28 lutego 2016

Czego lider edukacji nie powinien, a co musi


Otrzymuję listy z zapytaniem, co sądzę o liderze dobrych zmian w edukacji, jakim jest dr hab. Andrzej Waśko. Nie rozumiem dlaczego akurat do mnie trafia takie pytanie. Moja odpowiedź brzmi zatem - nic nie sądzę, bo nie znam tego pana, znać go nie musiałem, mimo że był jednym z najkrócej zatrudnionych w dziejach Ministerstwa Edukacji Narodowej Podsekretarzy Stanu - i znać nie muszę.

W naukach społecznych, które zajmują się problematyką i sferą edukacji, kształcenia i wychowania, opieki i terapii, rewalidacji i resocjalizacji ten pan nie istnieje jako lider czy autorytet w jakiejkolwiek postaci. Jest to zapewne ceniony w naukach humanistycznych literaturoznawca, szanowany redaktor naczelny dwumiesięcznika "Arcana", ceniony nauczyciel akademicki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Tu zapewne jest liderem. To, że był wiceministrem edukacji, w żadnej mierze nie uczyniło go ekspertem w zakresie edukacji, bo gdyby tak było, to każdy czytelnik "Arcana" mógłby być profesorem UJ, bez jakichkolwiek studiów, awansów naukowych i własnych osiągnięć w humanistyce.

Pan A. Waśko jako były wiceminister edukacji z okresu kierowania tym urzędem przez prof. Ryszarda Legutko (już po upadku koalicji PiS-Samoobrona-LPR, a więc tuż po abdykacji Romana Giertycha) nie zaznaczył się niczym, bo nawet, gdyby chciał, to i tak by nie mógł. Za krótki był to okres czasu na rządzenie, a jego formacja polityczna (PiS - kandydował do Sejmu), nie zyskała większości w wyborach do Parlamentu. Sam zatem musiał odejść z MEN.

Niespełniony wiceminister edukacji zapewne nauczył się jednego, że w tym urzędzie niczego nie zmieni ani dla dobra polskiej szkoły, ani dla dobra polskiej edukacji, ani dla dobra dzieci i młodzieży, nauczycieli czy rodziców. Teraz pan dr hab. A. Waśko może - w poczuciu luksusu braku jakiejkolwiek odpowiedzialności i uczciwej lojalności wobec własnego środowiska politycznego - "sterować" czy przenosić odpowiednie "pociski samosterujące" do systemu szkolnego. Dlaczego nie? Dzisiaj każdy jest ekspertem medycyny, szkolnictwa, lotnictwa, bankowości, energetyki, mediów, transportu itp. W polityce nie trzeba na niczym się znać, by kierować określoną dziedziną życia publicznego. Chyba po 27 latach "transformacji" każde dziecko już to wie.

Jakie ma kompetencje powyższy "ekspert"? Mówił o tym nie tylko dla jednego z weekendowych wydań "Gazety Wyborczej", ale dokładnie to samo opowiadał kilka lat temu we wszystkich możliwych mediach, bo nie odmawia sobie poczucia własnej mądrości i dowartościowania w sprawach, na których się nie zna. W polityce ponoć ważne jest wykształcenie, ale - jak się okazuje - nie w każdym przypadku. Konieczne są - status społeczny, przynależność polityczna, wyznaniowość, identyfikacja z elitami rządzącymi itp., a więc - jak pisał psycholog Wiliam Stern - cechy instrumentalne czy, jak ujmował to filozof Andrzej Grzegorczyk - cechy użytkowe.

W ostatnich 23 latach III RP (wyłączam z tego pierwsze cztery lata, kiedy minister rzeczywiście coś znaczył i był samostanowiącym w zakresie zarządzania edukacją) zostaliśmy już przyzwyczajeni do tego, że ministrem i jego doradcą może być każdy, nawet najbardziej szanowany w zakresie swoich kompetencji specjalista. Czy mają one związek z makro- i mezozarządzaniem szkolnictwem? Nie mają, bo gdyby istniał taki wymóg, to wówczas trzeba byłoby wyegzekwować od każdego, kto zabiera się za jakiekolwiek reformy szkolne także wiedzy specjalistycznej w tym zakresie.

Tak więc wspomniany tu wywiad pana dr. hab. Waśko, jak i szereg pozostałych, które z łatwością odnajdziemy w mediach społecznościowych, w najróżniejszych wydaniach prasy prawicowej i centrolewicowej, liberalnej i publicystycznej nie tylko w niczym nie zaskakuje, ale i nie wnosi do naszej wiedzy niczego nowego, bo mają one taką samą wartość, jakbyśmy zapytali wykładowcę chemii czy nauk o Ziemi o to, jak powinien zostać zmieniony w naszym kraju system szkolny. Każdy chodził do szkoły, więc na niej się "zna".

W potocznym, a więc politycznie determinowanym zarządzaniu wszystko jest oczywiste samo przez się. Nastąpiła zmiana polityczna, ideologiczna, a więc także aksjonormatywne. Trudno, by obecna formacja cokolwiek chciała kontynuować. To nawet źle by o niej świadczyło. Skoro będąc przez 8 lat w opozycji nieustannie podkreślała błędy i patologie ówczesnej formacji, to jak miałaby je powtarzać, reprodukować, utrwalać? To byłby przecież nonsens, zaprzeczenie sensu opozycyjności. Chyba, że...

Wymieniono już składy gabinetów - podobnie, jak czynili to poprzednicy - a te zapewne także muszą jeszcze ulec zmianie estetyczno-symbolicznej. Nie ulega wątpliwości, że w szkolnictwie zostanie zreformowane to, do czego każda władza może zobowiązać wszystkie podmioty edukacyjne i powiązane z dziedziną szkolnego władztwa (np. samorządy, związki wyznaniowe, stowarzyszenia i organizacje itp.). "Miękka rewolucja" musi jak najwięcej odwrócić, zmienić, przestawić na właściwe tory. Należy uszanować demokratyczny wybór, a nie narzekać, że ma on miejsce.

Proszę się zatem nie dziwić i nie krytykować tego stanu rzeczy. Każdy może być ministrem, wiceministrem, dyrektorem departamentu i każdy może być tzw. liderem zmian w oświacie. Wypowiedzi pana dra hab. A. Waśki są typowe dla tej klasy polityków - banalne, powierzchowne, oparte na kilku przykładach, rodzinnym doznaniach, szkolnych biografiach własnych lub znajomych, podsłuchach i nasłuchach, rozmowach i spotkaniach, wybiórczych lekturach i częściowej znajomości ustaw. Zawsze znajdzie się dogodny (zgodny z teleologią zmiany) przykład, teren, placówkę oraz pozyska ekspertów do przygotowania władzy stosownych rozwiązań. Oni policzą lub też nie, bo i tu mamy w kraju matematycznych i ekonomicznych półanalfabetów, znajdą się też prawnicy, którzy ubiorą każdy kicz w treść ustawy. Ważne, że zmiana jest czymś samooczywistym.