Czytam
"Raport przygotowany z inicjatywy Konferencji Rektorów Uczelni
Ekonomicznych", a więc tych ekspertów, którzy - jak sądzę - najlepiej
rozpoznają uwarunkowania, przejawy i następstwa polityki władzy wobec środowisk
akademickich. Raport zaczyna się od tezy: "Od rozwoju systemu nauki i
szkolnictwa wyższego - wymagającego istotnych nakładów ze środków
publicznych - zależy to, czy dana gospodarka jest zdolna do samoistnego
kreowania impulsów rozwojowych czy też jest skazana na pełnienie roli pomocniczej
w stosunku do gospodarek i społeczeństw lepiej rozwiniętych".
Autorzy przyjęłi asekuracyjne założenie, że pomiar wielkości zmian społecznych i gospodarczych
dzięki wzrostowi PKB na szkolnictwo wyższe i naukę ma z natury rzeczy raczej
szacunkowy charakter. Dokonano w tym materiale przeglądu badań
empirycznych dotyczących związków sektora nauki i szkolnictwa wyższego ze
wzrostem PKB, co wcale nie oznacza istotnej poprawy sytuacji w środowisku
akademickim. Skoro bowiem uważają, że "wzrost i rozwój są pochodną działania
wielu czynników, także tych trudno mierzalnych, jak np. zaufanie społeczne
będące zasadniczym wyznacznikiem kapitału społecznego" (s. 9), to warto
dopytać, czy rzeczywiście jest to najważniejsza zmienna.
Tym
bardziej, że "tendencja do ekonomizacji nauki i szkolnictwa wyższego
niestety pociągała za sobą także zawężanie interpretacji znaczenia
uniwersytetów i niedoceniania ich szczególnej roli kulturotwórczej, czy wręcz
cywilizacyjnej (...). Ta uproszczona wizja utylitaryzacji nauki i szkolnictwa
wyższego była i nadal jest szczególnie widoczna zwłaszcza w odniesieniu do nauk
społecznych i humanistycznych. Albowiem efekty nauk społecznych i
humanistycznych w większym stopniu niż w przypadku nauk ścisłych czy
zwłaszcza różnych nauk stosowanych, z naukami technicznymi na czele, mają
przede wszystkim charakter efektów trudno mierzalnych (...)
(tamże).
Skoro
efekty są trudno mierzalne, to czy usprawiedliwia to niski poziom nakładów na
rozwój tych dziedzin nauki, które są kluczowe dla rozwoju społeczeństwa (np.
kultura, sądownictwo, edukacja) i jakości zarządzania gospodarką oraz usługami
(np. zdrowie, bezpieczeństwo)? Nieatrakcyjność badań podstawowych w naszym
państwie nie jest pochodną nieatrakcyjności wyników badań dla sektora
prywatnego, ale przede wszystkim dla sektora publicznego. Widać to po niskim
budżecie na rzecz finansowania projektów badawczych przez NCN w tych
naukach.
Padają
w tym raporcie komunały, które przypominają mi ideologię czasów PRL. Oto
przykład: "W przypadku infrastruktury społecznej, mimo wszystkich zmian
związanych z szeroko rozumianym postępem technicznym, rola kapitału ludzkiego
pozostaje absolutnie kluczowa, podczas gdy w infrastrukturze gospodarczej
kluczową rolę gra kapitał materialny" (s.10). To tak, jak w parasocjalistycznej
rzeczywistości akcentowano, że "człowiek jest najwyższą
wartością". Jakoś nie inwestujemy w ów kapitał ludzki, chyba że
wskaźnikiem tego są środki unijne na badania opatrzone tą kategorią.
Przywoływane
w przeglądzie badań rozwiązania w USA raczej demotywują nasze środowisko, skoro: "Dla przykładu jeden z najlepszych amerykańskich uniwersytetów
Northwestern University w 2020 roku dysponował budżetem na badania w kwocie
prawie 800 mln USD, z czego tylko 12% pochodziło od komercyjnych instytucji
prywatnych. Jeśli chodzi o środki publiczne, to dominowały środki przekazane
przez departamenty zdrowia, obrony i energii (łącznie 72% całości funduszy
badawczych). Odpowiednik grantów polskiego Narodowego Centrum Nauki, czyli
granty National Science Foundation zapewniały tylko 7% całości funduszy
badawczych (dane na podstawie informacji zawartych w materiałach informacyjnych
Uniwersytetu)" (tamże)
Rodzime
szkolnictwo wyższe i nauka już dawno temu ugrzęzły w pułapce niskiego rozwoju,
więc jak tu porównywać się do krajów, które narzekają na występowanie w nich
pułapki średniego rozwoju. Nie wystarczy uwzględnienie w ewaluacji dyscyplin
naukowych wprowadzenie trzeciego kryterium, jakim jest wpływ badań
naukowych na społeczeństwo. To nie jest znaczący czynnik wzrostu, skoro badania
naukowe na rzecz społeczeństwa stanowią zagrożenie dla funkcjonowania
instytucji publicznych i ich kadr, które nadzorowane są przez władze państwowe
nie ze względu na innowacyjność, tylko poziom adaptacji do narzuconych im reguł
działania.
Sektor prywatny nie ma powodu do interesowania się badaniami naukowymi w szkolnictwie
publicznym i niepublicznym, kulturze czy usługach, gdyż z komercyjnych
powodów obawia się spadku zainteresowania nim klientów. Przywołane w części
przybliżającej wyniki teoretyczne modele i wyniki badań w krajach wysoko
rozwiniętych gospodarczo mają się nijak do polskiej rzeczywistości. Skoro
bowiem mamy nieinnowacyjną edukację powszechną, ogólnokształcącą a na badania naukowe
przeznacza się skromne środki finansowe, to oczekiwanie wzrostu gospodarczego
dzięki nowej wiedzy i innowacjom nie będzie tym skutkować, gdyż wzrost ma być
kontrolowany i częściowo konsumowany przez etatystyczną władzę.
Schemat 1. Mechanizm wpływu badań naukowych na wzrost gospodarczy (tamże, s. 18)
Optymistyczny początek raportu więdnieje wraz z każdą kolejną jego częścią. Jak piszą jego autorzy: "Poziom wydatków na badania i rozwój w Polsce należy do niższych w Unii Europejskiej" (s.26). Z kim i z czym zatem chcemy rywalizować?
Wykres 2. Wydatki na badania i rozwój (%PKB) (s. 26).
Jeśli
uwzględnimy taki czynnik, jak wynagrodzenie nauczycieli akademickich, to
okaże się, że "(...) przy niewielkim wzroście realnej wartości wynagrodzeń
w analizowanym okresie (2004-2023 - dop. BŚ) – ma on wpływ na systematyczny spadek
względnej atrakcyjności wynagrodzeń w grupie nauczycieli akademickich.
Pociąga to za sobą znaczący spadek atrakcyjności miejsc pracy w tym sektorze, o
czym świadczą systematyczne problemy z pozyskiwaniem nowych pracowników o
odpowiednich kompetencjach" (s. 32 - podkreśl.moje).
Do
szkół doktorskich z nauk humanistycznych i społecznych zgłasza się coraz mniej
kandydatów z grupy najzdolniejszych absolwentów szkół ponadpodstawowych. Nie
zamierzają bowiem osobiście "klepać biedy" dla rozwoju nauki. Raport
jest już w części nieaktualny, gdyż zawiera dane z okresu 2004-2021,
tymczasem dramatyczny spadek finansowania szkolnictwa i nauki nastąpił w
ostatnich dwóch latach, co jest spowodowane dodatkowo zarówno wojną w Ukrainie,
pandemią, jak i inflacją. Przy kroczącej inflacji płace nominalne i realne są na
żenująco niskim poziomie.
Zastanawiam się, ile jeszcze raportów musi powstać, żeby sprawujący władzę przestali traktować humanistykę i nauki społeczne w szkolnictwie wyższym oraz badania naukowe jako m.in. okazję do pozyskiwania ekspertów-apologetów interesów partii władzy i zajęli się wreszcie inwestowaniem w edukację powszechną, akademicką i naukę, a nie głównie w poprawę sytuacji nomenklatury partyjnej?
Wnioski są smutne:
"W
Polsce występuje luka finansowania nauki i prac rozwojowych nie tylko pod względem
wiodących krajów Unii Europejskiej (kraje skandynawskie, Niemcy), ale nawet pod względem wiodących krajów Europy Środkowej i Wschodniej. Poziom finansowania
(mierzony wydatkami jako odsetek PKB lub wydatkami per capita według
parytetu siły nabywczej) w Polsce wynosi ok. 30–50% finansowania w wiodących
krajach UE i ok. 60–70% finansowania w wiodących krajach Europy Środkowej i
Wschodniej (Czechy, Słowenia).
Zbliżona luka występuje, jeśli rozpatrywać wyłącznie wydatki rządowe na badania naukowe i prace rozwojowe. Przeciętne wynagrodzenie nauczycieli akademickich uległo znacznemu obniżeniu w ujęciu względnym – zarówno w relacji do przeciętnego, jak i minimalnego wynagrodzenia w gospodarce. Względny poziom wynagrodzeń w grupie nauczycieli akademickich (zarówno w odniesieniu do minimalnego, jak i przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce) osiągnął w 2022 roku najniższy poziom od 2004 roku" (s. 48-49).
Czy rzeczywiście szkolnictwe wyższe i nauka są wpisane w strategię budowania społeczeństwa wiedzy i innowacyjnej gospodarki? Wątpię.