Ukształtowany już pod koniec XIX wieku hierarchiczny system zarządzania oświatą w strukturach państwowych ugruntował nie tylko model dyrektywnego, autorytarnego kierowania instytucjami oświatowymi, ale i utrwalił ich formalno-organizacyjny charakter. Szkołę od lat niszczy tak od wewnątrz, jak i od zewnątrz mania władzy, jaką stwarza ona niektórym pedagogom i administracji szkolnej.
W tak hierarchicznie pojmowanym systemie oświatowym, w którym występuje pionowa i o zróżnicowanym terytorialnie zasięgu stopniowalność całego układu i jego subsytemów zakres zadań oraz funkcji nauczyciela określany jest przez centralne władze. W sposób niezgodny z ideą demokracji upowszechniło się w społecznościach edukacyjnych przekonanie, że wzajemne stosunki władz oświatowych z dyrektorami szkół, dyrektorów z nauczycielami oraz tych ostatnich z uczniami i ich rodzicami muszą być oparte na autorytecie wyżej usytuowanej w społecznej hierarchii osoby, przy czym przez autorytet rozumie się określony stopień posłuszeństwa czy podporządkowania. Mało kto się przejmuje tezą jednego z badaczy społeczeństw i instytucji totalitarnych, iż można w nich kształcić jedynie autorytarne osobowości.
Zawód nauczyciela należy do nielicznych wśród służb publicznego zaufania, który niechętnie poddaje się ocenianiu czy opiniowaniu przez władze zwierzchnie i klientów (uczniów, rodziców). O ile ta pierwsza grupa nadzoru nad prawidłowością realizacji założonych funkcji i zadań edukacyjnych jest jeszcze przez nauczycieli tolerowana (znoszona), o tyle postulaty uspołecznienia procesu kształcenia i - co najważniejsze - wychowania w szkole poprzez przyznanie praw uczniom i ich rodzicom do czynnego partycypowania w nim, budzi ogromny opór i niechęć wśród tego środowiska profesjonalistów.
Czy warto podejmować inicjatywy w zakresie doskonalenia procesu oceniania pracy pedagogicznej nauczycieli w sytuacji, kiedy z jednej strony nie ma na to przyzwolenia, z drugiej zaś brak jest doświadczeń i kompetencji? Jak to się ma do wdrażanego aktualnie w Polsce systemu awansu zawodowego nauczycieli?
Prawny obowiązek oceniania nauczyciela m.in. przez nadzór pedagogiczny, budzi od lat szereg wątpliwości, które odradzają się w dyskursie publicznym przy każdorazowej próbie zmian prawnych w tym zakresie. Wiąże się z tym dylemat, komu tak naprawdę i po co, potrzebna jest ta ocena? Ustawa o Systemie Oświaty ma charakter ustrojowy i jest adresowana także do nauczycieli, przez co stwarza im w większym stopniu gwarancje swoistego rodzaju bezpieczeństwa zawodowego. Sytuuje ich bowiem w szkole jako samodzielnym zakładzie pracy, w którym dyrektor jest jego kierownikiem, zaś nauczyciele są jego pracownikami (podwładnymi).
W tym sensie szkoła nie jest placówką samorządową w pełnym tego słowa znaczeniu, ale „przedsiębiorstwem edukacyjnym” prowadzonym przez samorząd, w którym pewnym organom przypisuje się znamiona współsprawstwa w jej (współ)zarządzaniu, a mianowicie - radzie pedagogicznej, radzie rodziców, radzie szkoły i samorządowi uczniowskiemu.
Przypomina ten stan opinię Ericha Fromma na temat zarządzania oświatą: "Nie bez powodu administracja oświatowa narzuca nauczycielom „właściwe” podejście do zawodowych zadań oraz standaryzację usług, zmierzające w rzeczywistości do zwiększenia wydajności jedynie z zawężonej perspektywy bezpośrednich korzyści władz oświatowych, kształtując tym samym całkowicie uległych i posłusznych pracowników. Taki stan rzeczy musi rodzić wśród pracowników poczucie braku kompetencji, niepokoju i frustracji oraz prowadzić do obojętności czy wręcz wrogości." (E. Fromm, Kryzys psychoanalizy, Poznań 1995, s. 59)
Od dziesiątek lat zarządzanie polskim systemem oświatowym przez partyjne frakcje, które walczą o władzę lub jej utrzymanie potwierdza, że mamy w nim do czynienia z dehumanizacją w imię ideologicznych interesów i politycznej poprawności, a nie z dążeniem do jakości kształcenia i wychowywania młodych pokoleń. Zarządzający takim systemem starają się do maksimum ograniczać indywidualizm, twórczość, alternatywne rozwiązania i jakościowe mierniki kształcenia, gdyż pragną biurokratycznie i politycznie kontrolować jakość wewnątrzszkolnego życia obawiając się jego suwerennej profesjonalizacji.
Lęk władz państwowych przed wolnością nauczycieli rodzi ciągłą pokusę jej tłumienia. Sądzi się, że wiara w wolność pedagoga i możność zaufania jego kompetencjom pozbawia władzę państwową wpływu na powszechną politykę edukacyjną i jej klientów oraz pozyskiwanie dzięki temu elektoratu. Wolności nauczycieli boi się przede wszystkim władza oświatowa i to na każdym szczeblu jej występowania (od centrum po środowisko lokalne).
Nadal zatem narzuca się nauczycielom nie tylko określoną strukturę pracy, ale i jej koncepcję. Administracja oświatowa, chcąc posiąść nauczycieli, zobowiązuje ich do ogromnej ilości pracy iluzorycznej i zmusza tym samym do uznania iluzji za pracę autentyczną. Nauczyciele - jak wielbłądy - mają dwa garby: nadzór pedagogiczny, czyli państwowy i samorządowy, które w większości gmin czy powiatów są w stanie konfliktu odmiennych wartości i norm. Związkowcy "szczekają", ale "karawana deformy" jedzie dalej.
Taki hierarchiczny autorytaryzm jest w szkole od dawna. Nazwałabym to "poziomy ważności", które należy odróżnić od poziomów kompetencji. Niestety oba te poziomy często nie idą w parze i stąd mamy szereg problemów organizacyjnych i personalnych. Osoby na wyższych poziomach ważności są zwykle skoncentrowane głównie na sobie i dlatego bardziej niż rozwój szkoły, kadry i uczniów interesuje ich porządek w papierach i utrzymanie status quo. Zatem bardzo cenni są dyrektorzy, którzy nie produkują podwójnych papierów - na wszelki wypadek, a za to potrafią zadbać o ludzi w sensie zorganizować odpowiednią bazę techniczną i merytoryczną w szkole. A poza tym potrafią rozmawiać, tak z nauczycielami, jak i uczniami oraz ich rodzicami.
OdpowiedzUsuńW "kotle" szkolnym wojny się warzą.
OdpowiedzUsuń"Ukształtowany już pod koniec XIX wieku hierarchiczny system zarządzania oświatą w strukturach państwowych ugruntował nie tylko model dyrektywnego, autorytarnego kierowania instytucjami oświatowymi..."
OdpowiedzUsuńNaprawdę to się ukształtowało dopiero pod koniec XIX wieku? Byłem przekonany, że to rzecz obecna od samego początku i immanentnie w system wbudowana - od początków XIX wieku i pruskiej szkoły Fryderyka Wilhelma. Jeśli jestem w błędzie, to z chęcią poczytam: czy mógłby Pan profesor polecić jakąś lekturę o wczesnej historii szkolnictwa?
"Prawny obowiązek oceniania nauczyciela [...] komu tak naprawdę i po co, potrzebna jest ta ocena?"
Szkolnictwo - przynajmniej w deklaracji - ma służyć dzieciom i ich rodzicom. To im potrzebny jest ścisły nadzór nad nauczycielami, w imieniu państwa egzekwującymi od nich przymus szkolny. Nadzór, chroniący przed opresyjnością, nadużyciami i wyrządzaniem szkody. Inna rzecz, że w obecnej praktyce ten nadzór daleki jest od ochrony praw obywatelskich.
"Wolności nauczycieli boi się przede wszystkim władza oświatowa..."
Boję się wolności każdego egzekutora przymusu: od nauczyciela przez policjanta po funkcjonariusza CBA. Nauczyciela najbardziej: bo z nim ma do czynienia każde dziecko i rodzic przez 12 lat. A z ABW czy CBA tylko nieliczni, a z policją większość, ale tylko sporadycznie.
Zastrzegam się, że nie jestem regularnym czytelnikiem, więc może dlatego pisze to, co piszę. Ale. Bieżący wpis @Gospodarza jest narzeknięciem. Sam umiem narzekać, mało mnie emocjonuje słuchanie cudzych narzekań. Bardzo podobne słychać z ust nauczycieli po drugiej stronie Atlantyku. Bardziej ciekawi mnie benchmarking, czyli porównanie, przez profesjonalistę, istniejących i wymarzonych systemów oceniania nauczycieli w różnych krajach świata. W końcu jakieś kraje uważane są za lepsze a jakieś za gorsze w edukowaniu swoich uczniów, (choćby według PISA) i chyba wartościowe byłoby przypatrzenie się jak to inni robia? Możliwe, że to akurat Polska dopracowała się najlepszego na świecie sposobu oceniania nauczycieli (a raczej nauczycielek, bądżmy realistami), w takim razie gratulacje.
OdpowiedzUsuńSądząc jednak z potęgi, jaką ma w Polsce Kościół katolicki, wydaje mi się, że wzory idące z tej organizacji skutecznie skaziły całe społeczeństwo. Nikt nie śmie w Polsce oceniać i rozliczać funkcjonariuszy Kościoła katolickiego używając łatwych do zrozumienia i określenia metryk. Takich jak liczba rozwodów, samobójstw, rzeczywista liczba aborcji, poziomu przestępczości, alkoholizmu, ilości wypadków drogowych, poziomu łapówkarstwa czy poważnej korupcji, języka kasty polityków, natężenia goebbelsowskiej w wydźwięku propagandy w mediach itd., itp. Reszta społeczeństwa, w tym nauczycielki, patrzą na ten całkowity brak wystawiania rachunku Kościołowi katolickiemu za tak sowicie opłaconą działalność, brak zainteresowania społeczeństwa w powiedzeniu "sprawdzam" i chcą podobnie do księży uniknąć jakiejkolwiek, mierzalnej i twardej oceny. Nauczycielki rozpowszechniają często pogląd sugerujący istnienie czegoś, co ja nazywam nauczycielską zasadą nieoznaczoności Heisenberga. Mówiącą, że każda próba oceny pracy nauczycielki zaburza jej pracę. A zatem najlepiej dać tej nauczycielce spokój i nie oceniać.
"Nauczyciele - jak wielbłądy - mają dwa garby: nadzór pedagogiczny, czyli państwowy i samorządowy, które w większości gmin czy powiatów są w stanie konfliktu odmiennych wartości i norm. Związkowcy "szczekają", ale "karawana deformy" jedzie dalej." - a co jest drugim garbem, bo chyba zabrakło dopowiedzenia...
OdpowiedzUsuńWymieniłem dwa garby.
OdpowiedzUsuń