Problem współdziałania nauczycieli,
uczniów i ich rodziców w procesie wychowania w szkole ma w naszym kraju bogatą
literaturę pedagogiczną i psychologiczną, a mimo to od wielu lat jest
przedmiotem permanentnej krytyki. Szkoła jako instytucja publiczna broni się
przed zewnętrznymi ocenami i interwencjami rodziców, przed ich gotowością do
niestereotypowej współpracy. Ta jednak obwarowana jest sztywnym gorsetem
przepisów i zarządzeń. Traktowanie rodziców jako pożytecznych partnerów jedynie
w umacnianiu autorytetu szkoły, dyscyplinowaniu uczniów i wspomaganiu
usługowo-finansowemu pozbawia ich podmiotowego wpływu na proces wychowawczy ich
dzieci.
Codzienny świat życia
szkoły określają jej społeczne funkcje. Szkoła nie jest instytucją
filantropijną, by uszczęśliwiać wszystkich wkraczających w jej mury obywateli,
lecz początkiem instrumentu bezpieczeństwa społecznego panowania dorosłych nad
młodym pokoleniem, co prowadzi do alienacji tego ostatniego. To właśnie
sprawowanie wobec uczniów władzy poprzez przystosowywanie ich do istniejących
stosunków społecznych jest w dalszym ciągu centralnym zadaniem szkoły.
Instytucja ta jest organizacją hierarchiczną, biurokratyczną i racjonalną z
wyraźnym podziałem ról i asymetrią stosunków między nauczycielami a uczniami,
dyrektorem a nauczycielami czy nadzorem pedagogicznym. Z założenia szkoła
jest niedemokratyczna i nietolerancyjna. Utrwalone funkcje władzy partnerów
interakcji są ważnym kryterium różnicującym ich między sobą i wpisują się w
większość szkolnych rytuałów.
Wewnętrzne życie szkoły jest szczególnym
światem, w którym bierze się fikcję za rzeczywistość czy nazywa fikcję
rzeczywistością. Największej iluzji – iluzji wspólnego świata nauczycieli,
uczniów i ich rodziców, który może być światem rzeczywistej, partnerskiej wspólnoty –
nie znosi także jej demaskacja. Kiedy przyjrzymy się uważnie nie tylko ustaleniom
prawnym, ale i skromnym próbom wdrażania regulacji, które mogłyby być zaczynem procesów kulturowej współpracy w szkole wszystkich jej podmiotów, okazuje się, że społeczność szkolna via rada pedagogiczna,
rada rodziców i/lub samorząd uczniowski uruchamia grę na rzecz podtrzymywania
iluzji, pozoru.
Codzienność życia szkoły jest bowiem wkomponowana w warunki typowe dla instytucji totalnych, hierarchicznych, zawładających, w których nieustannie prowadzona jest gra o zwycięstwo kogoś nad kimś. Z tej zaś racji, że stanowi sferę zwykłych i koniecznych czynności i procesów (np. selekcji, stygmatyzacji, alienacji itp.), niechętnie poddaje się demaskacji, stając się w ten sposób naturalnym sprzymierzeńcem iluzji.
W
ramach społecznie pożądanych wartości szkoła rozwija swoje własne struktury,
stwarza instytucjonalne i organizacyjne ramy procesu kształcenia, które nie
jest tak łatwo zmienić. Zdaniem Mertona mamy tu do czynienia z rytualizmem,
czyli znormalizowanymi stosunkami, w których wyraźnie dominują formalistyczne
metody postępowania typowe dla instytucji biurokratycznej.
Ten biurokratyczny aspekt funkcjonowania szkoły implikuje ciągłą dominację „rozkazodawczej” instytucji nad środowiskami pozaszkolnymi, w tym przewagę wychowawców klas i nauczycieli nad rodzicami i ich dziećmi. Jak w każdej biurokracji występuje tu egzekwowanie określonych zachowań zgodnie z założonym planem i rutyną w ramach obowiązujących praw, „uśmiercając” tym samym rzeczywistą i oddolną partycypację rodziców w życiu szkoły.
Nic
zatem dziwnego, że winą za brak współpracy szkoły z rodzicami obciąża się
przede wszystkim samą szkołę, której naczelnym zadaniem jest w dalszym ciągu
przystosowywanie uczniów do panujących w niej stosunków społecznych zgodnie z
interesem władzy.