27 stycznia 2012
Nauczyciele akademiccy coraz częściej dochodzą swoich praw w sądzie pozywając władze wyższych szkół prywatnych
Nie ma innego wyjścia. Tam, gdzie górę bierze arogancja, najgorzej rozumiana prywata pracodawców - założycieli szkół prywatnych, kanclerzy czy nawet rektorów, trzeba postawić sobie pytanie, czy chce się i czy warto z takimi osobami mieć cokolwiek wspólnego, czy warte są tego pieniądze, jakie wypłacają z tytułu świadczonej im pracy.
Jeśli je wypłacają, bo przecież nauczyciele wielu wyższych szkół prywatnych coraz częściej ujawniają fakt opóźniania wypłat z tytułu przeprowadzonych przez nich zajęć, braku tych wypłat czy wyszukiwaniu powodów, dla których można byłoby ich nie dokonać. Nauczyciele przypadkowo dowiadują się, że np. nie zostały zapłacone przez pracodawcę składki emerytalno-rentowe czy nie zostały odprowadzone składki z tytułu ubezpieczenia zdrowotnego. Niektórym nauczycielom nie płaci się za okres zwolnienia lekarskiego albo z winy pracodawcy niewykorzystanego urlopu wypoczynkowego. Kiedy przyjeżdża z kontrolą do takiej wsp inspekcja pracy, NIK czy PKA, to okazuje się, że nauczyciele tych szkół w ogóle nie znają regulaminu płac (wynagrodzeń). Nie znają, bo jest on głęboko przed nimi skrywany, by nie upominali się o to, co im się należy.
Jedni nauczyciele zatem występują do Sądu Pracy z pozwem o wypłacenie należności mimo, iż nie wiedzą o tym, że ona im się nie należała .Nie ma w tym nic złego. Od tego są te sądy, by tego typu sprawy wyjaśniały nawet, jeśli racja jest po stronie pracodawcy. To tylko sygnał na temat tego, jak traktował swoich pracowników, skoro musieli szukać wyjaśnień na drodze sądowej. Taka wiedza kosztuje, ale warto ją pozyskać, jeśli kogoś na to stać i ma na to także czas.
Inni nauczyciele występują z pozwem przeciwko władzom wyższych szkół prywatnych nie dlatego, że czegoś nie wiedzieli, ale z powodu bezprawnych działań, które są naganne także etycznie, skoro w środowisku mieniącym się wyższym w istocie postępuje się na poziomie je dyskredytującym. To oczywiste, że wchodząc w spór sądowy podjęli decyzję o rezygnacji z pracy. Ona jest pierwotna w stosunku do tego aktu, bo przecież wiadomo, że upomnienie się w takim środowisku o coś, co się ewidentnie należy, a jest się z tego okradanym, najczęściej skutkuje szykanami czy różnego rodzaju formami opresji. Po co więc tkwić w takiej szkole, której władze zaprzeczają stanowionym celom i wartościom.
Łódź stała się "stolicą" niegodnych szkolnictwa wyższego praktyk, a mających miejsce w szkolnictwie prywatnym, w którym nauczyciele akademiccy nie zamierzali już dłużej ich tolerować, godzić się na wykorzystywanie pozycji pracodawcy w stosunku do świadczącego pracę nauczyciela. Jedni odchodzą, by mieć święty spokój, chcą zapomnieć, dłużej nie uczestniczyć w niegodnych relacjach społecznych, na które przyzwolenie daje też część ich koleżanek i kolegów. Oni nie wiedzą, że skoro będąc "niemymi" świadkami zła, stają się nie tylko jego współsprawcami, ale prędzej czy później może spotkać ich podobny los. Historia kołem się toczy. Tłumaczenie zatem przez pracodawcę takiej szkoły-przedsiębiorstwa, że stara się regulować zaległości w miarę swoich możliwości kapitałowych jest o tyle oburzające, że zawsze ma jakieś wytłumaczenie.
Wyobraźmy sobie zatem sytuację, w której nauczyciel akademicki - mimo zawarcia umowy z tzw. wsp - w sytuacji, kiedy nie otrzymuje wynagrodzenia za prowadzenie zajęć, zawiesza je do czasu, aż zostaną wyrównane straty, jakie z tego tytułu poniósł. Nieuczciwość pracodawców polega na tym, ze oni po pierwsze zastraszą takiego nauczyciela konsekwencjami prawnej odpowiedzialności za naruszenie ciągłości procesu dydaktycznego (nauczyciel musi, w odróżnieniu od pracodawcy, który jak się okazuje, nie musi realizować umowy), a po drugie mają w ofercie poszukujących pracę kolejnych naiwnych, bo nieświadomych tego, że mogą być tak potraktowani w niedalekiej zresztą przyszłości.
W jednej z takich pseudo szkółek osoba pełniąca funkcje kierowniczą, związaną z planowaniem zajęć, zapewnieniem ich obsady i prowadzeniem ich w ramach własnych obowiązków dydaktycznych, przez lata była traktowana jak "wół do roboty", któremu raz się płaci całą pensję, raz tylko część, raz w terminie, innym razem nawet z kilkumiesięcznym opóźnieniem. Za każdym razem kosztowało to tę osobę nerwy i zdrowie, bo jak tu upominać się o swoje, skoro jest się pedagogiem z misją, z poczuciem odpowiedzialności? Kogo to obchodziło, że z każdym semestrem odchodzili z tej szkoły kolejni, sfrustrowani i oszukani nauczyciele? Zaraz znalazł się następca, który dopełniał brakujące minimum lub założyciel sam przekazywał do ministerstwa fałszywe dane z nadzieją, że i tak ich nikt w tym roku nie sprawdzi, a w następnym to już coś załatwi.
Zgodnie z ustawowymi regulacjami niektórzy zatem nauczyciele akademiccy składają wymówienie z pracy w wyższej szkole prywatnej w terminie uzależnionym od stażu ich pracy. Zadośćuczynienia z tytułu niewypłaconych świadczeń dochodzą w Sądzie Pracy i jeśli są one zasadne, to wbrew matactwom założycieli tych szkół, muszą one być im zwrócone. Czytam w jednym z takich uzasadnień akademika, że powodem jego decyzji rezygnacji z pracy jest naruszanie w stosunku do niego przez władze uczelni praw nauczyciela akademickiego przez stosowanie wobec niego aktów dyskryminacji, mimo wysokiej oceny jakości jego dotychczasowej pracy dydaktycznej. Jak pisze: "Utraciłem tym samym zaufanie do pracodawcy, podejmując zarazem w tej sprawie kroki prawne."
Co czyni założyciel takiej wsp? Po pierwsze natychmiast podpisuje akceptację rezygnacji pracownika z pracy, a po drugie szuka luk prawnych (po to zatrudnia się prawnika), by nie wypłacić należnego nauczycielowi np. ekwiwalentu za niewykorzystany przez niego czy nią urlop. Ma on bowiem pracować do ostatniego dnia, żeby pracodawca nie musiał płacić za jego zastępstwo. Co gorsza, bezczelność pracodawcy polega na tym, że wydaje niezgodne z prawdą świadectwo pracy, by tym samym udokumentować coś, co w jego mniemaniu powinno zamknąć sprawę jakichkolwiek roszczeń nauczyciela. Otóż nie. Właśnie tym bardziej, kiedy założyciel szkoły prywatnej wydaje nam świadectwo pracy z nieprawdziwymi danymi, należy zażądać nie tylko wydania jego sprostowania w wersji odpowiadającej rzeczywistości, także prawu, ale i odzyskania niewypłaconych z tego tytułu płac. Co uczynił założyciel w znanym mi i udokumentowanym przypadku? Bezczelnie odpisał na podaniu nauczyciela, że wnioskujący złożył je w niewłaściwym terminie, a więc wypłata mu się nie należy. Tak wygląda postawa założyciela, kanclerza w wyższej szkole prywatnej!
Podaję zatem wzór pisma, jakie należy skierować do Sadu Pracy przeciwko pozwanemu, by ukrócić tę nieuczciwość:
Imię i nazwisko ........ wnoszę:
1) w oparciu o art. 97 § 21 k.p. wnoszę o sprostowanie wydanego powodowi świadectwa pracy w punkcie 4 podpunkt 1 przez wpisanie w miejsce słów „wykorzystał urlop wypoczynkowy w wymiarze 36 dni (tj. 288 godzin)” słów „urlopu wypoczynkowego za ... rok nie wykorzystał”,
2) o zasądzenie od pozwanego na rzecz powoda kwoty .... zł tytułem ekwiwalentu za niewykorzystany urlop wypoczynkowy z ustawowymi odsetkami od dnia ..... roku do dnia zapłaty,
3) o zasądzenie od pozwanego na rzecz powoda zwrotu kosztów postępowania według norm przepisanych,
4) o rozpoznanie sprawy także pod nieobecność powoda,
5 wydanie wyroku zaocznego w sytuacjach określonych w art. 339 i 341 k.p.c.,
6) dopuszczenie dowodu z załączonych do niniejszego pozwu dokumentów na okoliczności wskazane w jego uzasadnieniu,
7) zobowiązanie pozwanego do złożenia do akt sprawy akt osobowych powoda oraz o dopuszczenie dowodu ze znajdujących się w nich dokumentów".
Oczywiście, taki pozew trzeba uzasadnić, załączyć do niego stosowne dokumenty. Jak ktoś brał płace pod stołem, a tacy naiwni nauczyciele też się zdarzają, że część płacy kanclerz takiej wsp przekazuje im z innego konta, z "własnej" kieszeni, po prostu nieoficjalnie, żeby nie płacić ZUS-u itp., to już od tych kwot niczego liczyć nie może. Wiedzą o tym założyciele i kanclerze tych szkół, dlatego chętnie namawiają nauczycieli, by godzili się (połasili) na wyższy dochód, ale w tzw. "szarej strefie". Niektórzy się godzą i tracą podwójnie.
We wspomnianym przypadku czegoś takiego na szczęście nie było, poza tym, że pracodawca postanowił nie wypłacić ekwiwalentu za niewykorzystany urlop. I co? Przegrał w Sądzie Pracy. Jakoś na stronie internetowej swojej szkoły o tym nie pisze. Nic dziwnego. Piszą potem o tym dziennikarze. Zatrudniony przez założyciela prawnik parł do ugody, by nie było rozgłosu, by nie dowiedziały się o tym media. A zatem w odpowiedzi na pozew stwierdza:
(...) proponuję wygaszenie zawisłego sporu w drodze ugody sądowej, na mocy której pozwany, czyli zalożyciel wyższej szkoły prywatnej:
- dokona sprostowania świadectwa pracy powoda w sposób wskazany ...
- zobowiąże się do zapłaty na rzecz powoda kwoty .... zł. tytułem ekwiwalentu za niewykorzystany urlop wypoczynkowy, w terminie 14 dni od zawarcia ugody,
- pokryje w całości koszty sądowe.
I to wszystko płaci się m.in. z czesnego studentów! Założyciel nie ponosi kary z własnej kieszeni.