08 stycznia 2018
Czy wnioskować o odznaczenia?
W Łodzi jest już w ostatnim kwartale drugi profesor Uniwersytetu Medycznego, który odesłał do Kancelarii Prezydenta RP Andrzeja Dudy odznaczenia, jakie odebrał w swojej uczelni za osiągnięcia naukowe. Najpierw był to socjolog medycyny pan dr hab. Wojciech Bielecki prof. UM w Łodzi, który najpierw odebrał odznaczenie, po czym je odesłał Prezydentowi publikując swoje stanowisko na łamach "Gazety Wyborczej". Napisał m.in.:
"Niestety, wobec zjawisk i procesów zachodzących w mojej Ojczyźnie, w których ku rozczarowaniu wielu milionów Polaków bierze Pan aż nadto znaczący udział, nie mogę tego medalu przyjąć" (...) nie może "przyjąć czegoś, co pochodzi z nadania człowieka, który jest z wykształcenia prawnikiem z cenzusem uniwersyteckim, a który w sposób świadomy łamie Konstytucję RP". "Konstytucję, na którą przecież Pan przysięgał – i to deklarując publicznie poszukiwanie pomocy Boga dla jej przestrzegania!"
Pod tym tekstem jest ponad 4 tys. różnej treści komentarzy, najczęściej jednak albo ganiących, albo wychwalających naukowca za tę decyzję. Nie trzeba było długo czekać, żeby w minionym tygodniu dowiedzieć się o kolejnej odznaczonej w tej Uczelni - pani prof. dr hab. Teresie Żylińskiej (biochemik, biolog molekularna, neurochemik), która także postanowiła oddać Złoty Krzyż Zasługi. Nie opublikowała jednak powodów takiego stanu rzeczy, chociaż zapewne jakimiś podzieliła się z Prezydentem.
Właśnie otrzymałem od moich władz pismo, by w najbliższym czasie wytypować osoby z Katedry do odznaczeń lub medali za ich pracę naukową, dydaktyczną i/lub organizacyjną. Nie mam zamiaru jednak pytać, czy - jeśli wyrażą zgodę na to, by w tak symbolicznym wymiarze władze UŁ mogły wyrazić im swoją wdzięczność za dotychczasową pracę akademicką - akceptują pana Prezydenta lub ministra edukacji/nauki i szkolnictwa wyższego, czy nie akceptują? Zapytam ich zgodnie z ustawą, czy wyrażają zgodę na przyjęcie odznaczenia. To oczywiste, że nie wnioskuję o medale czy krzyże lub ordery do władz Uniwersytetu, gdyż Rektor jest tu jedynie pośrednikiem między resortem (gdy w grę wchodzi odznaczenie ministerialne) albo prezydentem.
Każdy ma prawo do tego, by nie przyjmować żadnych symbolicznych wyróżnień za swoją pracę naukowo-badawczą, nauczycielską czy organizacyjną. Jeżeli jednak najpierw wyraża na to zgodę, a po przyjęciu symbolicznej nagrody ją zwraca, to nie wiemy, czy nie zasłużył na to odznaczenie i jednak się zawstydził, rozmyślił, czy może post factum postanowił w innym wymiarze wyrazić swoją decyzję?
W ten sposób można by dojść do absurdu i oddać uzyskane dyplomy np. nominację na tytuł profesora czy habilitacyjny lub doktorski, bo nie akceptujemy naruszania prawa przez wręczającego nam ten tytuł lub dyplom - prezydenta, rektora czy dziekana.
Odnoszę wrażenie, że w ogóle dzieje się coś niepokojącego w tej sferze, bowiem większość osób, która otrzymała ordery, odznaczenia lub medale w okresie np. PRL (są wśród nich obecni rządzący, politycy, posłowie i senatorowie) wcale ich nie odsyłała i nie oddała. Kluczowe pytanie bowiem brzmi - czy otrzymujemy tak symboliczne nagrody za coś, czy ze względu na wyniki sondażu opinii publicznej w zakresie wskaźnika akceptacji podmiotów władzy?