W zwiazku z toczącą się z każdym dniem
odsłoną kolejnych afer w naszym kraju przypomniał mi się jeden z tekstów
Marcina Króla, w którym pisał:
Jeżeli polityk dla zdobycia władzy gotów jest zaprzedać duszę diabłu kłamstwa, a my na to nie reagujemy, to znaczy, że stajemy się wspólnikami w kłamstwie [Kłamstwo robi z nas idiotów, GW 28-29.09.2012, s. 14].
Powyższy
imperatyw etyczny nie dotyczył tylko polityków, ale także naukowców,
którzy - w odróżnieniu od innych obywateli naszego kraju - zdecydowanie lepiej czytają i rozumieją dyskurs
władzy politycznej manipulującej społeczeństwem. Kłamstwo polityków jest coraz częściej skrywane za pomocą subtelnych
technik public relation, a więc z zastosowaniem wiedzy
naukowej.
Kłamstwo w polityce jest
intencjonalne, podobnie jak jego niedostrzeganie przez naukowców, którzy, jeśli
go nie odkrywają społeczeństwu, to w równej mierze co jego sprawcy przyczyniają
się do niszczenia sfery publicznej, a tym samym i do destrukcji demokracji.
Nieświadomi zagrożeń ze strony władzy obywatele tracą na tym nie tylko
osobiście, ale i społecznie, bowiem tłumiona jest w nich konieczna dla
istnienia w społeczeństwie obywatelskim wrażliwości na
dysfunkcje, patologie, które rozwijają się w wyniku nieświadomości
ich rzeczywistych źródeł.
Być może nawet łatwiej
jest niektórym naukowcom chować się za wynikami zmanipulowanych badań sondażowych, bo
zawsze mogą uniknąć odpowiedzialności za decyzje polityków, które
powstały na podstawie ich naukowych diagnoz czy interpretacji. Można jednak zapytać, czy ich
milczenie wobec manipulacji władzy nie tyle danymi, chociaż i to ma miejsce,
ale przede wszystkim ich interpretacją, usprawiedliwia ich milczenie lub uczestniczenie w kłamstwie? Czy może ten rodzaj współsprawstwa jest usprawiedliwiony wynikami sondaży, które zostały przeprowadzone zgodnie z
obowiązującą w naukach społecznych metodologią?
Kto spoza ekspertów, a
więc wśród przeciętnych (w sensie statystycznym) obywateli jest w stanie
stwierdzić, czy owa metodologia uwzględniła kluczowe dla diagnozy zmienne oraz jak były skonstruowane pytania? W
tym sensie przyznaję rację historykowi idei, że:
Politycy, publicyści, eksperci i specjaliści chcą, byśmy byli
ich wspólnikami w kłamstwie. Po pierwsze – wtedy mniej widać, że kłamią. Po
drugie – jak nas zdeprawują, to łatwiej będzie rządzić w kłamstwie, i po
trzecie - im więcej kłamstwa, tym bardziej odległy staje się
horyzont prawdy.(...) Kłamstwo bowiem poniża nas wszystkich, czyni z nas
idiotów, którzy biernie go słuchają lub próbują wybrnąć z błota kłamstw z
pomocą innych kłamstw lub pokrętnych wyjaśnień [tamże, s. 15].
W 2012 r., kiedy u władzy była Platforma Obywatelska i Polskie Stronnictwo Ludowe Artur Balazs, były minister rolnictwa, polityk prawicy udzielił wywiadu "Rzeczpospolitej". Jak stwierdził w rozmowie z Mariuszem Staniszewskim i Bartoszem Marczukiem:
Jeszcze nigdy w ostatnim dwudziestoleciu nie było w Polsce takiego poziomu nepotyzmu i kolesiostwa. (...) Dla PO życie partyjne jest znacznie ważniejsze niż służba państwu. Ale tafla lodu, po której stąpa premier i jego ugrupowanie jest coraz cieńsza. Nie wystarczy już opanowany do perfekcji marketing polityczny. Pod względem nepotyzmu i kolesiostwa tak źle jak obecnie w historii ostatnich dwudziestu lat jeszcze nie było. Żaden rząd tak ostentacyjnie nie ignorował obywateli i nie lekceważył składanych przez siebie obietnic [Władza Tuska jest zepsuta, 25.09.2012].
Mogłoby się wydawać, że jako przedstawiciel opozycyjnej formacji przerysowywał obraz tamtych rządów. Chwalił zatem działania Jarosława Kaczyńskiego za kierowanie przez niego rządem w latach 2006-2007 mówiąc, że wówczas [k]orupcja rzeczywiście była wypalana gorącym żelazem. Pewnie byli ludzie z otoczenia Kaczyńskiego, którzy się tym zajmowali i czasem przesadzali. Są przykłady, które to potwierdzają. To jednak były epizody [tamże].
Czyżby dzisiaj też
miały miejsce epizody, które Polacy mają tolerować? Czy niektórzy naukowcy popierając kłamstwa władzy i jej akademickich popleczników nie zdają sobie sprawy z tego, że uczestniczą w Złu?