03 marca 2016
Sześciolatki jako zakładnicy mediów i nieudolnej polityki oświatowej
Sądziłem, że wraz ze zmianą władz politycznych dzieci przestaną być zakładnikami wojen (w rozumieniu sporów i nieustannych konfliktów), jakie są toczone w naszym państwie. Niestety, nie jest to możliwe niezależnie od tego, kto jest u władzy. Dzieci są bowiem doskonałym środkiem do realizowania celów przez partie polityczne, bez względu na to, czy są one u władzy, czy może w opozycji.
Nie zapominajmy przy tym o "czwartej władzy", jaką są media, które mają - dający się jednoznacznie już odczytać - określony profil ideologiczny, światopoglądowy. Jeśli reprezentowana przez dane medium ideologia jest w centrum uprzywilejowania władzy, to będzie czynić wszystko, by stanąć po stronie własnych odbiorców, elektoratu utożsamiającego się z tą samą czy zbliżoną wizją państwa, społeczeństwa, antropologii człowieka i systemu wartości.
Skoro w poprzednich dwóch kadencjach rządów PO i PSL np. "Gazeta Wyborcza" nieustannie służyła władzy, by wspierając jej projekty reform i działania redakcja mogła mieć z tego tytułu odpowiednie gratyfikacje (np. lokowanie na jej łamach ogłoszeń różnych podmiotów rządowych czy związanych z rządzącą koalicją), to trudno się dziwić, że teraz dziennikarze tego medium czynią wszystko, by nie pozwolić rządzącym na jakikolwiek sukces. Najlepiej to widać w związku z przywróceniem obowiązku szkolnego od 7 roku życia dzieci.
Sześciolatki stały się zatem po raz kolejny zakładnikami nie tylko rządu, ale i opozycyjnych wobec jego polityki mediów. Niemalże codziennie, we wszystkich lokalnych wydaniach GW znajdziemy artykuły wychwalające pod niebiosa fantastyczne przygotowanie szkół na uczenie się w nich sześciolatków. W woj. łódzkim obserwuję nawet jedną taką szkołę podstawową, której dyrektorka stałą się już super-hiper pro- dla minionej władzy, a antyreformatorską wobec obecnej, byle tylko stworzyć obraz rzekomo powszechnej szczęśliwości w szkolnictwie publicznym.
Jakoś dziennikarze nie zaglądają na wieś, do małych miasteczek, tam, gdzie jest brud, smród i ubóstwo, ale za to pasja pracy wielu nauczycieli, których nie dostrzega się, nie docenia, nie wyposaża ich klas w tablice interaktywne, projektory multimedialne, tablety czy nawet płynny dostęp do Internetu. Wszystko opisywane jest z perspektywy szkół wielkomiejskich, a jeśli pokazuje się małe szkoły, to tylko takie, które są placówkami szczególnej troski. Nikt już z GW nie docieka, że nadal nie są przygotowani do pracy z sześciolatkami ani wszyscy nauczyciele, ani wszystkie szkoły. Bazuje się na jednostkowych przykładach, by nadać przekazowi uogólniony charakter.
Manipulacje trwają dalej. Tymczasem prawda, która się za nimi kryje ma oblicze czysto ekonomiczne, a nie pedagogiczne czy psychorozwojowe. Przywrócenie sześciolatków przedszkolom sprawia, że gminy jako organ prowadzący szkoły, otrzymają dużo mniejszą subwencję na cele związane z tym zadaniem. Dziecko staje się kosztem, instrumentem czy produktem płatniczym, bowiem to "za nim" kierowane są środki z budżetu państwa do organu prowadzącego szkoły podstawowe. Z chwilą obniżenia wieku obowiązku szkolnego sześciolatkowie mieli być środkiem do łatania w przyszłości finansów publicznych państwa, bo o rok wcześniej znalazłyby się na rynku pracy i zaczęły płacić podatki (spłacać dług wobec państwa).
Z chwilą przywrócenia poprzedniego stanu rzeczy stają się utraconym dla gmin zyskiem, bo przecież pod subwencję oświatową mogą one m.in. zaciągać kredyty, unikać wydatkowania środków na wsparcie dzieci o specjalnych potrzebach edukacyjnych, redukować koszty doskonalenia nauczycieli itd. Dzisiejsze sześciolatki wchodzą w świat życia instytucji publicznych z obciążeniem tak czy inaczej rozumianych strat materialnych. Jeśli prawdą jest, że w niektórych szkołach wielkomiejskich wywiera się presję na rodziców, by zgodzili się na pozostawienie dziecka w I klasie, bo - o czym się jemu nie mówi - skompletuje się dzięki temu oddział klasowy a zatem i przypisana do niego nauczycielka nie utraci etatu, to jest rzeczywiście jeszcze jeden dowód na to, jak głębokiej degradacji społeczno-moralnej uległa nasza oświata.
Aż 40 proc. skontrolowanych przez Najwyższą Izbę Kontroli gmin nie prowadzi żądnej diagnozy i nie ma opracowanej co najmniej kilkuletniej strategii rozwoju edukacji czy prowadzenia polityki oświatowej, toteż radarowo reaguje na pojawiające się z każdym rokiem deficyty, braki, niże czy kryzysy. Zaczyna się nowy sposób handlowania, kupczenia dziećmi poprzez stosowanie wobec ich rodziców różnego rodzaju zachęt, które nie mają nic wspólnego z dojrzałością szkolną tak dzieci, jak i pełną gotowością szkół do ich przyjęcia. Są gminy, w których rodzicom sześciolatków oddającym je do szkoły, oferuje się 200-500 złotowe wyprawki dla dziecka, "bezpłatne" ubezpieczenia od nieszczęśliwych wypadków, dostęp do logopedy czy profilaktycznych badań lekarskich itp.
Podkręca się także medialnie rzekomą tragedię z powodu braku w przedszkolach miejsc dla trzylatków. Tymczasem program 500+ może spowodować, że zostaną one w domach, gdyż będą środki na zapewnienie im opieki. Czy ktoś badał potrzeby rodzin z dziećmi w wieku trzech lat w zakresie koniecznego zapewnienia im opieki przedszkolnej? Dzieci stają się kosztem, inwestycją, narzędziem, instrumentem, środkiem, kłopotem, problemem, zmartwieniem tych, którzy albo chcą na nich zarabiać, albo nie chcą tracić. One same jako osoby posiadające przecież własne potrzeby, potencjał rozwojowy, uzdolnienia, deficyty, aspiracje, zainteresowania, nadzieje itp. nie są im do niczego potrzebne.
I jeszcze jedno. Ci, którzy wraz z Elbanowskimi tak walczyli o godne warunki edukacji dla sześciolatków, mają swoje frustracje. Jedni, bo nie zostali przyjęci do grona liderów "dobrej zmiany w edukacji", inni zaś ze względu na kolejny pozór konsultacji.
Obecny rząd musi natychmiast nowelizować przyjętą w grudniu zmianę w Ustawie o systemie oświaty, bowiem tak się spieszono albo mają w MEN urzędnika-trolla, że zapomniano wprowadzić przepisy przejściowe. Tym samym do końca sierpnia 2016 r. obowiązuje poprzednie prawo, w świetle którego rodzice tegorocznych sześciolatków muszą zapisać je do ... szkoły. Szerzej o tym pisze Katarzyna Wójcik w Rzeczpospolitej z dn. 1 marca 2016 r. Po raz kolejny Polak będzie mądry po szkodzie?
Co nagle, to po diable.