01 grudnia 2016

Czy polityk u władzy i/lub jego małżonka może wspierać NGO-sy?

prof. Piotra Glińskiego jako socjologa za dokonania twórcze, badawcze, toteż postanowiłem zobaczyć w TVP wywiad z nim na temat organizacji pozarządowych, o których w ostatnim tygodniu mówiło się w tonacji afer, skandali i rzekomych wyłudzeń środków publicznych. Pisałem przecież o tym, jak zbulwersował mnie atak telewizji publicznej na harcerzy z Warszawy. Nimi można było pomiatać sugerując jakieś podejrzane relacje z władzami Miasta Stołecznego i jego urzędnikami. Nikt ich za to nie przeprosił.

Kiedy jednak redaktor z telewizji postanowił moralnie "grillować" wicepremiera za jego żonę, w której obronie wystąpił publicznie w ub. tygodniu, każdy mógł się przekonać, że władza reaguje dopiero wówczas, kiedy krytyka dotyczy jej bezpośrednio. Poniższy fragment wypowiedzi P. Glińskiego przejdzie do historii jako wskaźnik kosztów uczonego, który stał się dla władzy "towarem", takim samym jak jego żona dla fundacji aplikującej o dotację do MKiDzN pod kierownictwem męża.

Piotr Gliński tak się tym zdenerwował, że odsłonił prawdę o manipulacji medium publicznego, która - zgodnie z moralnością Kalego - nie tyle powinna dotykać "swoich", co być podporządkowana fałszywej przesłance:

"Przykro mi, że w Telewizji Publicznej, po zmianie politycznej, na którą ja harowałem przez wiele lat tego rodzaju zarzuty mnie spotykają, nie wiem, jak mam to rozumieć, to jest jakiś koszmar, dom wariatów. Państwo żeście oszaleli z tymi programami dotyczącymi organizacji pozarządowych, z tymi grafami łączącymi jakieś organizacje, pokazywaniem zdjęć przestępców (....), to wygląda jak listy osób, których się poszukuje.

Kto wie, może każdy członek rządu jest monitorowany przez CBA, CBŚ jak potencjalny przestępca, by nie dał opozycji "amunicji" do "politycznego rozstrzelania" w kolejnych wyborach? Już kilka dni później jeden z tabloidów opublikował artykuł na temat tego, na co przeznaczane są granty Ministerstwa Edukacji Narodowej pod kierunkiem Anny Zalewskiej, a w Twitterze aż od tego huczy:

>

To, że niektórzy politycy lub członkowie ich rodzin wykorzystują fundacje do przelewania na ich konta rzekomej dotacji na cele społecznie aprobowane, nie oznacza, że tego typu patologia dotyczy wszystkich spośród 100 tys. NGO. Dlaczego posłowie, a byli ministrowie czy żony prezydentów angażują się w tego typu działania lub zakładają własne fundacje? To oczywiste, by także mieć z tego dodatkowy dochód, a że uszczknie się jeszcze z budżetu państwa, to przecież kogo to obchodzi?

Kto tworzy fundacje? Minister Katarzyna Hall ma czy nie ma własne NGO? Czy jest w tym coś złego? Ilu posłów PIS czy Polska Razem popiera jawnie lub swoim członkostwem w zarządach/radach programowych jakieś organizacje pozarządowe? Jak poseł PIS Jacek Kurzępa uczestniczy w działalności ZHR, to jest to dla tej organizacji czymś niegodnym? Czy każdy polityk, działacz samorządowy ma wyłączyć się natychmiast ze swojej dotychczasowej aktywności prospołecznej, by nie być posądzanym o transferowanie dzięki niemu (jego/jej nazwisku) środków publicznych na cele społeczne?

Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Nagle PIS otwiera oczy na działalność fundacji, w których radach programowych znalazły się publicznie znane postaci, przynajmniej z nazwiska. Profesor Piotr Gliński - wicepremier koalicyjnego rządu osobiście przekonał się, że kiedy naukowiec włącza się bezpośrednio do realnej możliwości zmiany społecznej, możne przekreślić swoje naukowe dokonania, gdyż w polityce nie ma etyki cnót, tylko jest etyka skuteczności, a ta ostatnia z moralnością niewiele już ma wspólnego. Niby dlaczego nie miałaby fundacja, w której działa (nie zarabia, bo tego nikt nie wykazał) jego żona, miałaby nie otrzymywać dotacji w ramach obowiązujących procedur grantowych/przetargowych na realizację celów statutowych o charakterze non profit?

Sam nie wiem, czy fundacja, która zwraca się do mnie z prośbą o włączenie się do rady programowej (nie do zarządu, bo tu mają zarabiać - jeśli już - jej ludzie) mają dobre intencje, szlachetne pobudki, czy tylko chodzi im o to, by mieć "naiwnego wabika" do powiększania terytorium własnych zysków, w tym także zapewne korzyści dla beneficjentów ich aktywności? Raz zgodziłem się na udział w radzie programowej jednej z edukacyjnych fundacji, ale po roku wycofałem swoje poparcie i obecność, bo nie byłem przekonany co do tego, czy aby nie ma tu miejsca powyższe, a ukryte założenie jej twórców.

Może zatem pseudoafera z NGO ma służyć temu, by wzmocnić atak formacji rządzącej na dezawuację Orkiestry Świątecznej Pomocy i przekierowanie strumienia prywatnych środków finansowych obywateli III RP na inne akcje charytatywne? Czy rzeczywiście Polacy są już tak zmanipulowani, tak nieracjonalnie działający, że dadzą sobie wmówić, na co mogą czy powinni przeznaczać swoje własne środki pieniężne czy dary na charytatywne aukcje?

Nie czekajmy na odgórne, centralistycznie sterowane naszą allocentrycznością, tylko zainteresujmy się tym, co wynika z resztek społeczeństwa obywatelskiego, którego jednym z wielu przejawów jest działalność wszelkich organizacji pozarządowych - stowarzyszeń, fundacji, organizacji dziecięcych i młodzieżowych czy osób dorosłych działających dla dobra wspólnego.

Jeśli mamy jakiekolwiek podejrzenia, wątpliwości, to nie wspierajmy oszustów, wyłudzaczy, cwaniaków, którzy pod pozorem troski o innych, najlepiej potrafią zadbać tylko o siebie. Czy nieprofesjonalny i służalczy manipulacjom dziennikarzyna ma decydować o tym, co jest naszą własnością? To już jest tak z nami źle czy mamy tak dużo, że dopiero politycy muszą nam doradzać, co jest wartościowe, a co nie jest?