02 lutego 2013
Jak "utkać" wartość szkoły na tak zwanej prowincji?
Jedna z moich Doktorantek jest dyrektorką Liceum Ogólnokształcącego w małym miasteczku, które leży ok. 22 km od Łodzi. W tym roku prowadzona przez nią szkoła – Liceum Ogólnokształcące im. Jana Pawła II - będzie obchodzić osiemnaste urodziny. Wspólnie z uczniami wydała "Gazetę Niecodzienną", którą otwiera jej "wstępniak" pod znamiennym tytułem: "(Czy) warto było?" Pani Hanna Jachimska jest znakomitą polonistką, uwielbianą przez młodzież, bo ta szczerze docenia nauczycieli z pasją, autentycznie oddanych nie tylko ich edukacji, ale także egzystencjalnym problemom. Trudno, by Dyrektorka nie znała swoich uczniów, skoro ma ich niespełna 80, a jako mieszkanka, i kolejną już kadencję - radna gminy, świetnie zna środowisko codziennego życia "swoich" uczniów.
Gazeta jest niecodzienna tak, jak niecodzienna jest grupa nauczycieli pozyskanych do współpracy w małym, prowincjonalnym liceum. Kiedy osiemnaście lat temu kurator oświaty w Piotrkowie Trybunalskim (było to wówczas miasto wojewódzkie) podpisywał "Akt założycielski" dla LO w Tuszynie uczniowie podstawówki wiedzieli, że dobrze jest mieć tego typu placówkę w swojej miejscowości. Nie mogli jednak przypuszczać, że czeka ich długa droga do jej wybudowania i suwerennego umocnienia w miasteczku, w którym takich tradycji edukacyjnych przecież nie było. Kończąca ówczesną, ośmioklasową szkołę podstawową młodzież poszukiwała szkół średnich w Łodzi. Kiedy jednak okazało się, że mogą ją mieć na miejscu... zaczęła się nowa niecodzienność edukacyjnego środowiska.
Niby dobrze jest mieć coś, co jest naszym codziennym obowiązkiem, jak najbliżej siebie, ale z drugiej strony, kiedy brak anonimowości, owa rozpoznawalność, "krocząca" za niektórymi biografia, historia sukcesów i porażek może być przedmiotem czyichś uprzedzeń, nastawień, stereotypów, podejrzeń, wścibstwa lub podejrzliwości, to wolą gdzieś się ukryć, schować, dać innym, a obcym, szansę, by ich odkrywali, poznawali niejako "od zera", bez owych nawarstwień przeszłości. Nie dostrzega w tym powodu właśnie mniejszego zainteresowania okolicznej młodzieży uczęszczaniem do własnej szkoły ponadgimnazjalnej i zbytecznie dziwi się w swojej wypowiedzi na łamach tej "Gazety" radny, a wielce zasłużona dla miasta społecznikowska postać - Włodzimierz Bereziński, kiedy stwierdza:
"Dziś szkoła ma piękny, obszerny budynek, otoczony zadbaną zielenią, posiada własną halę gimnastyczną. (...) Kadra pedagogiczna liceum na czele z Panią Dyrektor to pasjonaci, traktujący swoją pracę jako misję. (...) Wielu absolwentów tej szkoły pokończyło prestiżowe uczelnie i odgrywa już poważną rolę w życiu zawodowym. W naszym liceum młodzież nie pozostaje anonimowa, szkoła jest bezpieczna, uczęszczanie do szkoły w miejscu zamieszkania jest tańsze, co nie jest bez znaczenia dla wielu tuszyńskich rodzin. Skoro tak dobrze, to gdzie tkwi problem? Problemem jest mały nabór. Mimo, iż potencjalnie w Tuszynie i okolicach kandydaci istnieją."
Licea w małych miasteczkach są niecodzienną codziennością lub codzienną niecodziennością dla tych, którzy naprawdę chcą skupić się na swoim rozwoju, powiększyć szanse na dalszą edukację. Za uczęszczanie do małej szkoły, do kilkunastoosobowych klas, musieliby w wielkim mieście zapłacić ciężką kasę, bo jest to możliwe tylko i wyłącznie w szkołach niepublicznych. Tu, u siebie - mają to za darmo. Być może tak, jak coraz bardziej pragnący ucieczki z zatłoczonego miasta jego niektórzy mieszkańcy emigrują poza jego terytorium, kupują ziemię, budują domy, by mieszkać i odpoczywać w warunkach wysokiego komfortu psychicznego, a dojeżdżać do pracy czy do placówek zdrowia, kultury, handlu lub sportowych w mieście, pojawi się zupełnie nowy trend - "ucieczek" do ponadgimnazjalnych szkół właśnie na prowincję młodzieży z aglomeracji, z wielkich, zatłoczonych szkół i klas? Może pojawi się w naszym kraju moda na małe, prowincjonalne szkoły, bo te oferują coś więcej niż tylko realizację programu kształcenia?
A może nadopiekuńczy rodzice nastolatków z wielkich miast, którzy są przerażeni różnego rodzaju patologiami w rejonowej szkole własnego dziecka, zamiast ratować je przeniesieniem do równie wielkomiejskiej i z nieco innymi wypaczeniami szkoły prywatnej, zrobią sobie wycieczkę do małego miasteczka, by przekonać się, że oferuje ono ekskluzywną, a bezpłatną edukację w małym, ale jakże wielkim kulturą zarządzania i codziennego, a bezpiecznego życia, liceum? Położenie szkoły na prowincji, a używam tu określenia geograficznego, tzn. prowincja jest dla mnie jednostką podziału administracyjno-terytorialnego kraju, jest czymś wyjątkowym, niezwykle atrakcyjnym właśnie dla OBCYCH, INNYCH, poszukujących szacunku, indywidualnego podejścia, bezpieczeństwa, ludzi z pasją i oddaniem realizujących swoje zadania. O tym, ze liceum na prowincji jest w swej istocie szkołą w centrum duchowej kultury społeczeństw, niech świadczy wiersz jednej z absolwentek LO im. Jana Pawła II w Tuszynie Justyny Just (obecnie studentki filologii polskiej na UŁ) - pt. Utkałam pamięć z wiatru...
utkałam pamięć z wiatru
porzuciłam w kącie
jej strażnikiem pająk
przykryłam ciężarem szarego puchu
nikt jej nie skrzywdzi
nikt nie odnajdzie
jest moja - wstydliwa i niedojrzała.