy wychowania przez sztukę itp.;

4/ Czyżby Autorzy Projektu zakładali eliminację osób duchownych z nauczania religii w polskich szkołach? Takie wrażenie można odnieść, gdy jako argument podaje się wzrost liczby katechetów świeckich i z tego wyprowadzany jest wniosek, że to oni mają/mogą być wychowawcami. A co jeśli jakiś ksiądz lub siostra zakonna, sami uczniowie lub ich rodzice będą chcieli, za zgodą swoich władz kościelnych, objąć wychowawstwo; to mogą - czy nie?

Obecnie przyjęte Ratio studiorum, które reguluje proces formacji i kształcenia kandydatów do kapłaństwa, pozwala mi stwierdzić, że właśnie przyszli kapłani są kształceni w Polsce na wskroś pedagogicznie, zaliczając w ramach sześcioletnich studiów jednolitych nie tylko przedmioty w module psychologiczno-pedagogicznym i metodycznym, ale odbywając kilkakrotnie nawet wyższą od wymaganej ilość godzin praktyk psychologiczno-pedagogicznych.

Można zresztą te studia określić jako specyficzny wręcz kierunek katechetyczno-nauczycielski. Zresztą z moich informacji mogę wskazać na liczne przykłady zaangażowania księży katechetów w podnoszenie kultury pracy dydaktycznej w gronie nauczycielskim poszczególnych szkół, często wygłaszając także referaty i pogadanki o nowych tendencjach wychowania i nauczania – i taka sytuacja w pewnym sensie zdaje się nawiązywać do tej znanej np. z okresu międzywojennego w Polsce.

Kiedyś znalazłem charakterystykę rządów totalitarnych, które miałyby być rozpoznawane przez dążenie do regulowania każdej nawet najbardziej szczegółowej sfery życia rozporządzeniami i ustawami oraz dążeniem do pozbawiania poszczególnych osób i wspólnot podmiotowości w podejmowaniu decyzji. Na kanwie tej charakterystyki rodzą się pytania: Czy nie byłby to już najwyższy czas, aby przyznać podmiotowość szkołom i ich podmiotom: dzieciom, rodzicom i nauczycielom?

Sami nauczyciele, grono pedagogiczne, rodzice i uczniowie potrafią bez udziału Ministra Edukacji Narodowej ocenić odpowiedniość każdego nauczyciela, także katechety – zarówno osoby świeckiej jak i duchownego – co do zdolności bycia wychowawcą klasy, czy też nie. Nie każdy też katecheta, czy nawet nauczyciel innego przedmiotu nadaje się do tego, aby takie funkcje pełnić.

To właśnie autonomiczna decyzja szkoły mogłaby te sprawy regulować, a do Ministra Edukacji Narodowej należałoby wreszcie i jedynie wydanie Rozporządzenia, lub Ustawy nadającej szkołom tego rodzaju podmiotowość i upoważniającej np. Rady Pedagogiczne szkół do podejmowania decyzji w sprawie powierzania wychowawstwa klasy nauczycielom poszczególnych przedmiotów szkolnych, w tym także na takich samych prawach katechetom (zarówno świeckim jak i duchownym – w tym ostatnim wypadku oczywiście należałoby przewidzieć, że powinny te osoby mieć zgodę swoich bezpośrednich przełożonych).

Katecheza szkolna jest ogromną szansą dotarcia z edukacją religijną (i mądrym wychowaniem religijnym) do dzieci i młodych ludzi, którzy mogliby nigdy nie zetknąć się z tymi treściami – a w końcu to one najwydatniej gwarantują zdrowy i spójny rozwój osobowości. Dlatego wydaje mi się, że obecnie podejmowane próby przesuwanie granicy tej sytuacji jest potencjalnie groźne, ponieważ otwiera kolejną ostrą, emocjonalną dyskusję społeczną i to w czasie gęstym od demagogii po wszystkich stronach, co może prowadzić do nieprzewidywalnych skutków.

Rozważając obecny stan i treść nowego Rozporządzenia uważam, że jeśli miałoby wejść ono w życie w takiej postaci, jak to jest w Projekcie, to w mojej ocenie byłoby lepiej jednak pozostać w dotychczasowym stanie rzeczy, który pozwala dotrzeć z szeroką propozycją pogłębiania formacyjnego także już poza szkołą, co również jest bardzo ważne w sytuacji dzisiejszego stosunku uczniów do szkoły, więc warto byłoby wówczas chyba chronić to, co jest.

Rozporządzenie gdyby zaistniało w obecnej postaci, może też stanowić kolejne narzędzie (jak kiedyś m.in. stanowiło je chociażby odwlekanie wypłaty wynagrodzenia za prowadzoną katechezę) do walki z katechizacją w szkole, gdyż w istocie, jeśli wczytuję się w poszczególne sformułowania Projektu, podtrzymują one pozycję katechety/nauczyciela religii - jako „łaskawie dopuszczanego do uczestnictwa” w radzie pedagogicznej itd., jak też pogłębiają niezrozumiały i niczym nieuzasadniony „jakby odwieczny kłopot” Władz Oświatowych z oceną z religii (etyki).

Czy nie najwyższy czas, aby w tym względzie zdobyć się na dojrzałość stanowiska i najpierw bardziej zawierzyć podmiotom szkoły, a następnie przestać wyróżniać nauczycieli na podobieństwo dawnych „towarzyszy równych i równiejszych” – ze znanych literackich ujęć?

W moim przekonaniu P.T. Autorzy Projektu Rozporządzenia mają chyba jednak problemy z tego rodzaju wyżej opisaną mentalnością, manifestując swój „kłopot”, czy pewne grupy nauczycieli w szkole dopuścić do grupy „tych równiejszych”. Szkodzi to całej pracy szkoły i sprawia, że Władze Oświatowe dzielą nauczycieli w szkole na „równych i równiejszych”, a przynajmniej na lepszych i gorszych, co sprawia, że przy silniejszym emocjonalnym związku uczniów z katechetą czy duszpasterzem, za tych gorszych, zaczynają uczniowie nieuchronnie uważać innych nauczycieli.

Ani sama idea formalnego wzmacniania statusu katechetów (a tym samym pośrednio katechezy) w szkole, ani jej uzasadnienie nie bardzo mnie przekonuje.


Jak długo jeszcze ta władza będzie dzielić polskie społeczeństwo i traktować edukację jako środek do "przeorania polskich dusz" na modłę własnych interesów partyjnych? Nie pamięta już niejeden "wół jak cielęciem był"? Czy rzeczywiście trzeba w taki sposób szkodzić wychowaniu w wierze, katechizacji i roli Kościoła w publicznej edukacji? Lewicy jest w to graj, bo zdaje się, że komuś z MEN bardzo zależy na tym, by ją prowokować do kolejnej wojenki polsko-polskiej. No to ją mamy, nie tylko w sieci, a tracą na tym nasze dzieci.


Dociekającym powodu przywołania SPRZECIWU wobec powyższego projektu polecam teksty Abp Grzegorza Rysia "MOC WIARY", wśród których znajdziemy wykładnię mowy Jezusa z 23.rozdziału Ewangelii wg św. Mateusza. Publikacja została zatytułowana "Mowa Jezusa przeciw uczonym w Piśmie i faryzeuszom" (Kraków 2017, s. 48-49). Motywem jest tu miłość miłosierna, a nie chęć postawienia na swoim. To katecheci ucząc dzieci w szkołach upominają błądzących, że jest to jeden z siedmiu uczynków miłosierdzia.