15 lutego 2013
Protest Komitetów Naukowych PAN przeciwko dewaluacji nauki
Naukowcy mają już dość "biurokratycznego szaleństwa" w polityce MNiSW i części ekspertów "zasłużonych" w procesie niszczenia polskiej nauki. Prof. dr hab. Krzysztof Jan Mikulski (wiceprzewodniczący Sekcji Nauk Humanistycznych i Społecznych Centralnej Komisji oraz prezes Polskiego Towarzystwa Historycznego) - zorganizował w dn. 14 lutego br. w KOMITECIE NAUK HISTORYCZNYCH PAN wspólne posiedzenie przewodniczących KOMITETÓW NAUKOWYCH Wydziału I Nauk Humanistycznych i Społecznych PAN, by naukowcy zajęli wreszcie stanowisko w sprawie patologicznej ewaluacji czasopism naukowych w wykonaniu powołanego przez panią minister Barbarę Kudrycką zespołu specjalistycznego do oceny czasopism naukowych (ZSOCN). W dyskusji uczestniczyli przewodniczący tych komitetów, zabierając głos, który nie miał być katharsis na poziom frustracji i narastającego gniewu, ale wzajemnym skonfrontowaniem poglądów, diagnozą oraz wsłuchaniem się w argumenty przedstawicieli wszystkich dyscyplin i środowisk naukowych przez nich reprezentowanych.
Prof. K.J. Mikulski stwierdził na wstępie: Nie tak dawno kolejne ogólnopolskie zgromadzenie dziekanów i dyrektorów wydziałów i instytutów historycznych stwierdziło wyraźnie, że mechaniczne przenoszenie zasad oceny stosowanych w naukach ścisłych dla oceny przedstawicieli dyscyplin humanistycznych są niezwykle krzywdzące. Wyrażono tam również ogromną troskę o polską humanistykę, której nie można traktować jak jakąś działalność produkcyjno-handlową, w tym dobitny pogląd, że "anglicyzacja kultury" jest sprzeczna z interesem narodowym. Czyż jednym z naszych zadań nie jest także współtworzenie kultury narodowej przez pisanie po polsku? Z drugiej strony dominacja czasopism anglojęzycznych w nauce może wpłynąć na niedocenianie publikacji ukazujących się w naszym kraju.
Podzielając pogląd o potrzebie oceniania prac badawczych zarówno całych zespołów jak i indywidualnych badaczy, mamy poważne wątpliwości czy w naukach humanistycznych i społecznych ową ocenę należy sprowadzić jedynie do wskaźników liczbowych. Trudno się również zgodzić z niczym nie uzasadnionymi różnicami w punktacji wielu wiodących czasopism krajowych i zagranicznych. Mamy podstawy sądzić, że dalsze milczenie środowiska lub wyrażanie jedynie opinii przez pojedyncze zespoły i badaczy doprowadzi do marginalizacji humanistyki i jej stopniowej destrukcji. Zależy nam bowiem aby w polityce naukowej państwa humanistyka nie tylko została zauważona, ale żeby była stale obecna, gdyż jest ona gwarantem naszej tożsamości kulturowej i narodowej.
Najwyższy czas znaleźć właściwe wyjście z patologicznej już sytuacji, w wyniku której niszczy się podstawy nauki i środków upowszechniania jej wyników. Impuls do "boju" dał wybitny filozof prof. dr hab. Jan Woleński - najpierw swoim wystąpieniem w listopadzie ub. roku w PAN, a obecnie tekstem o ewaluacji czasopism naukowych, którego skrócona wersja ukazała się już w PAUzie Akademickiej (194 z dn. 17 stycznia 2013 r.) Znakomita analiza zaistniałej (po ogłoszeniu przez ministrę) trzech wykazów czasopism punktowanych A - B - C jest meta spojrzeniem na już wcześniej mające miejsce w mediach i środowiskach akademickich poglądy na ten temat. Każdy, kto czyta "Forum Akademickie" może potwierdzić, że niemal w każdym numerze znajdują się artykuły poświęcone problemowi, który MNiSW usiłuje "zamieść pod dywan" ignorując wszelkie głosy protestów, krytycznych uwag czy nawet propozycji zmian. Twórcy tych wykazów bronią swojego wytworu, ale jest to o tyle żałosne, że czynią to bardziej jako obrońcy nietykalności władzy, tych, którzy nie tylko wiedzą lepiej, ale i najlepiej, będąc przy tym głęboko zranionymi słowami oburzenia naukowych środowisk. Prawdziwa cnota krytyk się nie lęka. Kiedy jednak zdają sobie sprawę z tego, jak daleko już zaszkodzili tą kategoryzacją naukom humanistycznym i społecznym, nie bardzo wiedzą, jak przeprosić i naprawić swój błąd. Strategia: "Panowie, nic się nie stało!" jest fatalna, gdyż nie tylko podtrzymuje, ale i pogłębia z każdym miesiącem stan patologii, z której władza nie chce się wycofać.
Zacznijmy od diagnozy zaistniałej patologii, przypominając wszystkim, że nie występujemy w tej diagnozie przeciwko ocenie czasopism naukowych, gdyż takowa z różnych powodów, także właściwego zarządzania w procesie decyzyjnym środkami publicznymi w finansowaniu grantów czy przyznawaniu nagród naukowcom, jest nieunikniona. Wczorajsza debata była zarazem swoistego rodzaju podsumowaniem stanu narastającej klęski, które musi skutkować bardziej radykalną opozycją wobec niej i jej sprawców, jeżeli jeszcze chcemy godnie i właściwie wykonywać swój zawód, prowadzić badania naukowe i publikować ich wyniki nie dla zadowolenia "oszalałej biurokracji", ale dla dobra nauki, społeczeństwa i narodowej kultury. Trzeba wreszcie postawić tamę niszczeniu polskiej nauki przez administratorów, biurokratów, którzy chcą pod przykrywką troski o umiędzynarodowienie polskiej nauki i zwiększenie poziomu jej konkurencyjności w świecie, utrzymywać na żenującym poziomie jej finansowanie. Najłatwiej jest przerzucić cały ciężar na naukowców, na ich własne kieszenie, by sami doktoranci, z marnych stypendiów, finansowali koszty opublikowania artykułów w czasopismach obcojęzycznych (jakoś milczy się na ten temat i nie ujawnia, że niektóre redakcje liczą już ponad 1000 dolarów za druk artykułu), a wkrótce będzie to miało miejsce także w polskich czasopismach z krajowej listy B.
Oto tylko kilka, najważniejszych zarzutów pod adresem w/w zespołu do oceny czasopism:
1) Punktacja czasopism z tzw. lista ERIH (European Reference Index for the Humanities) preferuje czasopisma anglojęzyczne, zaś wykorzystywanie jej do jakichkolwiek rankingów, formalnych ocen jest nie tylko niezgodne z prawem, ale i z funkcjami, dla których ona powstała. Mówił o tym prof. Włodzimierz Bolecki - członek European Science Foundation, ERIH (Panel w Brukseli). Nikt nie ma prawa używać listy ERIH do oceny czasopism naukowych i zamieszczanych w nich publikacji. Ta lista jest jedynie "mapą" do rozpoznawania w obiegu światowym czasopism o charakterze: międzynarodowym (kat. A), europejskim (kat. B) i narodowym (kat. C). Nie jest zatem prawdą, że publikacje w którymkolwiek z czasopism tej listy można oceniać w kategoriach "lepsze-gorsze", "Bardziej naukowe - mniej naukowe". Lista ERIH powstała nie po to, by tworzyć ranking znajdujących się na niej czasopism, a tym bardziej, by wskazywać, które jest lepsze, ale by rozpoznawać spełnianie przez nie określonych standardów upowszechnienia (zasięgu dostępności) ich treści.
Pozostaje zatem otwarte pytanie: skoro "eksperci" w/w zespołu wiedzieli, jaki jest prawny status listy ERIH, to dlaczego tak instrumentalnie i sprzecznie z jej funkcjami założonymi włączyli ją do oceny parametrycznej nie tylko publikacji, ale także jednostek naukowych? Czyż nie jest to skandaliczne, że lista C jest de facto nielegalna w sensie prawnym? - pytali uczestnicy tej sesji.
2) Przypisane przez zespół czasopism wartości punktowe nie odpowiadają ich realnej wartości naukowej. Tu padały przykłady niemalże z wszystkich dyscyplin, jako to znaczącym czasopismom naukowym przypisano wartość 1 pkt., a internetowym "świerszczykom", nic nie wnoszącym do nauki tekścidłom czy popularnonaukowym czasopismom - znacznie więcej punktów. Okazuje się, że tzw. pismo z listy filadelfijskiej NATURE ma 40 pkt, podczas gdy zamieszczone w nim teksty są pisane przez popularyzatorów wiedzy, dziennikarzy, a polskie pismo naukowe powołane do życia jeszcze w XIX w. ma zaledwie 10 pkt.
3) Redakcje nie godzą się na zamieszczanie artykułów o objętości min.0.5 ark. wyd., bo powiększa to koszty druku, a dotacji nie ma (tu- sugestia: niech autorzy zaczną sami płacić). Ba, zaginęła sztuka krytyki naukowej. Nie publikujemy głębokich, poszerzonych recenzji, bo... nie ma na to w czasopismach miejsca, a poza tym nie opłaca się to także autorom, gdyż nie otrzymają za recenzję ani jednego punktu.) Ten, kto ustanowił takie kryterium, odpowiada za destrukcję w polskiej nauce.
4) Co uczynić z czasopismami naukowymi na bardzo wysokim poziomie, które swoim zakresem przekraczają ramy jednej dyscypliny naukowej, są trans- lub interdyscyplinarne? Gdzie ma znaleźć się czasopismo z kognitywistyki czy historii, literatury i sztuki zarazem? Dlaczego pozwalamy wpychać się biurokratom w wąskie ścieżki?
5) Oparcie oceny czasopism tylko i wyłącznie na bibliometrii, na tzw; kryteriach formalnych, względnie obiektywnych (bo przecież wagi przyznane subkryteriom są subiektywne) jest niedopuszczalne, bo pomija kluczowe dla rzeczywistej oceny naukowego poziomu czasopisma kryterium jakościowe. W poprzednich zespołach oceniających to właśnie jakościowe kryterium było ważniejsze, niż formalne, bo papier jest cierpliwy i przyjmie każde kłamstwo, fałszywe dane, które - jeśli się ich nie sprawdzi - utrzymują pozór i demoralizują część środowiska.
6) Nigdzie na świecie, także w USA, nie ma takiego "punktacyjnego szaleństwa", które ma miejsce w Polsce! To jest przedmiotem drwin zagranicznych naukowców, że wyzwalając się z monizmu ideologicznego w dobie PRL daliśmy się złapać w "szpony głupiej biurokracji" III RP. Trudno oczekiwać - jak pisze prof. J. Woleński - całkowitej eliminacji napięcia pomiędzy uzyskiwaniem dużej ilości punktów za wiele publikacji w przeciętnych czasopismach i mniejszej za niewiele artykułów w lepszych publikatorach. Prowadzi to do takich już wynaturzeń, że niektórzy eksperci MNiSW uczestniczą w ramach zakładanych przez siebie prywatnych firm (gwarantujących indeksowanie czasopism), w lobbowaniu na rzecz zwiększania własnych dochodów. Wchodzimy w fazę pseudorozwoju polskiej nauki od jej istoty i rzetelności badawczej do zbieractwa ... punktów. w MNiSW jest wielu profesorów, którzy poddali się biurokracji, zdradzając naukę i obowiązujące w niej kryteria tak etyczne, jak i jakościowe. Tu już nie chodzi o naukę, tylko robienie na/z niej biznesu.
7) Wymuszanie publikowania w języku angielskim sprawia, że wpisujemy się w naukową politykę kolonialną. Jest w tym ukryty program - że to , co polskie, jest gorsze, drugorzędne, a to, co anglo-amerykańskie to jest światowe. Naukowcy powinni wstać z kolan i zerwać z kompleksami niższości. Poczytajmy, jakie są publikowane buble w czasopismach listy filadelfijskiej czy ERIH.
Nie wpisujmy się w niszczenie własnej tożsamości kulturowej, językowej, narodowej, degradując dorobek własny i minionych pokoleń.
Na zakończenie tej relacji fragment z tekstu prof. Jana Woleńskiego:
Parametryzacja dotychczas dokonana w Polsce jest jedynie pierwszym krokiem w kierunku poważnej oceny wartości publikacji polskich naukowców. Błąd podstawowy polega, co już wcześniej zaznaczyłem, na identyfikacji hierarchizacji na podstawie if (międzynarodowego) czy parailościowego miernika opartego o kategoryzację ERIH z merytoryczną wartością naukową czasopism. Ponieważ brak jest krajowego współczynnika wpływu, wprowadzono uznaniową punktację względem listy C opartą na bardzo wątpliwych kryteriach, w gruncie rzeczy nie tylko niejasnych, ale i niejawnych, a przynajmniej nie ujawnionych, zapewne przez bałagan. Od razu zaznaczam, że wytyczne z zarządzenia MNiSzW z 17 września 2012 r. formułujące kryteria oceny zawierają zbiór ogólnikowych komunałów, a stosowanie terminu „parametr” jest komicznym ozdobnikiem retorycznym. Gwoli uniknięcia nieporozumień dodam, co następuje. Być może if wystarcza dla oceny publikacji w zakresie nauk przyrodniczych.
Nie wykluczam również tego, że odwołanie się do tego miernika i kategoryzacji ERIH satysfakcjonuje Amerykanów, Brytyjczyków i przedstawicieli kilku innych nacji także w naukach społecznych. Zdecydowana większość prestiżowych czasopism ukazuje się w stosunkowo niewielu miejscach, co sprawia, że szanse opublikowania artykułu w nich nie są równe. Ci, którzy mają łatwiejszy dostęp do publikatorów uzyskają więcej punktów w rankingach międzynarodowych od kolegów pracujących dalej od centrów. Tak to już jest, że globalizacja i umiędzynarodowienie nauki wcale nie likwidują podziału na metropolie i prowincje naukowe. Być może naukowcy w krajach centralnie położonych na mapie znaczenia naukowego, zwłaszcza przedstawiciele nauk społecznych, też narzekają na brak należytego uwzględnienia kryteriów jakościowych, ale to nie nasze zmartwienie. Polska znajduje się dopiero na początku drogi w wypracowaniu adekwatnych procedur oceny jednostek naukowych, a realizacja tego zadania jest ważna także dla kształtowania należytej świadomości polskiego środowiska naukowego, której istotnym elementem, jak w wypadku każdej grupy twórców, jest poczucie własnej wartości.
Proszę o wszelkie uwagi na mój adres: boguslawsliwerski@gmail.com , dotyczące czasopism listy B. Zostaną przekazane do PAN.