Dziś gości w blogu wspomnienie z dzieciństwa redaktora naczelnego miesięcznika kulturalnego "Borysten", który jest wydawany w Ukrainie - Fidela Suchonisa. Wczoraj był Światowy Dzień Kota, stąd też fotografia autora opowiadania, który pochwalił się swoimi kotkami na Facebooku.
"Chcę opowiedzieć o pewnym wydarzeniu z mojego dzieciństwa.
Dorastałem i kształtowałem się we wsi mojego dziadka i babci na Podolu. Wśród
prostych ukraińskich chłopów, którzy jeszcze nie zapomnieli podstawowej
moralności narodu. Owszem, już kradli w kołchozie i czasami bezlitośnie pili
bimber, uciekając od smutnej rzeczywistości „sowieckiego raju”. Jednak w naszej
wsi w latach 60. większość ludzi nadal zwracała się do rodziców per „wy”, a
przeklinanie, zwłaszcza w obecności kobiety, było uważane za ciężki grzech.
Czerwona Rosja jeszcze nie zdołała do końca dosięgnąć swoimi niszczycielskimi
rękami tego zakątka Ukrainy.
Moja babcia zawsze miała solidne gospodarstwo. Bo przecież
po ukraińsku jest tak, że wokół domu powinno muczeć, piszczeć, ćwierkać i
beczeć jak najwięcej. Kury były czymś oczywistym. Już nawet nie pamiętam, ile
ich było. Ale kiedy jako małemu chłopcu powierzano mi zadanie ich pilnowania,
to pamiętam, że po podwórzu biegało ich całkiem sporo. Pod koniec września
jedna z kur nagle zaczęła kwoczeć. Zima była już blisko, a ona postanowiła wysiadywać jajka.
Babcia zastosowała starodawną metodę – zaczęła moczyć kurę w
beczce za domem. Jeśli ktoś o tym słyszał, to wie, że odbiera to kurom chęć wysiadywania jaj. Każdego dnia ta popielata kura znosiła te tortury, ale nie
zrezygnowała ze swojego postanowienia. Aż pewnego dnia nagle zniknęła. Było nam trochę przykro, ale na szczęście nie była to jedyna kura, więc szybko o niej
zapomniano.
Nadeszła późna jesień, w powietrzu zaczęły wirować pierwsze
delikatne płatki śniegu, niosąc ze sobą zimny powiew nadchodzącej zimy. Podwórze
stało się puste i nieprzyjazne. I wtedy stał się cud – pewnego ranka na
podwórku pojawiło się dziesięć małych, kolorowych kuleczek – kurczątek. Gdzie ta
uparta popielata kwoka wysiedziała swoje pisklęta, nie wiemy do dziś. Ale w tym
widoku było tyle wzruszenia, że nawet moja babcia, która słynęła ze swego
surowego charakteru, powiedziała tylko łagodnie:
– Trzeba w chlewie przygotować im kącik.
Tak to już w życiu bywa. Codzienność pędzi, czasem
zapominamy o tym, co naprawdę ważne. A potem przypominają się te małe pisklęta na jesiennym podwórku dzieciństwa – i od razu robi się cieplej na duszy".
(przekład z języka ukraińskiego Stefan Łaszyn)