Zwróciła się do mnie osoba z Uniwersytetu Warszawskiego, która chciałaby założyć alternatywną szkołę (gimnazjum lub liceum) z internatem. Co na wzór szkockiej Summerhill. Jeszcze nie bardzo wie, na jakich własnych przesłankach chciałaby ją oprzeć, ale wymienia w swojej korespondencji do mnie charakterystyczne cechy takiej szkoły, a mianowicie:
1. Internat nieprzypominający więzienia, lecz pensjonat/dom/klub.
2. Uczniowie i nauczyciele byliby zarówno autonomiczni (tzn. np. nikt by ich nie wizytował, nie wtrącał w ich styl pracy).
3. Zarząd stanowiłaby składająca się ze wszystkich Rada (w rodzaju Summerhillowskiej). Nie byłoby żadnego kodeksu praw i wykroczeń, każda sytuacja konfliktowa rozwiązywana byłaby indywidualnie, w toku dyskusji zainteresowanych stron.
4. Nauczyciele nie byliby pracownikami etatowymi: zakładam, że najlepszym i najweselszym nauczycielem jest mistrz w swoim fachu nienauczycielskim, zatem chciałabym zatrudnić aktywnych np. dziennikarzy (j.polski), inżynierów (matematyka) itp. Lekcje miałyby postać długich spotkań raz w tygodniu, w warunkach takich, w jakich nauczyciel czuje sie najlepiej (raczej nietypowe "klasy", plenery, laboratoria etc.), podczas których uczniowie wspólnie z nauczycielem pracowaliby nad projektami. Rolą nauczyciela byłoby opracować takie projekty, w których mieszczą się treści wymagane przez Ministerstwo.
Pomysłodawczyni pyta, czy to dobry pomysł? Czy taka szkoła (nawet liceum) musiałaby zyskać status eksperymentalnej lub autorskiej? Jeśli tak, to jak się do tego zabrać, kogo prosić o zgodę?
Wszystko rozbija się o status takiej szkoły. Obawiam się, że inicjatorka nie ma orientacji w polskim systemie oświatowym, skoro pyta o to, jak ją założyć. Nie podaje przy tym najważniejszej informacji, czy ma to być szkoła publiczna czy niepubliczna? Jeśli ma to być szkoła niepubliczna, a więc alternatywna w klasycznym tego słowa znaczeniu, to „schody” w dążeniu do realizacji tego projektu zaczynają się od bazy, a więc od stanu własności. Ktoś musi mieć zarejestrowaną działalność gospodarczą z uwzględnieniem w niej prowadzenia placówki oświatowej, musi dysponować terytorium i cała infrastrukturą (budynki: edukacyjne, internatu, sportowo-rekreacyjne, itp.), musi mieć plan biznesowy (planowane koszty i przychody) i kapitał. Bez tego nie ma szans na powołanie do życia takiej placówki.
Jeżeli natomiast pomysłodawczyni myśli o szkole publicznej, to „schody” zaczynają się na etapie podjęcia rozmów z tymi, którzy są ich właścicielami, czyli z władzami samorządowymi. Niż demograficzny może sprzyjać powołaniu do życia takiej placówki, gdyż w wielkich miastach są już opracowane plany likwidacji szkół ponadgimnazjalnych, które nie mają możliwości pozyskania nowych uczniów. Niektóre zatem szkoły będą likwidowane przez wygaszanie do nich naboru, a niektóre zamykane już od 1 września 2010 r. z wariantem przenoszenia pozostałych w nich klas do innych placówek. Jest zatem jakaś szansa na pozyskanie budynku, ale czy gmina lub powiat oddadzą jeden z budynków szkolnych na projekt, który nie jest jeszcze precyzyjnie opracowany, tylko jest zaledwie zarysem jakiegoś szkicu? Wątpię. Trzeba zatem mieć dobrze opracowaną koncepcję kształcenia i wychowania (czy samowychowania, samorealizacji), strukturę programową, zapotrzebowanie kadrowe, no i - a to jest najważniejsze – tych, dla których tak a szkoła miałaby powstać, a więc jej przyszłych uczniów. A skąd ich wziąć? Co na to ich rodzice? Czy będą tym zainteresowani?