Opublikowany na łamach jednej z gazet wywiad z założycielem uczelni niepaństwowej jest kolejnym dowodem na to, jak podmiot prowadzący akademicki biznes może nie poczuwać się do winy w sytuacji, gdy w istocie to przede wszystkim od niego, od właściciela zależą gwarancje zgodności prowadzonych działań z obowiązującym w tym kraju prawem. Wyjaśnienia, w stylu, że łamał standardy, nie przestrzegał prawa, ale czynił to dla dobra ludu, bo oświecał go i umożliwiał mu realizację własnych aspiracji, jest szokujące. Otwiera to bowiem pole do usprawiedliwiania kolejnych nadużyć. Równie dobrze, można by powiedzieć, że kradnę coś komuś, by wyżywić głodnych, a przecież troska o ludzkie życie jest ważniejsza, niż przestrzeganie prawa. Tym samym wszyscy ci, którzy przestrzegają prawa i uczciwie prowadzą instytucje edukacyjne, nie są innowacyjni, nie myślą prospołecznie, nie zabiegają o losy niewykształconych, głodnych czy opuszczonych przez los. Dobrze, że ten właściciel chociaż broni kadr akademickich swojej uczelni, bo oni w istocie nie mają żadnego wpływu na to, jakich norm przestrzega ich pracodawca, czy zatrudnia odpowiednią liczbę profesorów i doktorów, czy gwarantuje studentom dostęp do literatury, do sprzętu, laboratoriów, czy składa wiarygodne oświadczenia pod dokumentami itp.? Nauczyciele akademiccy pracowali zapewne z pełnym zaangażowaniem, niektórzy nawet większym, niż w ich podstawowym miejscu pracy, jeśli ta uczelnia była ich drugim zatrudnieniem. Oni powinni spać spokojnie, a jednak mogą mieć poczucie żalu, że mimo ich uczciwej pracy i zaangażowaniu, muszą się tłumaczyć z czegoś, na co nie mieli żadnego wpływu.
To nie nauczyciele i nie ich rektor powinni się tłumaczyć przed studentami z braków kadrowych czy niespełniania wymogów prawnych, tylko właściciel uczelni. To od niego zależy, czy w dziekanacie jest sprawna i wystarczająca obsługa, czy do biblioteki są kupowane książki, czy w salach jest ciasno, ciepło i wygodnie, czy w gmachach jest bezpiecznie, a system informacji o uczelni jest wiarygodny. To nie nauczyciele akademiccy odpowiadają za to, że minister nauki i szkolnictwa wyższego odbiera uczelni uprawnienia. W jednym tylko przypadku mogą być temu winni, a mianowicie, gdy nie prowadzą zajęć dydaktycznych, gdy lekceważą studentów, nie przestrzegają rygorów związanych z przygotowywaniem i pisaniem prac dyplomowych, nie opracowują zaktualizowanych programów kształcenia i sami nie podnoszą swoich kwalifikacji. To wszystko jednak, co ma miejsce w przestrzeni uczelni w sensie administracyjno-technicznym, w obsłudze studentów, zależy tylko i wyłącznie od właściciela uczelni niepublicznej. Warto o tym pamiętać, kiedy pojawiają się pierwsze oznaki rozczarowania w stosunku do wizerunku, jaki sobie wytworzyliśmy o danej uczelni. Warto bardziej krytycznie i odważnie podchodzić do spraw, które – choć mogą wydawać się ułatwieniem przez przymknięcie oka na nieprawidłowości – zagrażają nie tylko nam, ale także tym wszystkim, którzy chcieliby być dumni ze swojej Alma Mater.