(fot.1. Tak wpadł pierwszy i jedyny gol dla polskiej reprezentacji).
Pierwszy mecz EURO 2012 w Warszawie potwierdził, że zawodnicy obu drużyn – Polski i Grecji, grali nie fair. Dwie czerwone kartki w inauguracyjnym meczu nie najlepiej świadczą o przygotowaniu do realizacji założonych celów taktycznych i o odporności piłkarzy na prowokacje. Nie jesteśmy tak znakomici, jak to nam sugerowano od miesięcy, ani też tak fatalni, jak chciałby tego Jan Tomaszewski. Jest zatem jeszcze nadzieja na wyjście z grupy. Oby tylko było to wyjście ku dalszym rozgrywkom, bo przecież można z niej też wyjść tylnymi drzwiami ... wstydu. Kibicuję zatem dalej Polakom, życząc im pozytywnego wyjścia z tej trudnej sytuacji. Rosjanie w meczu z Czechami pokazali, że wcale nie są tak słabi, jak próbowano ich u nas „malować”. Oj, jeszcze będzie gorąco, jeszcze będą emocje.
W polskiej edukacji jest wiele podmiotów, które naruszają zasady przyzwoitości. Jednym z podmiotów naruszania zasady fair play w edukacji są niektórzy wydawcy podręczników szkolnych i Ministerstwo Edukacji Narodowej. Jeszcze nie zainteresowało się tą sprawą CBA? Aż dziwne, bo przecież to resort edukacji zaczął w dość zaskakujący sposób promować praktyki nie fair. Czyżby ktoś czerpał z tego zyski? Jeśli kogoś to interesuje, to niech sobie przeczyta, jak to MEN wraz z wejściem w życie reformy szkolnej, podpisanej przez Panią minister Katarzynę Hall, wiedząc o monopolistycznej pozycji jednego z wydawców nie poinformowała o tym fakcie Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta? Pierwsze kłody pod nogi małych wydawców rzuciło MEN. Podręczniki do recenzji zaczęło Ministerstwo przyjmować od 25 stycznia 2009 roku. Jednocześnie polecono nauczycielom i dyrektorom szkół wybranie podręczników dla uczniów (tylko z listy MEN-u) do 15 czerwca 2009 roku. Wybór książek po tym terminie Ministerstwo uważało za niezgodny z prawem. Te szalone terminy (cztery i pół miesiąca na napisanie, zrecenzowanie, wydrukowanie, rozreklamowanie) mogły być dotrzymane, jedynie przez tych wydawców, którzy albo mieli podręczniki już napisane, albo stare starali się zarejestrować jako nowe. Kilkunastu wydawcom udało się zmieścić w terminie. Dokładna analiza tempa rejestracji podręczników wskazuje na to, że jeden z wydawców był łaskawiej traktowany przez recenzentów i pracowników ministerstwa niż inne wydawnictwa. Może nawet wiedział wcześniej o mających wejść w życie nowych zasadach? Okazało się, że 80% w tak istotnym sektorze rynku prawdopodobnie zdobyło ono niezgodnie z prawem.
(rys.1. Hania - lat 5,5 "Po remisie Polska-Grecja")
Trwały brak zasad etyki, nachalność, realizowanie za wszelką cenę określonego celu były zjawiskiem tyleż powszechnym co i charakterystycznym jej przedstawicieli. Czy dystrybutorzy tego wydawnictwa wręczali nauczycielom, czy dyrektorom prezenty w zamian za wybór ich podręczników? Czy podpisywali umowy ze szkołami na wieloletnie dostarczanie podręczników w zamian za szkolne pomoce i usługi? Czy wydawca fundował plenerowe wyjazdy dla zainteresowanych, czy wynajmował sale kinowe i hotele, gdzie raczono nauczycieli poczęstunkami? Niech zainteresowani odpowiedzą sobie na te pytania. (http://www.ksiazka.net.pl/index.php?id=28&tx_ttnews%5btt_news%5d=12708)
Do naruszających zasady fair play należą niewątpliwie niektórzy założyciele i/lub kanclerze wyższych szkół prywatnych (tzw. „wsp”), którzy nie postępują etycznie w relacjach ze swoimi współpracownikami. Oto niektórzy ukrywają inne zamiary prowadzenia takich szkół, niż jest to zapisane w ich statutach i głoszone publicznie przez ich władze. Niestety, każda „wsp” zakładana jako poletko do prywatnego biznesu kogoś, komu nie wyszło, często wielokrotnie, w innym sektorze rodzimego rynku, stała się naturalnym środowiskiem toksycznych relacji między pracodawcą a pracownikami, głównie ze względów charakterologicznych (często psychopatycznych) tych pierwszych. Jeśli ktoś koncentruje się na pomnażaniu zysków kosztem jakości kształcenia i nauki, to musi prowadzić swoją firmę ku upadkowi, gdyż wyższą szkołą nie da się zarządzać tak, jak hurtownią warzyw i owoców. Da się, kiedy chce się jej nadać prawdziwie akademickie oblicze, ale to udało się tylko nielicznym w naszym kraju.
Wprawdzie można zatrudniać personel do marketingu, obsługi administracyjnej, technicznej i logistycznej, można wynajmować powierzchnie do sortowania i przechowywania „produktów”, ale jak nie rozumie się specyfiki procesów dojrzewania lub gnicia, tylko samemu się sprzyja tym ostatnim w wyniku nieudolnych i niekompetentnych decyzji, to efekt jest tego żałosny. Nic tu nie pomoże zatrudnianie prawników, stosowanie mobbingu wobec nich, organizowanie narad skrywających rzeczywisty kryzys firmy, gdyż prędzej czy później komornik zastuka do drzwi. Tym komornikiem będzie klient, któremu nie zasmakują sprzedawane „nadgniłe owoce edukacji”.
Kandydaci na studia pedagogiczne już wiedzą, gdzie powinni skierować swoje kroki, by otrzymać zdrowe i świeże owoce kształcenia na poziomie wyższym, a nie pozorowanym, w placówkach nadużywających akademickiego szyldu. Żałosne jest to, że wielu pracowników naukowych daje się skusić ofertami pracy w miejscach skażonych pseudoedukacją, tym samym podtrzymując w nich formalnie tocząca się edukację, ale pozbawioną zasady fair play. Ktoś, kto sprzedaje mecz, zanim się rozpocznie, kto układa się z sędzią, byle czerpać z tego korzyści, musi dobierać sobie nowe twarze, by móc oglądać siebie w lustrze specjalnie produkowanym dla hipokrytów i cyników.
Żal mi pracowników, którzy ukradkiem, wśród bliskich komunikują podłe relacje w takiej „wsp”, bo widać, że nie mają dostępu do środków ochronnych, są upokarzani, ale trwają za cenę miejsca pracy. Ostatnio zadzwonił do mnie pedagog mówiąc, jak to kanclerz jednej z takich „wsp” jest obmawiana przez jej wiernego adiutanta, wieloletniego pracownika. Oczywiście w relacjach z nią jest wiernym wazeliniarzem, gdyż każdy grosz do emerytury przydaje się mistrzowi obłudy i hipokryzji. Po co jednak obmawia ją poza plecami? Co chce w ten sposób uzyskać? Ona zabrania wszystkim czytanie mojego blogu, chociaż sama namiętnie go czyta, ale to jego nie dotyczy, bo przecież ktoś musi czerpać z tego korzyści dla wywoływania w szkole kolejnych intryg. Tu się zadzwoni, tam coś się szepnie, tu się kogoś znieważy, tam zdeprecjonuje, a wszystko pod pozorem troski o … no właśnie, o co? Podwójne normy, wielokrotność twarzy, na które ktoś może „pluć”, a zastępuje się je innymi, czyniąc nieobecność zasady fair play w instytucjach, które mienią się wyższymi szkołami, czymś oczywistym, wpisanym w ich codzienność.
Podobnie żal jest patrzeć na pracowników uczelni publicznych, których zwierzchnicy działają nie tylko na ich niekorzyść, ale i na osłabienie jednostek uczelnianych, angażując się bardziej na drugim etacie w tzw. „wsp”. Postawa wyłudzania akademickich przywilejów dla podnoszenia własnych płac u konkurencji przez niektórych profesorów wzbudza zadziwiającą tolerancję ze strony niektórych rektorów uniwersytetów i dziekanów władz podległych im wydziałów. Ma to miejsce prawdopodobnie tylko dlatego, że sami są zajęci dorabianiem w sektorze prywatnym (np. medycznym, prawniczym, gospodarczym). Jest to nie fair w stosunku do całego środowiska, bo chroni pozorantów, blagierów i nieudaczników. No i co z tego? W końcu to tylko państwowa uczelnia ….