Odpowiedzialni za problematykę edukacyjną dziennikarze dzwonią z prośbą o udzielenie im wywiadu, komentarza do jakiegoś wydarzenia lub wyrażenie opinii na interesujący ich temat. Właściwie, to już po pierwszym ich zdaniu można się zorientować, czego tak naprawdę od nas oczekują. Najczęściej bowiem jest tak, że potrzebny jest im ekspert jedynie po to, aby wygłosił przygotowaną przez nich tezę. Dzisiaj jeden z redaktorów był zdumiony moją odpowiedzią na jego pytanie, bo spodziewał się, że właśnie we mnie znajdzie ucieleśnienie i zwerbalizowanie swoich poglądów na określoną sprawę. A tu – masz babo placek. Miałem inne zdanie niż on. W takiej sytuacji zawsze mogę powiedzieć, że to jest jego problem. W końcu nie musi publikować mojej opinii, bo ja swoje poglądy mogę prezentować chociażby w tym miejscu, pod własnym nazwiskiem, a nie w formie wklejonego akapitu między wierszami różnych, często niespójnych i powierzchownych wypowiedzi innych osób. Prasa potrzebuje jednak krótkich, najlepiej jedno lub dwuzdaniowych sądów z jakąś metaforą czy przykładem. By ć może dzwoniący dzisiaj do mnie dziennikarz musiał wydzwaniać do innych, by uzyskać to, co potwierdzałoby jego spojrzenie na określoną kwestię.
Czym innym jest udzielanie dziennikarzom wywiadu. W tym przypadku trzeba być bardzo uważnym i poprosić o jego autoryzację, bo jeśli tego nie uczynimy, to możemy przeczytać wywiad z kimś innym, niż my sami. Potem redaktor będzie się tłumaczył, że przecież on wiernie odtwarzał treść naszej wypowiedzi, ale po oddaniu tekstu w redakcji do jego ostatecznego opracowania edytorskiego, ktoś postanowił go skrócić, i stało się, jak się stało. Pozamieniał osoby, fakty, wydarzenia, coś skrócił, coś dopisał od siebie i… dodał tytuł, który wcale nie miał odzwierciedlać naszej wiodącej myśli, ale przykuwać wzrok jego potencjalnych czytelników.
Wyrażanie opinii natomiast musi się lokować w schemacie „białe – czarne”, a więc jednej z antagonistycznych i wykluczających się opozycji. Jeśli chcemy powiedzieć, że z jednej strony jesteśmy „ZA”, ale z drugiej strony jesteśmy „PRZECIW”, to i tak w redakcji przytną naszą opinię do najsłabiej u nich lub najsilniej przez nas reprezentowanej pozycji. Może być też tak, że nasza opinia z jakiegoś powodu nie spodoba się dziennikarzowi, to zabrawszy nam nieco czasu i tak jej nie opublikuje. A zatem , muszę unikać tego typu sytuacji, by jak najrzadziej komentować coś dziennikarzom prasowym, opiniować lub udzielać im wywiadu.
W najtrudniejszej sytuacji znajdują się politycy, gdyż niezależnie od tego, czy są u władzy, czy w opozycji, nieustannie są nagabywani przez media, a jeśli mają coś dopowiedzenia od siebie, to muszą – jak miało to ostatnio miejsce w przypadku minister edukacji narodowej Katarzyny Hall - za to zapłacić z budżetu państwa, a więc z pieniędzy podatników, by zamieścić swój tekst w formie płatnego ogłoszenia. Ciekawe, że z takich form komunikowania się ze społeczeństwem korzystał - jako minister edukacji - Roman Giertych i był za to ostro zrugany przez ówczesną opozycję. To kuriozalne, że minister edukacji płaci za swoje poglądy czy programowe stanowisko z pieniędzy podatników.
Dobrze zatem, że ja nie muszę jeszcze płacić za swoje opinie, komentarze czy wywiady, ani wydawane rozprawy, choć są tacy naukowcy, którzy sami finansują wydanie własnych tekstów, bo inaczej nikt by ich nie opublikował, nawet w ramce przeznaczonej na reklamę konserw.