11 listopada 2015

Portugalskie obrazki

Gdyby mnie pytano, który z krajów warto odwiedzić w okresie jesiennym, to w pierwszej kolejności wskazałbym na Portugalię. Lizbona – stolica kraju, która oczarowuje wielowiekową mozaiką różnych stylów architektonicznych, skupia uwagę turystów na zdobiących ściany kamienic wzorzystych płytkach ceramicznych, ale przede wszystkim ujmującą kulturą osobistą mieszkańców. Czasami ma się wrażenie, że właściciele domów konkurowali między sobą o to, czyje zdobienia są ładniejsze.

Po drodze, do prowadzonej przez młodych ludzi kafejki, gdzie można zjeść bardzo smaczne śniadanie (mają tu pieczywo własnego wypieku, z możliwością przygotowania do pracy lub szkoły kanapek; świeży jogurt z owocami, a do tego aromatyczna kawa, croissanty, ciastka itp.), mijam więzienie, a potem idąc na skróty przez park zaglądam do katolickiej szkoły publicznej.

Jest 8.30. Dorośli opiekunowie uczniów radośnie witają się z stojącą w progu szkoły uroczą, starszą panią (humanistyczny „monitoring”). Nie wiemy, czy jest dyrektorką, nauczycielką czy może tak, jak było kiedyś w polskich szkołach - panią woźną. Najważniejsze, że jest niezwykle serdeczna, uśmiechnięta i pozdrawia każde wchodzące do budynku dziecko i jego opiekunów.


Wzruszający obraz pozostanie na długo w mojej pamięci. Od razu rozpoznaje, że jesteśmy obcy i nie mamy prawa wejść do środka. Podejmuje z nami rozmowę, a dowiedziawszy się, że jesteśmy z Polski pozwala nam zrobić kilka zdjęć.

Dzieci przechodzą do budynku przez prześliczne patio. Każde jest witane w progu, więc musi czuć się bezpiecznie. Jeden z przyprowadzających dziecko ojców serdecznie wita się z panią tak, jakby była jego bliską rodziną. Z wzajemnością trwa wymiana uścisków i krótka relacja. Jak prawdziwa Pani domu komentuje do nas tę sytuację. Pamięta, jak przed wielu laty dzisiejszy tata ucznia też uczęszczał do tej szkoły. Dwa pokolenia przekraczają codziennie próg szkoły.

Nie ma tu monitoringu – kamer, weneckich luster, metalowych bramek na elektroniczne karty broniących dostępu obcym czy niepożądanym osobom. Gdyby nie witająca dzieci Gospodyni, mógłbym swobodnie dalej wejść na teren szkoły. Co z tego, że byłbym zarejestrowany przez kamery. Czy one tworzą spersonalizowany klimat, wzajemność uczuć radości, a może niepokoju.

Widzę, jak kolejno wchodząca dziewczynka podchodzi i tuli się do swojej Pani, by podzielić się jakimś zmartwieniem. Nie muszę iść do sali lekcyjnej, bo widać, że dzieci nie są ciągnięte za rękę przez rodzica, który niejako „wrzuca” je w przysłowiową paszczę lwa.

Miasto zachwyca czystością, szerokimi alejami, wielością parków i cudownym położeniem dzielnic na wzgórzach. Są tu publiczne toalety, ale jak ktoś chce skorzystać z tego przybytku w restauracji czy barze, to nikt – jak w Warszawie, Łodzi czy Budapeszcie nie wyrzuci go z aroganckim komentarzem – „tylko dla naszych klientów”. Spotykam pucybuta. Kto pamięta tę profesję? Nie ma jej wśród unijnych standardów.


Na ulicach centrum, starszej części miasta spotykam studencką młodzież, ulicznych artystów (mimów, piosenkarzy – oczywiście przeważają piosenki Fado, albo światowe hity czy wystawy dzieł artystów grafików i malarzy), wśród których spotkałem malarza malującego kawą lizbońskie pejzaże.

Straż miejska nikogo nie przegania, ale i występujący śpiewając, tańcząc czy grając w jednym miejscu chwilę idą w inne miejsce. Namawiamy ich, by zatrzymali się i dali własny koncert. Jak ktoś chce mieć pełnowartościowy koncert, to może udać się do jednego z pubów, by posłuchać w różnym wykonaniu i aranżu portugalskie hity w wykonaniu rodzimych lub przyjezdnych artystów z całego świata.


Tak, jak w każdym mieście, są osiedla biedy i ubóstwa, są ludzie żebrzący na ulicy i bezdomni. Kapitalizm. Wstrząsający jest widok bezdomnego, który przy jednej z głównych ulic miasta leży na brzuchu na betonowej posadzce pod murem jakiegoś domu. Głowę ma schowaną w kartonie, by nie budziło go palące jeszcze o tej porze słońce czy dochodzący z ulicy hałas.

Moja przewodniczka mówi, że biedy tu tak nie widać, gdyż jest ona daleko, poza granicami centrum, na obrzeżach miasta. Tu jednak mogę czuć się bezpiecznie. Jak nie zamknę drzwi czy okna na parterze domu, to nikt mnie nie okradnie i nie napadnie. Kultura zaufania i szacunku do drugiego człowieka odczuwalna jest na każdym kroku. Nie ma to znaczenia, jaki jest kolor naszej skóry, płeć, ubiór, pochodzenie itp.

Przez dwa dni przemieszczałem się ulicami i uliczkami Lizbony, poruszałem różnymi środkami komunikacji publicznej. Kontroler biletów ubrany był w garnitur, pod krawatem. Ludzie są wobec siebie przyjaźnie nastawieni, pogodni i udzielają wszelkich wyjaśnień.

Każdy kraj ma swoje specjały, przysmaki, napoje. Na ulicach Lizbony nie spotkałem zataczających się pijaczków. Co kilka uliczek jest kiosk z „Porto”, czyli coś na wzór znanych w PRL budek z piwem. Tyle tylko, że tu można kupić nie tylko piwo na wynos, ale przede wszystkim rozlewane do małych lub większych plastikowych kieliszków najlepsze gatunki "Porto" – czerwone, różowe lub czerwone. Mieszkańcy i turyści podchodzą, by wzmocnić swój organizm (tak też brzmi reklama – „tu kupisz orzeźwiające „Porto”). Nikt jednak nie upija się, nikt też nie szaleje, nie jest agresywny.


Co to za kraj spokojnych i pogodnych ludzi? Lizbona jest niewątpliwie miastem wielokulturowym, jak cała Portugalia. Dla poruszających się po mieście samochodami jest istny raj. Nie ma ograniczeń prędkości, ulice są szerokie, ale i w starszej części miasta jeździ się wąskimi uliczkami szybciej, niż 50 km/godz. Słynny tramwaj nr 28 jest jak z rocznika lat 50. XX w., w bardzo dobrym stanie, zadbany, czyściutki, z otwieranymi oknami na całej ich powierzchni i tabliczką ostrzegającą przed zbytnim wychylaniem się na zewnątrz. Rzeczywiście tramwaj jedzie bardzo szybko, a w starej części miasta jedzie bardzo blisko domów, gdyż chodniki są tu tylko dla jednego pieszego.


Jadę dalej, do Porto.